2014-12-13
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Spowiedź początkującego maratończyka (cz. 3) - Półmaraton za drutami kolczastymi. (czytano: 1534 razy)
Za jakież grzechy była to pokuta? Nie, nie była to pokuta zadana mi przez spowiednika i dobrowolnie wykonywana.
Grzech był poważny, ale jak najbardziej świecki, nic więc dziwnego, że musiałem odpokutować go pod świeckim przymusem. Czy wykazałem skruchę, która mogła złagodzić wymiar kary? - o tym później.
No więc znalazłem się w przestrzeni ograniczonej drutami kolczastymi, na rogach wieżyczki, na wieżyczkach strażnicy, za drutami piękne bieszczadzkie widoki.
Zakład Karny w Uhercach Mineralnych koło Leska, a konkretnie jeden wydzielony barak, nie różniący się od innych. Jedyna różnicą była zawartość tego baraku. Przy baraku spacerniak, na spacerniaku trawa, dość mizerna, a na tej trawie - pierwsze w mojej karierze systematyczne treningi biegowe. Boso.
W ramach protestu. Nie, to nie bosość miała wyrażać protest. To bieganie było protestem.
Nie od razu wpadłem na pomysł biegania, ale jak już zacząłem biegać, to robiłem to dzień w dzień. Strażnicy nie przeszkadzali. Wkrótce doszedłem do jednej godziny biegu - biegałem przez cały czas regulaminowego spaceru. Po godzinie strażnicy zganiali wszystkich z powrotem do cel. Biegał też jeden z kolegów, ale ja byłem znacznie bardziej wytrwały.
W ten sposób trenowałem przez dwa, a może nawet trzy miesiące. Pierwszy raz w życiu tak systematycznie. Owszem, biegałem już we wczesnej młodości, co wyznałem w pierwszej części mojej Spowiedzi, a z drugiej części (gdybym ją napisał) wynikałoby, że moje bieganie było niesystematyczne, zrywami, przeważnie bardzo chaotyczne. Jak i chaotyczna jest nieco ta spowiedź, bo po pierwszej części ukazuje się trzecia. Ale w tym obecnym chaosie jest pewien porządek.
Miałem wtedy niewiele ponad 25 lat.
Był już koniec listopada, początek grudnia. Lekki mróz, a ja nadal biegam boso po trawie. Trochę zimno w stopy, ale da się wytrzymać. W końcu spadło trochę śniegu. Temperatura chyba nawet trochę poszła do góry, ale gdy tego dna rozpocząłem bieg, poczułem, że będzie ciężko. Bardzo zimno w stopy! To z powodu śniegu. Biegałem, ile mogłem. Dużo krócej niż zwykle. Dużo dłużej, niż były w stanie wytrzymać moje stopy. W celi obejrzałem stopy - pojawiły się na nich duże bąble. Duże bąble pod niesłychanie grubą warstwą skóry (a właściwie - naskórka). Nie zdawałem sobie sprawy, że można mieć tak gruba skórę, nawet jeśli to jest na podeszwie stopy! Bąble nie chciały same zniknąć, postanowiłem je przekłuć. Nie było to łatwe zadanie, bo w tym miejscu pobytu trudno było znaleźć jakieś ostre (a więc niebezpieczne) narzędzie. A jak już coś znalazłem, to i tak mocno się namęczyłem, tak grubą i twardą miałem skórę na stopach.
To już był koniec moich biegów za drutami. Ale nawet gdyby nie te bąble, to i tak biegałbym tylko kilka dni dłużej.
*** Wkrótce wyszedłem na wolność. Nie tylko ja - prawie wszyscy koledzy też.
W związku z sytuacją w kraju, najwyższe władze państwowe postanowiły wypuścić na wolność prawie wszystkich mieszkańców naszego szczególnego baraku w Zakładzie Karnym w Uhercach, pełniącego rolę Obozu dla internowanych.
Ta szczególna "zawartość więziennego baraku", to byli właśnie internowani w stanie wojennym, którzy mieli ten przywilej, że ich nie strzyżono na zero, jak zwykłych więźniów, co więcej wielu z nich w ramach protestu przestało się golić, co też było dozwolone. Zwolniono wtedy prawie wszystkich internowanych w całym kraju, jak wiadomo z historii. Zbliżała się wtedy pierwsza rocznica stanu wojennego, wprowadzonego 13 grudnia 1981 roku. No a dziś mamy już trzydziestą trzecią rocznicę.
*** "Plułeś na Ludową Ojczyznę, która dała ci wykształcenie i pracę" - powiedział do mnie z niesmakiem esbek (funkcjonariusz SB, czyli służby bezpieczeństwa) i wkrótce (był maj 1982) wylądowałem w Obozie Internowania w Zabrzu-Zaborzu, a później właśnie w Uhercach. Obydwa obozy były urządzone na terenie Zakładów Karnych, czyli więzień.
Z wykształcenia byłem magistrem inżynierem w dziedzinie komputerów, które wtedy były nowością. Od trzech lat pracowałem w Instytucie Systemów Sterowania w Katowicach, w oddziale w Sosnowcu. Do pracy dojeżdżałem autobusem i tramwajem. Do jednego i do drugiego często dobiegałem jak na wyścigi, ze względu na swoje spóźnialstwo (no i ze względu na brak cierpliwości do czekania na następny) - i to było właściwie całe moje bieganie w tamtym czasie.
Praca ciekawa, dużo luzu, dużo młodych ludzi - moich rówieśników.
Rok 1980 - Solidarność. To było dla mnie coś nowego, coś pasjonującego, prawie tak, jak komputery. Byłem wielkim zwolennikiem tych zmian, ale głównie jako kibic, nie jako "zawodnik".
Grudzień 1981 - stan wojenny. Frustracja. Co ja mogę zrobić w tej sytuacji? Nic, no - niewiele. Snułem się po pracy i demonstracyjnie lekceważyłem obowiązki służbowe. Z wyjątkiem jednego, który rozszerzyłem na własną rękę o dodatkową pracę naukowo-badawczą... no, powiedzmy, że badawczo-wdrożeniową. Polegała ona na opracowaniu metody drukowania tekstów z polskimi literami, co nie było wtedy zadaniem łatwym. Opracowałem metodę i wydrukowałem na próbę krótki tekst. Zadowolony z efektu, wydrukowałem jeszcze kilkanaście egzemplarzy. Był to wierszyk wyśmiewający "Wronę", czyli autorów stanu wojennego (WRON - Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego). Był koniec kwietnia 1982 roku. Było już dawno po godzinie 16, wszystkie maszyny do pisania, w sekretariacie i gdzie indziej, były zablokowane łańcuchami zamykanymi na kłódki - zgodnie z surowymi przepisami stanu wojennego. A komputerowcy siedzą sobie w komputerowni przy monitorach, i mogą sobie drukować na drukarkach, co chcą.
*** Zadowolony z dzieła, zarówno pod względem profesjonalnym (rozwiązałem problem techniczny), jak i emocjonalnym (niewiele mogę zrobić, ale mogę się z nich wyśmiać), pochwaliłem sie dziełem wszystkim dookoła. Niektórzy byli przerażeni, ale kilka osób podeszło do tego tak jak ja, z luzem typowym dla komputerowców i z zapałem typowym dla początkujących partyzantów. Jeden z kolegów, wracając do domu późnym wieczorem, lekceważąc sobie godzinę milicyjną, dał się przyłapać przez patrol z tymi ulotkami przy sobie.
No i zaczęło się piekło, które z dzisiejszej - bezpiecznej - perspektywy może wyglądać jak kabaret. Rewizja w zakładzie, przesłuchania, rewizje w domach, zatrzymania, groźby, zwolnienia z pracy (wszystkich z tego oddziału zwolniono, część przyjęto później z powrotem). Kolega został zatrzymany i internowany, wkrótce potem ja. Jak wieść głosi, w związku z tym wydarzeniem, na wysokim szczeblu partyjno-państwowym odbyła się narada, czy drukarki komputerowe da się zamykać na kłódki, a jeśli nie, to co z nimi robić.
* A co z tą skruchą? No nie, żadnej nie wykazałem - wręcz przeciwnie. Ani przed skuciem kajdankami, ani po. Ani w trakcie dowożenia do aresztu śledczego, ani w trakcie przesłuchań. Bardzo byłem tym wszystkim przestraszony, ale starałem się to ukryć, arogancko rozmawiając z "ubekami" (czyli z esbekami).
*** W tytule napisałem o półmaratonie za drutami. Ale przecież to byłby rekord świata, przebiec 21 km z kawałkiem w godzinę. A jednak, przebiegłem tyle (tak mniej więcej). Jeden z ostatnich dni biegania. Biegam sobie po spacerniaku jak zwykle. Mija regulaminowa godzina. Strażnicy zganiają wszystkich do cel, tym razem jakoś tak leniwie. Biegam dalej. Przyjemne z pożytecznym - fajny bieg, a przy okazji protest przeciwko uwięzieniu. Strażnik dał za wygraną i poszedł sobie. Biegam, biegam - i nic się nie dzieje. Już dwie godziny biegania! Nigdy w życiu tak długo nie biegłem. W końcu zabrali się za mnie i musiałem wrócić do celi. Może to i dobrze, bo trzeciej godziny to bym chyba nie wytrzymał, i musiałbym ten protest skończyć z własnej woli. A tak - zakończyło się pod przymusem, czyli honorowo.
*** Zaraz, zaraz - dwie godziny biegania, bez przerw, bez picia? Bez rozgrzewek, rozciągań, rozluźniań? Bez uzupełniania elektrolitów? Bez picia 150 ml płynu co 30 minut, względnie mniejszych porcji co 10 minut? Bez przygotowania teoretycznego? Bez odpowiedniego ubioru? Bez najnowszego obuwia biegowego - a tylko na samych gołych, ponad 25-letnich stopach?
A gdzie kąpiel, tak jak po Długim Biegu, a przynajmniej prysznic, tak jak po krótkim? A gdzie płyny i węglowodany po biegu, a później posiłek białkowy?
* Gdy nadeszła pora posiłku, zjadłem więzienny chleb ze smalcem i popiłem kawą zbożową. Prysznic - za kilka dni (raz na tydzień). No i co? - wystarczyło. W zupełności wystarczyło.
*** *** SPOWIADAM SIĘ wam, bracia biegacze i siostry biegaczki, że bardzo zgrzeszyłem. Zgrzeszyłem zaniechaniem. Bardzo smutnym zaniechaniem. Po wyjściu na wolność zaniechałem treningów. Te trzy miesiące systematycznego biegania za drutami, które zawdzięczam Polsce Ludowej - to był mój pierwszy w życiu, a jednocześnie ostatni - na wiele lat - dłuższy okres systematycznego treningu biegowego.
=== koniec części trzeciej, część druga - wkrótce ===
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |