2016-09-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| szczęście Kokury (czytano: 1612 razy)
szczęście Kokury
Budzik zadzwonił o 5:45. Włączyłem czajnik i szybko do łazienki. Rzeczy do biegania przygotowałem już wczoraj, przed snem. Szybko ubrałem się, a w tym czasie woda w czajniku zagotowała się. Kawa przywieziona z Polski, bo podobno miejscowa nie jest zbyt dobra, szybko wypełniła swoim zapachem mały, hotelowy pokój. Kilka łyków gorącego napoju i wychodzę.
W hotelu cicho. Wszyscy jeszcze śpią, bo hotelowe śniadanie od godz. 7:00. Zjeżdżam windą na parter (tu zawsze oznaczony poziomem 1). W recepcji tylko jeden pracownik. Na dzień dobry kłania się mi, a ja jemu. Wychodzę przed hotel, a przed mną…
Japonia, Hiroszima.
Pierwszy raz Japonia zafascynowała mnie jakieś 40 lat temu. Swoją ekspresją zamkniętą w prostej grafice, czy miniaturowych, nienaturalnie ukształtowanych drzewkach bonsai. Pięknymi i prostymi w formie wierszami haiku. Strojami i formą wypowiedzi w filmach o czasach samurajów. Była to fascynacja krajem tak odległym, że zobaczenie go na własne oczy było chociażby ze względów finansowych niemożliwe.
Fascynacja ta trwała i trwa, a wyprawa do Japonii byłaby pewnie tylko marzeniem, gdyby nie jedno zdarzenie – 4 lata temu przebiegłem maraton. Fakt, że moja sytuacja materialna i rodzinna jest teraz taka, że mogłem sobie pozwolić na taki wyjazd, ale w podjęciu decyzji o podróży zasadnicze znaczenie miał właśnie przebiegnięty maraton. Skoro to zrobiłem to mogę już wszystko. Trzeba tylko chcieć. A ja bardzo chciałem.
Stoję więc na ulicy w Hiroszimie. Ruch samochodowy niewielki, ludzi idących chodnikami mało. Postanawiam pobiec w stronę pobliskiej rzeki. Może to ta sama rzeka, przy której stoi dawne obserwatorium astronomiczne, ruiny którego są symbolem tamtego dnia? Byłem tam dnia poprzedniego z cała grupą wycieczkową.
Przebiegam przez rzekę i za mostem pytam spotkanego człowieka w która stronę do muzeum. Japończyk nie zna angielskiego. Próbuję jeszcze raz – bomb musem? Na słowo „bomb” zakłopotanie z twarzy Japończyka znika. Wie o co pytam, bo słowo „bomba” ma tu, w Hiroszimie, tylko jedną konotację.
Pokazuje mi kierunek. Powinienem biec przez miasto. Ile kilometrów? Nie wiem. Postanawiam pobiec jednak wzdłuż rzeki. Nie zgubię się. Wrócę łatwo do hotelu.
Biegnę spokojnie. Biegnę przez miasto, które zniknęło w jednej sekundzie. Przez miasto, gdzie część ludzi dosłownie wyparowała w tej jednej sekundzie, zostawiając po sobie tylko czarne kontury na murach domów. Miasto, nad którym pojawiła się ognista kula, która przyniosła śmierć i zniszczenie.
Dzisiaj to miasto znowu żyje uciekając ciągle od tamtego dnia.
Dobiegam do kolejnego mostu. Tym razem postanawiam pobiec w głąb miasta. Ulica jest prosta, więc się nie zgubię. Jest ciepły słoneczny poranek. Biegnie się bardzo przyjemnie. Mijam dwóch biegaczy, ale tu nie ma zwyczaju pozdrawiania się. Spotykam też ludzi idących bardzo szybkim tempem. Jeden z nich ma dodatkowe ciężarki na nogach.
To już 3 km treningu. Dobiegam do następnej rzeki. Przebiegam mostem na druga stronę i postanawiam pobiec kawałek wzdłuż tej rzeki. Nie mija nawet kilometr, a ja rozpoznaję zegar, który stoi w parku poświęconym historii zrzucenia bomby. Trafiłem!
Przebiegam przez most w kształcie litery „T”. Ten, który piloci bombowca „Enola Gay” mieli rozpoznać jako cel zrzucenia bomby. Wbiegam do parku i tu się zatrzymuję.
Stoję w tym parku w biegowym stroju, w koszulce, którą zabrałem specjalnie do Japonii. Z napisem na koszulce „miałem szczęście…”. Ale jest dzisiaj na niej jeszcze jeden napis. Zrobił go dla mnie, z pomocą naszej japońskiej pilotki, młody Japończyk z hotelowej recepcji w Tokio. Ten napis ukryty w japońskich „krzaczkach” to…
szczęście Kokury.
Kiedy Amerykanie planowali zrzucenie pierwszej bomby atomowej to za cel wybrali Hiroszimę. Gdyby jednak warunki pogodowe nie pozwalały rozpoznać celu to celem zapasowym miało być miasto Kokura.
Nad Hiroszimą tego dnia świeciło słońce.
Celem drugiej bomby atomowej miała być Kokura. Kiedy piloci amerykańscy nadlecieli nad to miasto, zobaczyli tylko pokrywające je chmury. Polecieli nad cel zapasowy – Nagasaki.
Do dzisiaj mówi się czasem w Japonii, że jeśli ktoś uniknie jakiejś tragedii, to miał szczęście Kokury.
Stoję więc w tym parku zielonym, gdzie kwitną jeszcze kwiaty. Gdzie ktoś siedzi na ławce i karmi gołębie. Gdzie alejkami parkowymi ktoś biega lub chodzi, czasem nawet tyłem. Stoję ja, nad którym ponad pięć lat temu, jak nad Hiroszimą pojawiła się kula śmierci, a która nie spadła, tak jak na Kokurę.
Stoję długo, chociaż powinienem biec. Myślę o tym co tu się wydarzyło. Zginęły tu w jednej chwili dziesiątki tysięcy osób, ale przecież śmierć jest zawsze osobista. Ilość nie ma znaczenia, ona nie jest przez to wcale łatwiejsza, a jest tak samo bezsensowna. Myśli kotłują się w głowie, coś za gardło ściska.
Czas wracać. Na początku trochę mylę trasę, ale szybko ją odnajduję. Znowu biegnę przez miasto, które kiedyś zniknęło. Już więcej samochodów i pieszych. Hiroszima żyje.
Ostatnie kilometry pokonałem dosyć żwawym tempem. Cieszy mnie to, bo przecież niedługo znowu maraton. Pewnie nie pobiegnę go szybko, ale walczyć zawsze trzeba. Maraton trzeba szanować.
Dobiegam do hotelu. To ósmy kilometr. Wystarczy. Dzisiaj nie kilometry były ważne.
Staję przed hotelem. Patrzę na to niezwykłe, tragiczne miasto. Znowu coś chwyta za gardło, a oczy przysłania.
Jak chmury szczęśliwą Kokurę.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu andbo (2016-09-29,10:35): Ładnie to napisałeś: "Maraton trzeba szanować", kolejny raz się o tym przekonałem. Pozdrawiaj Japonię - troszkę Ci jej "zazdraszczam". snipster (2016-09-29,12:55): szczęście Kokury... podoba mi się KEKS (2016-09-29,15:14): Chłopie ! Ależ Ty masz rękę do pisania ! Świetny tekst z fajnym klimatem. Dzięki Tobie pierwszy raz usłyszałem o Kokurze i jej szczęściu. Pozdrawiam serdecznie. No i pisz, pisz, pisz. emka64 (2016-10-02,22:52): Jak powyźej - świetnie napisany lekką ręka tekst, a ciekawostka o Kokurze - bezcenna.
|