Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [6]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
insetto
Pamiętnik internetowy
Biegiem po zdrowie ;)

Marek
Urodzony: 1987-07-04
Miejsce zamieszkania: Świebodzin
24 / 48


2015-10-12

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Niezasłużona życiówka (czytano: 1667 razy)



Maraton nr 3 zaliczony. Tym razem Poznań. Start docelowy tegorocznej jesieni, z celem 3:30.00. Po biegu mam bardzo mieszane odczucia.
Przyjechałem do Poznania dzień wcześniej, odebrałem pakiet, poszedłem spać wyjątkowo wcześnie jak na mnie, już o 22:00, przygotowawszy uprzednio strój itp. na start.
Niedziela, pobudka o 6:14. Śniadanie, toaleta, spokojne przygotowanie wszystkiego, i koło ósmej dotarłem na MTP. Było zimno, według relacji prasowych nawet poniżej zera. Tym bardziej sam się sobie dziwię, że biegłem na krótko, nawet bez rękawiczek. Widocznie adrenalina startowa rozgrzewa. ;)
Nie wiedziałem, czego się po sobie spodziewać. Przygotowania do poprzednich dwóch maratonów, zwłaszcza do Dębna, szły zdecydowanie lepiej. A teraz – w lipcu mało biegania przez brak czasu, w sierpniu przerwa przez kontuzję pięty, we wrześniu tygodniowa przerwa przez wirusy (standard, co pół roku to samo). Żeby było fajnie, po starcie w Lwówku 03.10, weselu tego samego dnia i fotospacerze następnego dnia (04.10) znów dopadł mnie ból gardła. Chcąc to zaleczyć nie biegałem, ale to nie pomagało. W czwartek zaryzykowałem, poszedłem na 12km, udało się w miarę nieźle, nawet zaskakująco szybko, i, co ważne, stan gardła się nie pogorszył. Choć też się nie poprawił... Łącznie, w ciągu tych trzech miesięcy, do maratonu, przebiegłem nieco ponad 500km. Przed Dębnem w tym samym czasie było to ponad 700km. Różnica spora...
Start o 9:00 – początek luźny. Miałem w planie pierwsze 20km zrobić w tempie ok. 5:05-5:10, potem kolejne 12km 4:55-5:00, 8km 4:45-4:50 i dwukilometrowy finisz. Zacząłem jednak nieco szybciej. Biegło się fajnie, spokojnie, wiatr nie dokuczał, chłód jakoś zaakceptowałem (a miałem inne wyjście?). Koło dziewiątego kilometra rozwiązała się sznurówka, ciężko szło jej wiązanie skostniałymi od chłodu palcami, ale się udało. Na dziesiątym kilometrze się napiłem, w biegu – coraz lepiej mi to wychodzi. Na dwudziestym kilometrze zameldowałem się ze stratą zaledwie kilkunastu sekund do tempa 5:00, czyli byłem z minutę, półtora wcześniej, niż planowałem. No nic. Półmetek w czasie 1:45.43. Była ciągle wiara w 3:30, co było głównym celem na niedzielę (cel drugi, tzw. plan B – ukończyć w przyzwoitym stylu).
Biegliśmy nad Maltą, tam pierwszy raz zapadł mi w pamięć silny wiatr. Potem Krańcowa, z profilu wyglądała na straszny podbieg, a była wręcz sympatyczna. Dalej wbiegliśmy w Warszawską, tam zaskoczył mnie jeden współbiegacz rozmawiający z kimś przez telefon. Nieźle. ;)
Fragment 27.-30. kilometr dobrze znam, czasem tamtędy biegam nad Maltę, wiedziałem, że płasko nie jest. Ale też było OK. W pobliżu 30. kilometra zagadał mnie ktoś z duathlonu w Drzonkowie, z natury kolarz raczej niż biegacz. Chwilę pogadaliśmy, później mnie wyprzedził, na mecie się spotkaliśmy, zrobił (w debiucie) koło 3:27, ukłony! Tak w ogóle, podczas maratonu, obserwując współbiegaczy, zauważyłem, że można kolarzy rozpoznać po charakterystycznym ustawieniu dłoni. Ciekawe, czy to jest wśród nich częste...
Na 32. kilometrze brama informująca (chyba?), że do mety 10km. Tylko i aż. Według założeń powinienem przyspieszyć, ale że ciągle trzymałem się wokół średniego tempa 5:00min/km, a w perspektywie był podbieg, którym straszono na forum, to postanowiłem to przełożyć na po 36. kilometrze.
Podbieg okazał się jednak dużo mniej straszny. Może i nie było płasko, i może faktycznie po wbiegnięciu na płaskie (na szczycie) nogi odczuły różnicę, ale nie było to coś powalającego. Półmaraton Zielonogórski jest gorszy, nie mówiąc o Parszywej Dwunastce albo tegorocznym Latającym Olęderze. ;)
Prosta do stadionu. Zaczęło się robić ciężko. Nawet kontrolowanie tempa było trudniejsze, na zmianę mam to daleko poniżej 5:00, to sporo powyżej, pewnie zależnie od profilu (już nie pamiętam). Ale dotarłem do stadionu. Byłem ciekaw tego odcinka. Sam stadion robi wrażenie, za to negatywnie zaskoczyła liczba kibiców – dosłownie pojedyncze sztuki, może z 30 osób. I do tego jakaś ta ścieżka po murawie nierówna była, z ulgą wróciłem na twardą nawierzchnię (a przecież preferuję przełaje). Za stadionem jedyna na trasie agrafka, 38. kilometr. Zostało 4,2km, dokładnie 10% dystansu. Niby niewiele. Ale nie było łatwo.
Krótko przed 39. kilometrem wróciliśmy na Grunwaldzką. Wiatr mnie dobił. Do tego doszło nagłe (psychiczne) zmęczenie nóg. I pierwszy raz przeszedłem do marszu. Automatycznie morale powędrowało w dół. Niby odcinek marszu nie było długi, ale jednak... Na punkcie na 40. kilometrze znów chwila oddechu połączona z piciem. Później chyba jeszcze ze dwa razy robiłem takie krótkie przerwy. Nie straciłem na tym dużo, ok. 1,5 minuty (czyli przemarszowałem łącznie z 300 metrów), do tego dzięki tym przerwom mogłem nieco szybciej biec – ale sam fakt marszu jest dużo bardziej dołujący niż nieosiągnięcie założonego celu.
Ostatnie ok. 700-800 metrów przebiegłem. Mijając tabliczkę "42km" zacząłem finisz – bo pomyliłem bramki sponsorów z bramą mety. Śmiesznie. Nie wystarczyło sił na całe 200 metrów, nieco zwolniłem pod koniec. Ale dotarłem jako takim sprintem.
Czas netto 3:32.24. Jest życiówka. Jednak mam poczucie, że bieg z taką końcówką nie zasługuje na życiówkę. Zdecydowanie lepiej wspominam Dębno. Ale co zrobić? Szansa na nowy wynik dopiero w maju w Krakowie...
Oczywiście po biegu, krążąc po MTP, schładzając się, jedząc, pijąc, trochę kibicując finiszującym, zastanawiałem się, co było nie tak. Na pewno niedostateczny kilometraż w przygotowaniach. Tylko jedno wybieganie na poziomie 30km. Być może za dużo startów we wrześniu (które jednak w pełni podporządkowałem maratonowi, więc nie goniłem w żadnym, tylko realizowałem określone cele). No i może niepełne zdrowie, gardło i dziś drapie. Pomijając wiatr – pogoda idealna. Może gdyby na ostatniej prostej wiało w plecy, byłoby lepiej. Może... Warunki wszyscy mieli takie same.
Żal jest. Cel był na wyciągnięcie ręki, pracowałem na niego solidnie przez 39km. Ściana to raczej nie była, fizycznie czułem standardowe zmęczenie maratońskie, ale nie brak energii. Świadczy o tym choćby to, że na odcinkach biegowych robiłem szybsze tempo niż wcześniej miałem średnią. Zabrakło na pewno wytrwałości, głowy. O tym, że z psychiką biegową nie jest u mnie najlepiej, wiem od dawna. I wczoraj wieczorem, i dziś przychodziło mi do głowy mnóstwo tekstów motywacyjnych, które powinny były mi pomóc na ostatnich trzech kilometrach. Nie pomogły. Bo ich nie było. Nie pamiętam, co myślałem, gdy przechodziłem do marszu, czy cokolwiek myślałem. Zupełnie nie pamiętam...
Trzeba nad startem i wynikiem przejść do porządku dziennego. Stało się – i się nie odstanie. Teraz dwa miesiące dobiegania sezonu, przerwa grudniowa, i od stycznia trening do maratonu w Krakowie. Może tam się uda 3h30m.
Ten sezon, choć z życiówkami, na razie wygląda słabo, gdy go porównuję z zamierzeniami. Ale mam jeszcze szansę na 1:35 w półmaratonie.
Kończąc, co do maratonu w Poznaniu – zdecydowanie pozytywne wrażenie zrobili kibice. Było ich od groma, mimo chłodu i wiatru, dopingowali w bardzo pozytywny, momentami wymyślny sposób. Z dużych biegów chyba tylko Dębno może się z nimi równać, na pewno nie Warszawa. No, we Wrocławiu na połówce, mimo późnej pory, też było dobrze, i w Grodzisku. Organizacja, jak wspomniałem wcześniej, jak najbardziej w porządku. Ogólnie było bardzo sympatycznie, fajnie by było kiedyś znów wystartować. Ale chyba po Koronie Maratonów przerzucę się na maratony przełajowe, typu Wigry (oczarował mnie ten region). I biegi na orientację. Jednak moje środowisko to lasy i pola, nie wielkie miasta. ;)

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


paulo (2015-10-12,20:49): Marku, jesteś Wielki! Niejeden chciałby taki wynik mieć :) Jeszcze wszystko przed Tobą i tego tobie życzę.
Mahor (2015-10-12,21:46): Z gwarancją takiego wyniku chętnie zapiszę się na Twoje rozterki psychiczne :)Gratuluję"nieżyciowej" życiówki.
insetto (2015-10-15,23:54): paulo, Mahor - dzięki za gratulacje. Taką mam naturę, że zawsze doszukuję się tego, co mi nie wyszło, taki wrodzony autosceptycyzm/-krytycyzm, pewnie nawet robiąc wynik poniżej 3:00 negative splitem miałbym jakieś zastrzeżenia. ;) Pozdrawiam!







 Ostatnio zalogowani
BuDeX
00:12
kos 88
23:49
mariuszkurlej1968@gmail.c
23:22
fit_ania
23:21
Świstak
22:54
Robak
22:37
szalas
22:34
staszek63
22:06
uro69
22:01
edgar24
22:00
elglummo
21:57
marekcross
21:36
Beata72
21:26
jacek50
21:01
JW3463
20:50
Jerzy Janow
20:32
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |