2014-11-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Jak zostałem zającem... (czytano: 3786 razy)
W ciągu 7 dni jako pacemaker przebiegłem dwa półmaratony. Najpierw był ten w Gliwicach a potem I Królewski Półmaraton w Krakowie. Różne to były biegi, ale zakończone sukcesem.
Mój debiut w roli zająca nastąpił podczas I Gliwickiego Półmaratonu. Wyzwanie było spore, bo po pierwsze w debiucie byłem partnerem samego Jurka Skarżyńskiego, a po drugie trasa nie należała do łatwych. Już pierwsze spojrzenie na mapkę potwierdzało, że organizator, czyli ekipa OTK Rzeźnik, nie zamierzała ułatwiać zadania startującym. Zakrętów było co niemiara, a na dodatek niektóre podbiegi mogły okazać się sporym wyzwaniem nawet dla doświadczonych biegaczy.
Ucieszyłem się więc, że na czas 1;30 pobiegnie aż 3 pacemakerów. W kupie siłaJ Z racji doświadczenia i autorytetu Jurek zarządził, że biegniemy negativ splitem. Wyzwanie spore, sam bieg rozpoczął się jednak spokojnie i dość długim zbiegiem. To zaś oznaczało, że grupę trzeba było raczej hamować niż dopingować do zwiększenia tempa. Dyrygował Jurek, który zarządzał rozluźnienie, głębsze oddechy i uspokajanie pulsu. Trzeba przyznać, że ekipa słuchała go uważnie i bez szemrania wykonywano wszystkie polecenia. Szczególnie ważne okazało się to na podbiegach, gdzie praca rąk i oddech są szczególnie istotnym elementem. Problemy zaczęły się w centrum Gliwic... Niestety, trzeba tu wrzucić kamyczek do ogródka organizatora. Panowie!!!! Tak się nie przygotowuje trasy!!! Ilość zakrętów przekraczała wszelkie normy, a dodatkowo puszczenie biegu po wąskich chodnikach, które miały na środku wmurowane, metalowe słupki to zaproszenie do jakiegoś poważnego wypadku. Wiem, że Gliwice są rozkopane, a budowa dróg uniemożliwia wytyczenie trasy idealnej, ale... może lepiej pomyśleć w takiej sytuacji o dwóch pętlach??? Fatalnym pomysłem było również puszczenie na jedną trasę półmaratonu, na koncowy odcinek biegaczy na 10 km oraz NW. Niestety nie wszyscy chcieli wiedzieć, że zajęcie całej szerokości drogi uniemożliwia ich wyprzedzenie. Zupełnie nie rozumiem również logiki puszczenia całej ekipy po chodniku ze schodami, kiedy wśród uczestników byli również ludzie poruszający się na wózkach. Jednego sam wnosiłem na schodki.
Rola pacemakerów było również... podawanie dystansu. Niestety na całej trasie widziałem chyba tylko dwie tablice, więc trzeba było głośno krzyczeć który kilometr mijamy. Oczywiście garminy wskazywały każdemu inne dane, więc... znowu było zamieszanie. Na metę dotarliśmy jednak w założonym czasie. Jurek na ostatnich 2 kilometrach został nieco z tyłu i... ”dopychał resztę”, ja ciągnąłem tych którzy chcieli złamać 1:30. Zadanie zostało wykonaneJ Myślę, jednak, że negativ...to nie jest dobre rozwiązanie na pokonanie maratonu czy półmaratonu dla większej grupy. Z naszej ekipy większość po prostu nie wytrzymała tempa.
W Krakowie dostaliśmy od organizatora jasne polecenie...: „biegniecie równo!!!! Żadnych negativów, czy innego kombinowania”. Ok., tez tak chciałemJ Moim partnerem był tym razem Michał Rdzanek, który.. debiutował w roli zająca. Zanim rozpoczęliśmy bieg trzeba się było jednak porządnie rozgrzać. Jak jechałem do Krakowa termometr wskazywał minus 1 stopień. Przed biegiem ktoś powiedział, że temperatura wynosi około 3-4 stopni. Naprawdę było zimno. Nie zakładałem jednak długich spodni, ani bluzy, bo wolę trochę zmarznąć na mecie niż pocić się na trasie. Wystartowałem więc również po to by jak najszybciej się rozgrzać. Wolniej, wolniej!!!! Tak właśnie przyhamował mnie Michał. Trasa była ekstra. Plaska, szybka... no i ten Kraków!!!! Piękny, jeszcze otulony poranną mgłą... Biegło się naprawdę cudownie... grupa była dość liczna, ale spokojnie mogliśmy rozmawiać. Wzorem Jurka Skarżyńskiego zarządzałem uspokajanie serducha, rozluźnianie rąk, oddechy.... Nie wiem, czy mnie słuchali, ale... nikt nie protestował. Na 10 kilometrze straciłem baloniki... Przy jednam z wiraży po prostu owinęły mi się wokół jakiegoś znaku i... tyle je widziałem. Myślę, jednak, że grupa była już wtedy na tyle ustabilizowana, że wszyscy wiedzieli kogo mają się trzymać. Niedługo po mnie baloniki stracił również Michał. Na szczęście organizatorzy zadbali, by pacemakerzy mieli koszulki z widocznymi napisami, więc kto chciał mógł się łatwo zorientować. Na ostatnich 2 kilometrach „wypchnęliśmy” tych którzy mieli więcej sil i chcieli zrobić lepszy wynik. Michał został nieco z tyłu, ja ruszyłem do przodu zwiększając szybkość do 3,50-4,00. Trasa oznaczona była dobrze, ale... niemal na finiszu czekała na nas niespodzianka. Ktoś wymyślił „nawrotkę” jakieś 100 metrów przed metą!!! Mam nadzieje, że coś takiego nie powtórzy się już na żadnej z kolejnych edycji tego półmaratonu. To naprawdę wybija z rytmu. Na metę wpadłem jednak dokładnie o czasie. Zadanie wykonane. W przyszłym roku postaram się też o zającowanie w kilku biegachJ Nie zawsze przecież trzeba dążyć do życówki i bić kolejne rekordy. Warto popatrzyć też co mijamy i kto biegnie obok...
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |