2015-01-30
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Wokół Marcialongi (czytano: 2675 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: www.marcialonga.it
To jest bieg prawie idealny. Gdyby nie te wąskie, oblodzone, zatłoczone zjazdy i podejścia w kilku miejscach... Ale atmosfera i trasa z niesamowitymi widokami wynagradzają wszelkie drobne niedoskonałości. Przeloty przez wsie i miasteczka, pełne entuzjastycznych kibiców. Ulice w gęstej zabudowie pokryte sztucznym śniegiem, wyprodukowanym i przywiezionym specjalnie na Marcialongę.
Ale przede wszystkim ludzie i ich niezwykle pozytywne nastawienie do tego biegu i biegaczy – to decyduje o tym, że ten bieg jest doskonały. Bo można mieć znakomite trasy, bogaty pakiet startowy, fajną pogodę, ale jeśli nie będzie się czuło dobrej chemii z ludźmi, to nic z tego nie będzie.
Ruszamy skoro świt w piątek w czworo: Kinga, Mariusz, pan Stanisław (tata Mariusza) i ja. Stanisław Michoń, trzykrotny zwycięzca Biegu Piastów (w tym pierwszego w 1976) kieruje i opowiada o swoich startach w biegach Worldloppet. O startach swej żony Doroty też. I o innych sprawach niż bieganie również. Znamy się ze dwadzieścia lat, ale 10-godzinna jazda do Val di Fiemme i Val di Fassa jest pierwszą okazją do długiej rozmowy.
W Cavalese biuro numerów i małe Expo. Rozdajemy i wykładamy na stołach ulotki zapraszające na Bieg Piastów. Jest Angelo Corradini – szef Marcialongi i Worldloppet. Wita nas bardzo serdecznie. Jest też pełno Norwegów – startuje ich tu ponad 2000, prawie tylu, co Włochów. Te dwie nacje stanowią dwie trzecie wszystkich uczestników. Polaków ośmiu.
Pakiet skromny – dużo ulotek, z praktycznych rzeczy próbka płynu do prania sportowych ciuchów i proszek do zrobienia izotonika. Zamawiam za 12 euro koszulkę finishera do odbioru na mecie, kupuję paszport Worldloppet (30 euro). Można poprosić o wbicie pieczątek dokumentujących już ukończone biegi w tym cyklu. Kupno paszportu Worldloppet jest dowodem mojej wiary w to, że będę jeździł na kolejne biegi w tej świetnej serii.
Jedziemy do hotelu we wsi Mazzin w Val di Fassa. Start jest dosłownie sto metrów od drzwi wejściowych. Co za wygoda... Bliżej miałem tylko podczas dwóch maratonów: Gór Stołowych i Karkonoskiego, gdy spałem w schroniskach, a start był tuż pod nimi.
W sobotę rano Mariusz i pan Staszek smarują narty. Mnie też. Znowu mam szczęście podczas tego wyjazdu. Nie mam pojęcia o smarowaniu nart, a to ważna sprawa. Przekonuję się o tym, gdy robimy z Mariuszem treningowe przebieżki (wyjdzie ze 20 km) z Mazzin do Canazei i z powrotem, a potem z Predazzo do Lago di Tesero. Narty są bardzo szybkie, jakby same jechały.
Sporo narciarzy, śnieg sztuczny. Jeszcze nie wszędzie wysypany. Trasa w dużej mierze, zwłaszcza w miastach i wsiach, biegnie po drogach publicznych. Nie można ludziom dezorganizować życia zbyt wcześnie. Więc w sobotę musimy w kilku miejscach zdejmować narty i przechodzić z nimi pod pachą na kolejne gotowe fragmenty trasy. Z powodu braku naturalnego śniegu Marcialonga jest skrócona z 70 do 57 km, a Marcialonga Light z 45 do 33 km. Produkcja śniegu kosztuje 300 tysięcy euro. Bardzo dużo, ale cóż to jest w porównaniu z 8 milionami euro, jakie ten bieg przynosi regionowi?
Śnieg jest zwożony ciężarówkami i pilnowany przez policjantów. Ma swoją wartość...
W Lago di Tesero, na stadionie narciarskim, bieg dla dzieci: MiniMarcialonga. Mariusz kiedyś ją wygrał, więc korzysta z prawa przysługującego zwycięzcom i bierze udział jako przedbiegacz.
Jest też Marcialonga Young (młodzieżowa) i Marcialonga Story – retro. Poznajemy Norwega – szefa organizacji tamtejszych Mastersów (zawodników, którzy ukończyli co najmniej 10 różnych biegów Worldloppet, w tym jednego na innym kontynencie). Pomoże nam przyciągnąć Norwegów na Bieg Piastów. Mamy ich w tym roku na liście zgłoszeń niespełna pół setki. Za mało jak na kraj, gdzie na biegówkach idzie się nawet po bułki.
Jedziemy do Cavalese, zostajemy tu z Kingą na kilku oficjalnych wydarzeniach. Kinga jest w zarządzie Worldloppet, cieszy się dużą sympatią ludzi z różnych stron świata. Otwiera to nam wszystkie drzwi. Rozmawiamy z Argentyńczykiem, Chińczykami, Czechami (naszymi bardzo sympatycznymi sąsiadami z Jizerskiej Padesatki), Japończykiem (wdzięczny, że w 2014 Bieg Piastów, pomimo ogromnych trudności ze śniegiem, odbył się i że można było dostać pieczątkę do paszportu Worldloppet), Estonką, Włochem – niezastąpionym i bardzo gościnnym Angelo. Martin z Jiz50 zaprasza nas na premierę filmu o jego biegu.
Potem na rynku w Cavalese prezentacja elity. Już ciemno, sporo ludzi, stoiska z grzanym winem i jedzeniem. Kolejni mistrzowie wyczytywani przez spikera wskakują na scenę, witani przez Angelo. Marcialonga to bieg masowy, ale należy do dwóch cykli dla wyczynowców: FIS Marathon Cup i Swix Ski Classics. To zapewnia mu bardzo wysoki poziom sportowy i udział zawodników ze światowej czołówki.
Później jeszcze Angelo zaprasza nas na małe, skromne, ale w dobrym stylu przyjęcie dla lokalnych osobistości w pobliżu rynku. Poznajemy szefa policji, burmistrza, jak również piękność, która będzie czekać na zwycięzców z wieńcem na mecie.
Rano mogę się wyspać, bo nie dość, że start blisko, to jeszcze moja fala (11 z 15 wszystkich) ma zacząć o 9.45. Mariusz startuje tuż za elitą – równo o 9. Gdy jest już na trasie, oglądam początek Marcialongi, wraz z innymi zawodnikami z dalszych fal, w bezpośredniej transmisji telewizyjnej w hotelu. Marcialonga pokazywana jest bodaj przez cztery stacje odbierane w kilkudziesięciu krajach świata.
Ale pora i na mnie... W boksie słyszę spikerkę, która po włosku i angielsku opowiada nie tylko o biegu, ale także o wspaniałej przyrodzie gór, które będziemy widzieć po drodze.
Start się opóźnia – organizatorzy chcą zmniejszyć nieuchronny tłok na pierwszych kilometrach.
Pan Staszek popracował nad moimi nartami, jadą świetnie. Wyprzedzam bez większego wysiłku. Jest pięknie: słonecznie, mroźno. Trasa szybka, generalnie łatwa, przeważnie płaska, bardziej w dół niż w górę (start na ponad 1300 m n.p.m., meta na tysiącu), wiele krótkich, kilkunastometrowych podbiegów i zjazdów. Tam tworzą się korki, oblodzenia, wpadamy na siebie. Raz podcina ktoś mnie, raz ja kogoś. Leżę też na własne życzenie, gdy chcę za szybko na zakręcie. Moja technika jest zbyt marna na takie numery.
W miasteczkach mnóstwo kibiców. Podają picie, krzyczą, dzwonią. To niesamowite, biec na nartach głównymi ulicami, ale i bocznymi, wąskimi, pod oknami i balkonami.
A trochę dalej otwarte przestrzenie dolin, zamkniętych wielkimi górami z ośnieżonymi szczytami.
Do 30 km tylko dwa punkty z jedzeniem i piciem. Dalej rozstawione co kilka kilometrów.
Poza zwężeniami na zjazdach i podejściach nie ma tłoku, biegnie się wygodnie. Za Moeną robi się jeszcze luźniej.
Do Moeny biegnę najszybciej w życiu – 25 km poniżej 2 godzin. Kolejne 25 km – do Moliny, w 2 godz. 11 minut. Tam jest kilka kilometrów z rozjeżdżonymi torami, gdzie tempo spada. No i trochę słabnę, a może podświadomie oszczędzam siły na końcówkę: trudny podbieg do Cavalese (200 metrów różnicy poziomów w górę na dystansie 2 km).
Chcę złamać 5 godzin. W Molinie na punkcie wchłaniam żel (wcześniej na punktach brałem cukier i czekoladę), popijam izo, i do dzieła! Uczepiam się pleców blondynki, która leci równym tempem, wyprzedzamy, a na ostatnim podbiegu wyrywam się do przodu, do mety wyprzedzam ze 20 osób. Ale nie... Za późny ten mój długi finisz. Nie dam rady zmieścić się w pięciu godzinach. Mój stoper pokazuje 5:04, a w wynikach mam 5:09. Coś tu nie gra, ale... Nie ma to większego znaczenia.
W porównaniu z debiutem w 2010, gdy dystans wynosił 70 km, a ja biegłem na szerokich, rekreacyjnych nartach z łuską, poprawiłem tempo o półtorej minuty na kilometrze, ale miejsce tylko procentowo – przesunąłem się w górę tabeli o 11 procent. To pokazuje, jak bardzo wzrósł poziom. Biegłem najszybciej w życiu, a czułem się jak w pociągu pospiesznym, z którego łatwo wypaść, jeśli się odpuści. 82 procent uczestników jest na mecie przede mną. Podczas dwóch niedawnych niedużych zawodów w Jakuszycach łapałem się do górnej połówki.
Narty do depozytu, jeść i pić... Szatnia w sali lekcyjnej (zabawnie wyglądają zmęczeni, rozebrani faceci na tle dziecięcych rysunków na ścianach), prysznice w kontenerach, pasta party na sali sportowej, która podczas letniej Marcialongi i zimowej w 2010 była szatnią.
Odbieram koszulkę finishera i robię zdjęcia tym, którzy dobiegają do mety. Potem jeszcze po stempel w paszporcie Worldloppet i na lody do sympatycznej knajpki. Gdy wchodzimy do niej z Kingą, właściciel nas rozpoznaje (że z Marcialongi, sam jest w numerze startowym) i stawia na dzień dobry drinka anyżkowego, płonącego.
A oni biegną i biegną... Gdy wracam w pobliże mety odebrać narty z depozytu, jeszcze nie widać ostatniego, choć już ciemno. Czeka na niego wieniec i kilka setek kibiców. Obok trasy, na rynku, trwa party przy grzanym winie.
Fot. www.marcialonga.it
name : KOSIOROWSKI Leszek
yob : 1970
place : POL-JELENIA GORA
team : POLONIA
category : 57km MASCHILE 40/49
overall : MASCHILE 57KM
bib : (5502)
time : 5:09.51,1
category : 1329.
overall : 4418.
Start : 9:57.15,0
Canazei : 10:30.02,6 32.47,6 1467. 5092.
Predazzo Light : 12:40.14,0 2:42.59,0 1356. 4569.
Predazzo Sprint : 12:40.34,0 2:43.19,0 1347. 4520.
Cascata : 14:45.09,0 4:47.54,0 1337. 4463.
Finish : 15:07.06,1 5:09.51,1 1329. 4418.
Start-Canazei : 32.47,6 1467. 5092.
Can-Predazzo : 2:10.31,4 1314. 4375.
Pre-Cascata : 2:04.35,0 1335. 4401.
One Way Finish Climb : 21.57,1 1155. 3541.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu snipster (2015-02-03,09:20): fajnie to wygląda :) kokrobite (2015-02-03,12:10): Na zdjęciu start w Mazzin.
|