2014-12-09
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Warszawa i Poznań: dwa maratony dla mojej żony (czytano: 1136 razy)
Warszawa i Poznań: dwa maratony dla mojej żony
Miło będę wspominał te dwa starty i to z wielu przyczyn. Dedykowałem je mojej żonie i pokonałem te 84 kilometry właściwie dla niej. Jako jej towarzysz i wierny zając pobiegłem mój dziewiąty i dziesiąty raz na tym dystansie. Wszak małżonka moja o koronę maratonów walczyła.
Warszawa była piękna, mieliśmy szczęście do fantastycznej pogody, dzień był chłodny i bardzo słoneczny. Widoczność doskonała.
Prowadziłem Tatianę początkowo dość wolno. Do połowy tempo wynosiło ok. 5.45 min/km, później, po półmetku starałem się stopniowo przyspieszać. Mijaliśmy wiele wspaniałych i kultowych miejsc, jak Myśliwiecka, Łazienki Królewskie, Pałac Prezydencki i Świątynia Opatrzności Bożej. Na trasie sił dodawały potężne gromady kibiców a także sporo kapel. Najbardziej podobały mi się dwie: Orkiestra Wojska Polskiego na Placu Piłsudskiego i Pogotowie Energetyczne.
Sił mieliśmy bardzo dużo, ale prawy mięsień dwugłowy odmówił współpracy z moją żoną i niestety zmuszeni byliśmy do kilku postojów w punktach medycznych i systematycznego mrożenia nogi.
Co ciekawe podczas tego maratonu osiągnąłem zupełnie inny stan umysłu, niż zwykle. Stałem się bardziej obserwatorem, niż uczestnikiem. Miałem wiele czasu i wolną głowę, aby spojrzeć na maraton zupełnie z chłodną głową, bez zwykłego widzenia tunelowego, jakie towarzyszy moim próbom czasowym.
Najbardziej odkrywczy był fakt, że postawa i forma poszczególnych zawodników tak szybko degraduje się. Właściwie obserwowałem wręcz grupowe obniżenie nastrojów i dyspozycji już po 20 km. W końcówce wyprzedzaliśmy całe rzesze idących maratończyków.
Mam wrażenie, że pierwszą połowę mogłem pociągnąć nieco szybciej, tak przynajmniej 2-3 minut. Nie mam jeszcze tak dobrego wyczucia tempa w przypadku metody Gallowaya.
Bardzo podobał mi się doping szczególnie na Mokotowie i Ursynowie. Meta na stadionie to wiśnia na torcie tego maratonu.
Fantastycznie wbiegało się na Stadion Narodowy. Towarzyszyło nam wielkie wzruszenie. Moja żona płakała na mecie długo. Warto było pojechać do stolicy. Mieliśmy okazję uczestniczyć we wspaniałej imprezie.
Walczyliśmy z Tanią o jej pierwszą trójkę z przodu, lecz czynniki obiektywne zwolniły nas o dwię minuty. Optymizmem natomiast napawa mnie przebieg tego maratonu: pierwszą połówkę mieliśmy wolnà: 2:04 a drugą szybszą: 1:58. Klasyczny negative split.
P.S. wrażenia mojej żony: „Dziś doświadczyłam prawdziwego tryumfu ducha nad ciałem. Mam za sobą 4 maratony przebiegnięte bez żadnej kontuzji i stwierdzam, ze to "pikuś". Walczysz "tylko" ze swoimi ograniczeniami i tym, co masz w głowie. Dziś przyszło mi się zmierzyć z bólem, który trwał ostatnie 22 km. Wielokrotne zamrażanie w punktach medyczny pomagało na krótko. Mój kochany zając robił, co mógł i fantastycznie "pociągnął mnie do mety. Zrobił wszystko, co profesjonalny osobisty pacemaker może zrobić. Nie mógł tylko zabrać ode mnie bólu nogi. Ostatecznie wynik 4 godziny i 2 minuty oceniam jako mega dobry biorąc pod uwagę powyższe i dodatkowo drugą połowę zrobiliśmy o 6 minut szybciej ! Do złamania magicznych 4 godzin zabrakło 140 sekund”.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |