2015-08-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Drogi pamiętniczku-Ultra Karkonoski (czytano: 1230 razy)
Na ten wyjazd czekałem od miesięcy. W końcu nadszedł koniec lipca i wraz z znajomymi udaliśmy się do Szklarskiej Poręby na wielkie bieganie.
Szklarska jak to zawsze wita nas ciepłem i pięknymi widokami. Szybko udajemy się do biura zawodów odebrać nasze pakiety. Kiedy już nasze pakiety są naszą własnościom spotykamy znajomych i można chwilę pogawędzić. Jednak czas ucieka nieubłaganie i przychodzi czas na powrót do naszego hoteliku. Tam spotykamy kolejnych zawodników. Na koniec dnia wychodzimy jeszcze coś zjeść.
W sobotę wstaję dość wczas mimo, że wiedziałem iż wszystko już mam gotowe. Schodzimy do kuchni na jakieś lekkie jedzenie i w bojowych nastrojach udajemy się na start gdzie po raz kolejnych spotykamy znajomych biegaczy.
Na trasę ruszamy o godzinie 8.30- pogoda była dobra do biegania-ok. 25st. I dość mocno odczuwalny chłodny wiaterek powodował, że z każdą sekundą biegu miałem ochotę na większy wysiłek. Pod Łabskim znajduje się pierwszy pkt. Odżywczy. Docieram tam po niespełna godzinie biegu. Wraz ze mną leci biegacz z którym wymieniamy różne spostrzeżenia. Na punkcie wciągam wodę i troszkę Izo i targam dalej pod górę wraz z innymi zawodnikami. Co chwila zerkam na szczyt i marzę aby tam już być i zacząć biegać normalnie a nie bawić się w podchody. Po nie długiej wspinaczce na Śnieżne Kotły spotykam znajomych którzy już nam dopingują. Lecę! Do Czarciej Ambony docieram szybko i zaraz zbiegam w dół… po kamieniach w dół nie patrząc na nic! Czuję się bosko!!
Jednak po kilku minutach szczęścia zaczyna się koszmar. Może nie jest to najcięższe podejście do zdobycia bo jestem w stanie podbiegać- mowa o Wielkim Szyszaku. Kiedy udaje się zdobyć Szyszaka Nie pozostaje nic innego jak napierać nadal w kierunku Śnieżki nie pomijając również ,,Odrodzenia`` o którym będzie więcej w drodze powrotnej.
Z Odrodzenia biegniemy w kierunku domu Śląskiego znajdującego się tuż przed Śnieżką. Lecz ten odcinek na pewno zostanie w mojej głowie na bardzo długi czas. To właśnie na tym odcinku zaliczam glebę i łapię doła. Od tego momentu wszystko się komplikuje. Mam ochotę zejść z trasy lecz to i tak niczego nie rozwiązuje więc napieram siłą woli ku domowi Śląskiemu. Doczłapałem się jakoś. Mam chwilę dla siebie. Jedzenie i picie czyli wszystko w normie. Medycy proponują mi opatrzenie kolana lecz półżartem udaję, że nawet nie zauważyłem rozbitego kolana. Szybko jednak się zrywam by zdobyć tą Śnieżkę! Ależ w głowie mam myśli. Moja nadzieja na szybkie zdobycie Śnieżki pryska wraz z upadkiem biegacza, które wygląda dość niebezpiecznie dlatego też wracam się ok. 400m na pkt. By poprosić o pomoc. Mimo wszystko ,,biegacz górski`` szybko wstaje i kontynuuje swój bieg i walkę o miejsce. Ja już mam ok. 800m więcej ale mimo wszystko zaczynam zdobywać Śnieżkę. Jest coraz ciężej a na dodatek mięśnie zaczynają łapać pierwsze Skórcze. Przed samą Śnieżką dogania mnie nowo poznany biegacz, który kwateruje się w tym samym hoteliku co ja. Razem zdobywamy najwyższy szczyt tego małego ultra. Mieliśmy nadzieję, że na szczycie będzie chociaż woda. W głowie znowu lecą różne wulgary ale zadziwiło mnie, że w tak ważnym miejscu nie ma punktu pomiarowego. Ale to nic. Zaczyna się to co lubię najbardziej czyli kolejny mocny zbieg. Znowu latam-czuję się jak młody bóg mimo, że coraz intensywniej nękają mnie Skórcze. Nie odpuszczam i po niepełnych 3godz. Wysiłku jestem znowu pod Domem Śląskim gdzie tym razem korzystam z oferty uzupełnienia bukłaka-zrobiłem to jedyny raz na całej trasie. Ponownie odmawiam przyjęcia pierwszej pomocy. Jeszcze na chwilę przed wybiegnięciem spotykam mojego górskiego mentora, który zaczyna zdobywać Śnieżkę. Umawiamy się, że czekam na mecie i ruszam z energią jaką miałem na starcie. Po kilku metrach jakaś turystka proponuje mi lód na kolano lecz zdecydowanie odmawiam. Lecę dalej! Pokonuje lekkie wzniesienia lecz czuję , że mocno słabnę. W końcu przechodzę do marszu i podziwiam jeziora będące po mojej prawej stronie. Mowa o jeziorku przy schronisku Samotnia oraz Wielkim Stawie widzianym z perspektywy czerwonego szlaku turystycznego. Mijają kolejne kilometry. Nadal słabnę. W pewnym momencie postanawiam wciągnąć żel energetyczny, który jednak mnie nie ratuje. Po kilku km. wyciągam broń b czyli małą buteleczkę z colą która niestety też mi nie pomaga. Podupadam na duchu całkiem. Coraz to nowe osoby wyprzedzają mnie a ja nie mam energii na poderwanie się do jakiegokolwiek wysiłku. Na oczy cisną się łzy lecz nie potrafią wypłynąć. Czyżbym się odwodnił? Zaczynam więcej i częściej pić co pozwala mi dotrzeć na odrodzenie gdzie czekają na mnie znajomi z colą. Wiedziałem, że jeśli tutaj nie odzyskam mocy to już będzie ciężko. Do mety jeszcze ok. 8km lecz znajomi budzą mojego ducha walki i cola też zaczyna działać. Zaczynam biegać. Nie zwracam już uwagi czy to zbieg czy podbieg.! Ja lecę ja mam moc! Teraz to ja doganiam kolejne osoby i wiem, że jeszcze uda się połamać 6godz. Ostatnie km. uciekają mi bardzo szybko. Zbiegam do schroniska pod Łabskim szczytem gdzie piję wodę gdy wolontariusze uzupełniają mój mały 200ml. Bidon. Jeszcze wciągam coś na ząb i proszę o oblanie czapki wodą i dalej gonię. Dobiegam do stoku ,,Puchatek`` i zaczynam ostatni km. walki. Widzę przed sobą jeszcze kilka os. które chyba się boją mocno zbiegać-lecz nie ja! Zbiegam niczym opętany by po chwili zostać przywitanym przez spikera. Już widzę ostatni podbieg, który zdobywam sprintem! To już ten moment gdy mogę drzeć twarz na całego i mieć gdzieś to co sobie ludzie pomyślą! Zrobiłem to! Na mecie jestem ostatnią osobą z dwucyfrowym miejscem.
Teraz pozwalam wolontariuszom zająć się moją nieszczęsną nogą. Uchodzą ze mnie emocje. Nawet nie czuję bólu Przy czyszczeniu ran a na dodatek jedna z wolontariuszek podaje mi pysznego arbuza, który znika natychmiastowo w moim żołądku. Czas na odpoczynek więc kładę się na krzesłach PZU i czekam na resztę mojej paczki. W międzyczasie zjadam jeszcze pożywny makaronik. W oczekiwaniu spotykam jeszcze kilka os. z którymi biegłem w międzyczasie i kilka miłych zdań wymieniamy. Kiedy przybiega mój mentor zaczynam dźwigać moje ociężałe cztery litery i schodzimy na ,,izotonik``.
Tak kończy się mój kolejny rozdział gór. Wyjeżdżając z Szklarskiej jest mi przykro, że nie podołałem swoim celom lecz jestem też szczęśliwy, że mogłem tutaj spędzić kilka swoich chwil. Na pewno tutaj wrócę.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |