2015-03-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Pukanie do nieba bram... czy zderzenie z rzeczywistoscia? (czytano: 460 razy)
Wczoraj przebieglem 30 km. Moj pierwszy wynik na 30 km ever. Pace-makerka na 5:45, bardzo przyjazna i pomocna osoba, ktora podtrzymywala na duchu w niektorych momentach (na 27. tym km), po biegu powiedziala zyciowa prawde, z ktora teraz przychodzi mi sie zmierzyc: maraton zaczyna sie po 30-tym kilometrze.
Czyli poki co, te 12 tygodni biegania po polnocy, w deszczu i sloncu, w slocie i na pieknych plazach, z widokami na krowy i na szczyty Atlasu to co najwyzej przedszkole bylo? Albo pierwsze 12 lat nauki. Chodzisz czlowieku do szkol przez 12 lat i marzysz o doroslosci. Zdajesz mature i dopiero jest zderzenie z rzeczywistoscia. Studia, pieniadze, doroslosc. Tutaj to samo. Tygodnie biegania, ale dopiero na pewnym poziomie czlek na serio widzi to, co wczesniej sie tylko majaczylo.
Czyli juz nie marze o maratonie. Teraz sie z nim mierze. Mam nadzieje, ze ukoncze. Ze bede w stanie chodzic dzien po. Ale po kolei, moje doswiadczenie.
Dzien piekny, 8 stopni i sloneczko, troche chmur na niebie, ale bez opadow. W ramach rozruchu spacer na 5 km oraz krotka rozgrzewka. O 9:30 ruszamy w grupach, w kazdej po kilkanascie osob, rozbitych po tempie, w ktorym biegamy. Ja biegne w grupie w tempie na 5:45 na kilometr. Co 5 kilometrow jest stacja z woda i izotonikiem. Pierwsze dziesiec kilometrow mija mi na podziwianiu krow pasacych sie na polu, a po sciezce snuje grupa biegaczy (grupa przed nami). Do tego sloneczko. Sielanka, Holandia XXI wieku, tradycyjne, uprzemyslowione i wydajne rolnictwo oraz postmodernistyczny sposob na zabicie czasu, tj. bieganie. Oraz rozmowa z eks-hokeista na trawie, ktory nie lubil biegac, ale jak zaczal dziesiec lat temu, to przebiegl juz 20 maratonow.
10 km za nami, a ja narzekam w duchu, ze tak wolno. Czy nie za wolno? Ja moglbym przeciez szybciej (gdzies w pamieci mam bieg sprzed 7 dni gdy polmaraton przebieglem w tempie 5:04), piers sie rwie, nogi by szly, ale glowa-general wydaje rozkazy, a reszta sie slucha. Ze dwa razy przeszlo mi przez mysl, czy by nie wyprzedzic mojej grupy i doszusowac do grupy na 5:30... ale sie zastopowalem. 15 km, wdaje sie w rozmowe z pace-makerka, skad jestem itd. Rzucam, ze to juz polowa, czyli mozna juz szybciej? Jak mowie, ze bede biegl maraton w Paryzu, ona w calej szczerosci pyta sie, czemu nie Rotterdam? Hmm. Gdzies na 17. kilometrze rozwiazala mi sie sznurowka - to prawdziwa rzadkosc, wiaze x2, a jednak sie rozwiazala. Szybciutko odzyskuje stracony dystans. Po 18 km. jakby wlaczyl sie automatycznie przycisk "finiszuj mocno", bo nawet glowa sie rwie do przodu. Ale w pore przypomnialem sobie po co tu jestem, ze nie po 21, ale po 30 kilometrow, to to jeszcze +9 od polmaratonu. Udalo sie cielsko utrzymac w ryzach.
Przy 20 km polknalem drugi zel. Teraz biegnie sie spokojnie, do 26. km to znane terytorium, jestem wszak drugi raz na tej odleglosci. Zaraz po czuje, ze opadam z sil. Trace troche dystans. Trzeci zel. Pacemakerka wrocila do tylu i motywuje tych wolniejszych, w tym mnie. Udaje sie, przez kilometr biegniemy razem - potem sie okaze, ze byl to moj najszybszy kilometr dnia - i po chwili wracam do srodka grupy. Ale po 28 km cos nowego sie dzieje. Zaczynam czuc kolana. Nie pierwszy raz, czesto czuje ciezar w kolanach przy dlugich tygodniowych wybieganiach przy 60 kilometrach. I mysle, ze to jest to samo. Zmeczenie materialu. Ale jednak jest mi nieswojo, nie chce zlapac jakiejs glupiej kontuzji kolana. Miesnie ok, a i koniec za chwile. I tak sie doturlalem do konca.
Moja pierwsza trzydziestka. Kiedys, jak zaczalem biegac na wiecej niz kilometr, to sobie kiedys zalozylem, by dobiec do 10. kilometra, potem zrobic 15 km, polmaraton, 25 km, 30 km oraz maraton. Kolejny kamyczek do ogrodka.
I zaraz po biegu to zdanie, ze przeciez "maraton zaczyna sie po 30-tce". Moze i tak, ale nie dzisiaj. Ja chce moc chodzic.
Czyli co znaczylo to dlugasne wybieganie? "Dorastam" by ukonczyc maraton? Moze; oby. Doswiadczenie? Jak najbardziej wartosciowe. Mam nadzieje, a nawet cien pewnosci, ze za 3 tygodnie odcinek 25-30 km biegu na 35 kilometrow bedzie latwiejszy niz 1 marca.
I nie wiem, czy pukam do nieba bram. To chyba nie tak. Maraton to juz nie marzenie. To juz rzeczywistosc, z ktora trzeba sie zmierzyc. Albo przyjac ja na klate.
Masaz po biegu. Oczywiscie. Jedzenie i picie. Do dna. Ale z bolu spanie nie najlepsze, choc oczy i tak same sie zamykaly ze zmeczenia.
Na szczescie dzis chodze. A jutro znow bede biegal. 10km.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu insetto (2015-03-02,15:34): Widzę, że termin maratonu mamy ten sam (Paryż-Dębno), i program treningowy podobny, też wczoraj zrobiłem 30km. ;)
Faktycznie, najciekawsze w maratonie s± kilometry po trzydziestym. Dopiero ostatnie kilometry s± fajniejsze, adrenalina sama niesie na metę. :)
Powodzenia w realizacji planu - i wymarzonego wyniku w Paryżu!
|