2016-09-11
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| (czytano: 635 razy)
„Z Decathlonem na bieg do Wilna!’
Właśnie wróciłam z Wilna i regeneruję się … obolałe po maratonie nogi wyłożyłam po amerykańsku na biurko( nikt nie widzi, sama jestem) i wspominam. Z każdą minutą grymas zmęczenia zamienia się w uśmiech, bo było ujmując to jednym słowem odlotowo!
Plany biegowe na wrzesień miałam trochę inne, ale kiedy przystępowałam do konkursu zorganizowanego przez Decathlon nie przypuszczałam, że aż tak ulegną zmianie. Zgodnie z regulaminem wysłałam swoją „fotę” biegową w ubraniach marki Kalenji, co akurat nie było problem, gdyż mam w biegowej garderobie kilka sprawdzonych, ulubionych ciuchów i akcesoriów tej marki. Drugi warunek to opisanie, a właściwie puszczenie wodzy fantazji w jaki sposób powstała marka Aptonia. Napisałam bajeczkę o Filipidesie, któremu w maratonie pomogła bogini Aptonia , wysłałam i…… nie spodziewałam się , że przyjdzie mi zmierzyć się z własną fantazją. Nagrodą w konkursie był start w biegu w Wilnie, oczywiście wybrałam maraton, bo jak biegać w takim mieście to najdłuższy dystans jaki się da oczywiście.
Po raz pierwszy nie musiałam martwić się o stronę techniczną wyjazdu, Organizator Konkursu zapewniał pełen serwis, odpadł też dylemat czysto kobiecy „co mam na siebie włożyć”, w pakiecie wygodny i gustowny strój startowy i buty… wiadomo, nikt nie biegnie w nowych butach, więc ostanie tygodnie przed wyjazdem biegałam, chodziłam w moich nowych i ślicznych bucikach. W Wilnie już nie były takie nowe, za to sprawdziły się znakomicie, stopy po biegu jak po wizycie w gabinecie kosmetycznym.
Start w biegu poprzedziły dwa dni intensywnego zwiedzania dwóch stolic, bo po drodze zaliczyłam też12 godzinną wycieczkę w Warszawie . Wilno to miasto związane z moją historią rodzinną, historią Polski, więc nawet wiedząc, ze takie dreptanie dzień przed biegiem nie jest wskazane postanowiłam odpuścić sobie wynik tym razem i cieszyć się tylko biegiem. Trasa maratonu pokrywała się częściowo z moją trasą turystyczną, te miejsca których nie zdążyłam zwiedzić chciałam pooglądać biegając. I tak rzeczywiście się stało.
Maraton w Wilnie nie bije rekordów frekwencji i pewnie trasa nie należy do najszybszych z podbiegam i brukiem, jest to raczej festiwal biegowy Litwinów. Podobało mi się, że biegi na różnych dystansach i w różnej formie odbywały się właściwie cały dzień, rodziny z dziećmi, radosne uśmiechnięte twarze, językowa wieża Babel, kolorowo, radośnie, przyjaźnie i życzliwie… to mnie zachwyciło najbardziej. Pojechałam do Wilna całkiem sama, a na placu Katedralnym wśród tysięcy biegaczy czułam się swojsko, poznałam wielu fajnych ludzi z różnych stron świata. Nie było barier językowych, bo w Wilnie wszyscy mówią po angielsku, polski też mile widziany. Miasteczko biegowe zorganizowane było w bardzo przemyślany sposób, pierwszy raz nie widziałam kolejek do toalet( tradycji nie stało się dość ), problem z prysznicami w centrum starego miasta rozwiązany w świetny sposób- track z nowoczesnymi hydromasażami, czysto i również bez kolejek.
Trasa maratonu to dwie pętle wiodące przez najbardziej reprezentacyjne miejsca stolicy. Biegnąc rozpoznawałam miejsca, które zwiedziłam dzień wcześniej, ale też zerkałam ciekawie na tereny położone za słynnym zielonym mostem na rzece Willi, czyli to „nowsze” miasto. Organizatorzy z sukcesem połączyli bieganie z promocją swojego pięknego miasta. W biegu zwróciłam uwagę nie tylko na zabytki architektury, ale też tereny zielone, czyli Park Vingio, raj dla wszelkiej maści biegaczy i miejsce gdzie dochodziło się w cieniu drzew „do siebie” po nasłonecznionym asfalcie. Młodzi wolontariusze z taką samą energią poili i dopingowali biegaczy po pierwszym jak i po drugim okrążeniu. Biegłam w grupie miejscowych biegaczy, miałam więc pod ręką informację turystyczną, a przy okazji świetne towarzystwo. Pewnie nie zabrzmi to profesjonalnie, ale tym razem „ życiówka”, tempo, czas były termonami nie z tego świata.
Maraton w Wilnie był dla mnie biegiem, w którym celebrowałam i cieszyłam się każdym kilometrem. Zmęczona byłam bardzo, upał i dwudniowa turystyka zrobiły swoje, więc czasem się nie mogę pochwalić, za to mogę podzielić się radością z poznania miasta, wspaniałych ludzi, wielkiej historii. Jestem miłośniczką turystyki biegowej, to sposób na moją aktywność. Jestem też chyba typem „biegacza mentalnego”, bieganie to część filozofii życiowej, czas na przemyślenia, szczególnie kiedy biegnę maraton, czasu jest pod dostatkiem. Biegnąc przypomniałam sobie moją konkursową bajeczkę i wczułam się w rolę jej bohatera Fillipidesa… też miałam momenty w których wydawało się że padnę na twarz, marzyłam o lodach, kawie, itp., ale miałam w plecaku „boginię Aptonię” o różnych smakach, kiedy zamarzyłam o kawie, pstryk! i żel energetyczna o takim smaku, zatęskniłam za owocami …pstryk! batonik żelowy mango, istne czary mary. Czasami trzeba uwierzyć bajeczki, nawet te, które samemu się stworzy. O oczywiście podzieliłam się towarzyszami niedoli, bogini Aptonia łaskawie mnie obdarowała.
Medal z wyśnionym przez Giedymina „wileńskim wilkiem” dynda w centralnym miejscu w pokoju, przechodząc zahaczam o niego głową i w tym momencie przenoszę się znowu na tę przepiękną turystyczno-biegową trasę. Może zabrzmi banalnie, ale przypomina się trochę jednak bezrefleksyjne recytowanie Inwokacji z Pana Tadeusza w szkole , tak, tak, to słynne Litwo Ojczyzno moja…..
(…….) „Dziś piękno twe w całej ozdobie widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie”…..
I banalnie zabrzmi… ale fajnie było
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |