2016-12-10
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| przyjaciół trzech (czytano: 839 razy)
przyjaciół trzech
Kończy się kolejny biegowy rok. Rok, w którym miałem ograniczyć starty w zawodach, a było ich najwięcej. Było dlatego, że w myśl przyjętego klucza „nie biegłem tam, więc pobiegnę tam” odwiedziłem biegowo 17 nowych miejsc. Niektóre z nich, jak biegi w Śliwicach i Wąbrzeźnie, wejdą do mojego biegowego kalendarza na przyszły rok.
Rok ten zakończyłem, bo nie mam już w planie startów, dwoma biegami, które bardzo mnie ucieszyły ze względu na osiągnięte tempa, a w konsekwencji czasy. Bieg na 7,5 km w Ostromecku przebiegnięty w średnim tempie 4:32 na km i 10 km w Malborku w średnim tempie 4:41 na km były dla mnie samego dużym zaskoczeniem.
A więc koniec ścigania się w tym roku. Ale biegać trzeba i ciągle się chce.
Na sobotę umówiłem się na wspólny trening z Arturem. A dokładniej – umówiliśmy się, bo w treningu miała też wziąć udział Hania. Oboje znam długo. Z Hanią obchodziliśmy niedawno 5 rok znajomości, a z Arturem znamy się niewiele krócej. Hania mieszka niedaleko mnie, więc czasem razem potrenujemy. Artur mieszka w Solcu Kujawskim, więc spotykamy się tylko na biegach. Nie ma sensu rozpisywać się długo – lubię ich bardzo i już.
W nocy przed umówionym treningiem pada. Deszcz tłucze o parapet. Budzę się przez to kilka razy. Czy pobiegamy? Czy przestanie padać? Prognoza mówi o przerwie w deszczu miedzy godziną 8 a 10.
Wstaję o godzinie 7. Deszcz jakby już tylko lekko o sobie przypominał. Jadę. Na parkingu przed Pałacem Nowym w Ostromecku jestem pierwszy. Za chwilę zjawia się Artur. Mogę go powitać. Hania po kobiecemu zalicza 2 min spóźnienia ;). Artur przebiera się do biegania. Patrzymy z Hanią ze zdziwieniem, że pobiegnie w krótkich spodenkach. Tak lubi. Artur w rękawiczkach i czapce na uszy. My bez rękawiczek i w czapkach z daszkiem. Każdy jak lubi. Gotowych do biegu
przyjaciół trzech.
Biegniemy do Parku. W drodze opowiadam Arturowi w wielkim skrócie historię Ostromecka. Biegniemy do stawu Kluczyk, później przy Kaplicy, przez Górę Rembrandta i koło Końskiego Orzecha. Koło Pałacu Starego, przez Razynę do Pomnika Niepodległości. Dla mnie te nazwy to melodia dzieciństwa, lek na złe chwile, kołysanka na ciemną noc, a dla Artura wszystko nowe i pewnie ciekawe. Hania biegnie milcząco obok nas, bo wiele rzeczy już zna i grzecznie nie chce przeszkadzać w moich opowieściach.
Pierwsza część treningu za nami. Możemy pobiec w ostromeckie lasy.
Hania, Artur i ja, czyli
przyjaciół trzech.
Biegniemy lasami i rozmawiamy. Lubię takie rozmowy. Bez zadawania pytań, bez wchodzenia w tematy, które mogłyby być dla kogoś trudne, bez wymiany poglądów na sprawy bieżące. Czasem tak się udaje, że spotykają się ludzie, którzy mogą się długo nie widzieć, a kiedy usiądą, lub jak w tym przypadku biegną, obok siebie, to ich rozmowa jest jakby kontynuacją poprzedniej niedokończonej. To wzajemne zrozumienie przekłada się akurat w tym biegu na dobór tempa. Artur jest mocniejszy ode mnie, ja odrobinkę od Hani, ale teraz biegniemy zgodnym tempem. I nie przeszkadzają nam kałuże i błoto po nocnych deszczach. Nie przeszkadza zachmurzone niebo. Biegniemy razem i nic nam więcej nie potrzeba.
przyjaciołom trzem
Dobiegamy do Wysokiego Napięcia. Hania zna już to miejsce bardzo dobrze. To miejsce, to skrzyżowanie leśnych dróg, jest dla lasów ostromeckich jak Rondo Dmowskiego dla Warszawy. Opowiadam Arturowi o tym, jak ostromeccy grzybiarze właśnie wg tego punktu opisywali miejsca, gdzie nazbierali grzybów. Zatrzymaliśmy się w tym miejscu na chwilę, bo przecież dzisiaj to nie jest zwykły trening. To spotkanie
przyjaciół trzech.
Dalej przez lasy. Czasem pod górkę, czasem po mchu, czasem po błocie. Razem. Takie chwile spędzone na wspólnej pasji podnoszą jej wartość. Sam bieg jest czymś jak oddychanie – czynnością naturalną, niezauważalną. Pozwala nam przenosić się z miejsca na miejsce. Kolejne kilometry nie są żadną istotną miarą, bo ważniejsze jest bycie we trójkę, bycie w biegowej
przyjaźni trójosobowej.
Dobiegamy do Wałdowa. Lubię tą wieś. Otoczona z trzech stron lasem. Taki tu zawsze spokój. W Wałdowie orientuję się, że pierwotnie zaplanowana przeze mnie trasa nie da zakładanych 15-16 km, więc w skręcamy w stronę Skłudzewa. Jest okazja, żeby Arturowi pokazać stare dęby rosnące przy tej drodze. Potem podbieg do Bolumina, chyba kilometrowy i wybiegamy na pola. Wieje wiatr i zaczyna mżyć. Jesień, jej najgorsza część. Trochę gorzej się biegnie, ale na tym odcinku mamy asfalt. Czasem mijamy jakiś samochód. Biegniemy trochę szybciej, jak to po asfalcie. Dobiegamy do Wałdowa, ale Górnego. Tu zatrzymuje Artura dzwoniący telefon. Musi załatwić jakąś sprawę zawodową. My z Hanią widzimy już w niedużej odległości jabłoń, którą odwiedziliśmy w zeszłym tygodniu. Artur rozmawia, a my dobiegamy do jabłoni. To szczecinka. Nawet nie wiem, czy to prawidłowa nazwa tego gatunku, ale pamiętam smak tych jabłek z dzieciństwa. Zrywało się je w połowie jesieni, kładło w piwnicy, by skruszały, a na Boże Narodzenie były urozmaiceniem świątecznego stołu. Zjadamy z Hanią jabłka ze smakiem. Pełno ich, bo nikomu nie chce się ich zbierać. Widzimy już, że Artur biegnie do nas, więc zabieramy jabłka również dla niego, bo przecież biegnie
przyjaciół trzech.
Przed Siedmioma Górami jest leśniczówka. Nie lubię przy niej przebiegać, bo często biega tam po drodze pies. Stary, ale ujada głośno i szczerzy zęby. Dzisiaj też jest. Musimy spokojnie przejść. Pies nie odpuszcza nam jakieś 100 metrów, aż w końcu zostaje. Możemy wbiec do lasu. Mżawka zamienia się w lekki deszczyk. Nie przeszkadza to, tym bardziej, ze wbiegamy na najładniejszy odcinek dzisiejszego treningu. Zbiegamy do Alei Orłów, a potem do szosy w kierunku Ostromecka. Za przejazdem pokazuję Arturowi, gdzie mieszkał mój Anioł Stróż, gdzie uczyłem się chodzić i gdzie zostałem ojcem. Hania się tylko uśmiecha, bo zna te historie. Dobiegamy do parkingu, i właściwie spotkanie
przyjaciół trzech
powinno się zakończyć, ale pada propozycja – kawa w Pałacu Nowym. Ja proponuję, żeby może do ostromeckiej restauracji na pyszną czerninkę. Hania jej nie lubi, więc dostanie coś innego. Dobiegamy do restauracji, ale jeszcze nieczynna. Wracamy do Pałacu i przed kawą oprowadzam Hanię i Artura po pałacowych salach i korytarzach, łącznie z tarasem nad Sala Balową. Wchodzimy do restauracji i zamawiamy kawy. Trzy kawy, bo
przyjaciół jest trzech.
Czas wracać do domów, każdy swojego. Każde z nas z pozytywną energia zaczerpniętą z tego wspólnego treningu. Każde z nas mogło ten trening odbyć w samotności. Mogło, ale dobrze, że tak nie zrobiło.
mieliśmy szczęście…
przyjaciół trzech
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu birdie (2016-12-10,17:20): No i wzruszyłam się ;) Ale juz mogles darować sobie to o moim spoznieniu... :) To był superfajny poranek
Cześ (2016-12-10,20:35): Sympatyczne spotkanie, miły trening, gratuluję :)
|