2014-10-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| O prawdziwkach. (czytano: 3262 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.youtube.com/watch?v=tpX3NhpRGdE
Początek lat dziewięćdziesiątych to początek mego liceum. I początek fascynacji muzyką metalową. I właśnie w świecie fanów metalu spotkałem się po raz pierwszy z „prawdziwkami”. Prawdziwki – czyli prawdziwi metalowcy. Prawdziwi metalowcy, którzy nie słuchali zespołów, które się sprzedały ( czyli komercji ), którzy nie ubierali niektórych rzeczy ( a niektóre koniecznie ubierali ), którzy mieli metal w sercu ( czytaj każdy prawdziwy metalowiec chyba był robotem ) itd. itp., dawno to było więc nie wszystko pamiętam. Prawdziwki oczywiście byli lepsi od reszty, bo byli prawdziwkami, wiedzieli co jest prawdziwym metalem, a co nim nie jest. Wyznaczali prawdziwkowe trendy. Czasem prawdziwek A i prawdziwek B mieli odmienne zdanie na różne kwestie, więc prawdziwek A twierdził, że B to pozer, a nie prawdziwy prawdziwek. I analogicznie prawdziwek B twierdził, że A to pozer. Oczywiście każdy „początkujący” metalowiec chciał być prawdziwkiem, bo to wzbudzało szacunek u reszty młodych fanów metalu. Nikt nie chce być pozerem, prawda?
* * *
Człowiek uczy się całe życie. Niedawno dowiedziałem się, że i w świecie maratońskim istnieją prawdziwki. Prawdziwek ma się za lepszego, bo potrafi przebiec cały maraton, bez choćby jednego kroku marszu. I podobnie jak w świecie metalu, jeśli nie jesteś prawdziwkiem, to jesteś pozerem –najpewniej miernotą bez ambicji. A Twym celem winno być dołączenie do grona prawdziwków. O ile w świecie metalu kryteria doboru do grona prawdziwków były kompletnie niejasne i często wykluczające się, to w gronie biegaczy wszystko jest jasne – musisz przebiec te 42 kilometry z małym haczykiem i nie hańbić się marszem choćby przez chwilę. Proste i czytelne, prawda?
* * *
A teraz parę zdań dla totalnych amatorów – i tych amatorów prawdziwków, i tych pozerów ( tak, ja czasem chodzę, często z premedytacją ) – jak ja. Amatorów, bo biegaczy na wysokim poziomie temat chyba w ogóle nie dotyczy – nie sądzę by którykolwiek biegacz czołówki zaprzątał sobie głowę czymś takim.
Łatwo zdefiniować kto jest prawdziwkiem maratońskim, ale równie łatwo powiedzieć kto był lepszy w danym maratonie – ten który szybciej dotarł do mety. To chyba oczywiste, prawda? Więc czy lepszy jest prawdziwek, który człapie w komfortowym tempie ( za szybko nie może, bo ryzykuje, że się zmęczy na tyle, że będzie musiał przejść parę kroków, a to w świecie prawdziwków wstyd i hańba ), czy ten który wypruwał flaki i niestety gdzieś tam na trasie poległ ( czytaj przeszedł do marszu – czy to było 10 metrów, czy kilometr – nieistotne ), ale jakoś wygrał ze swoimi słabościami i dobrnął do mety przed prawdziwkiem? Czy lepszy jest ten truchtający prawdziwek, czy człowiek, który ma taką taktykę, że np. mocniejsze podejścia maszeruje, bądź biegnie cały dystans Gallowayem, bo wie, że dzięki temu uzyska lepszy czas? Lepszy ZAWSZE jest ten, który szybciej dotrze do mety. Proste i obiektywne kryterium. Więc jeśli drogi prawdziwku piszesz/mówisz, że byłeś lepszy bo cały dystans biegłeś, a wielu, którzy byli przed Tobą na mecie trochę maszerowało, to uświadamiam – tutaj nie dają ocen za wrażenia artystyczne. To nie łyżwiarstwo figurowe, czy gimnastyka artystyczna. Nawet jeśli na mecie zrobisz rasowy telemark a’la Adam Małysz, to na czas i miejsce specjalnego wpływu to nie będzie miało. Wszyscy którzy byli na mecie przed Tobą – byli lepsi. Jeśli twierdzisz drogi prawdziwku, że my – nieprawdziwki – nie mamy ambicji, to chyba się z koniem na rozumy zamieniłeś. Ktoś kto biegnie na limicie, ostro ryzykując konkretny kryzys nie ma ambicji? Serio, serio? A ktoś kto odpuszcza walkę o wynik byle na mecie znów być prawdziwkiem to niby ją ma? Taka argumentacja mnie nie przekonuje, co więcej wydaje mi się być irracjonalna. No ale co ja wiem – tutaj trendy wyznaczają prawdziwki, nie pozerzy. Równi i równiejsi.
* * *
Każdy z nas ma swój cel i swoją drogę. Żadna z nich nie jest lepsza, bądź gorsza, choć część jest równa jak stół, a część straszliwie wyboista. Czasem różne drogi się pokrywają, czasem krzyżują, ale to wciąż różne drogi. Każda jedyna w swoim rodzaju. I tylko od nas samych zależy czy osiągniemy cel, a pokonanie drogi sprawi nam satysfakcję.
To tyle w temacie truizmów, przynajmniej na dzisiaj. :-)
Miłego dnia.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu snipster (2014-10-29,14:47): Świetne! :) egojack (2014-10-29,17:42): Napisałeś o telemarku a’la Adam Małysz na mecie maratonu jako elemencie stylu. Przypomniało mnie to, jak w zeszłym roku siedziałem już sobie na mecie maratonu w Łodzi w Atlas Arenie i obserwowałem finiszujących. Jeden z nich biegł przed metą już po tym czerwony dywanie tyłem, zauważył to komentator i zaczął dogadywać, że może jeszcze by fikołka zrobił, na co ów maratończyk rzeczywiście wykonał pięknego, technicznego fikołka i wbiegł sobie na metę tyłem. Ma styl, pomyśłałem ;-). Hung (2014-10-29,17:59): Dużo już było powiedziane na ten temat. Prawdziwków nie przekonują żadne argumenty, a sami używają tylko jednego - cały czas bieg. Jednak w żadnym regulaminie nie jest napisane, że ma być cały czas bieg. I to też ich nie przekonuje. Oni mają swój - wewnętrzny, niepisany -regulamin, którego - założę się - sami nie przestrzegają. egojack (2014-10-29,18:40): Nie mnie oceniać, kto jest prawdziwym maratończykiem, a kto nie, ale uważam, że jest coś takiego, jak styl, w jakim się maraton pokonuje. Ktoś, kto biegnie swobodnie cały dystans wg swoich możliwości (pomijam postoje na toaletę, czy posiłek)zasługuje na wyższe "noty za styl" gdyby takie były od kogoś, kto umęczony trochę idzie, trochę stoi, trochę biegnie i wreszcie jakoś umęczy ten dystans. W swojej ocenie pomijam przypadki osób, które w sposób planowy i uprzednio wytrenowany przemierzają dystans metodą Gallowaya i uzyskują ponoć bardzo dobre czasy. kiził (2014-10-29,19:02): Brawo Kolego! Piękne porównanie a oba przypadki (metalowe i maratońskie) znam z autopsji ;-) i podpisuje się. Kot1976 (2014-10-30,00:06): Już zniknęło z głównej, więc dopiszę gwoli komentarza.
Każdy kto podejmuje się zrobienia dystansu maratońskiego i skończy go w wyznaczonym limicie ( choć przyznaję - limit 7 godzin na płaski maraton to gruuuuuba przesada ), zasługuje na szacunek. Bez względu na to jak go pokona. Przyznaję - jeszcze całkiem niedawno byłem grubą, zapijaczoną świnią. I może dlatego pokonanie dystansu maratońskiego budzi we mnie podziw. Wiem co sam przeszedłem. Jeśli ktoś się doczołga do mety, byle osiągnąć swój cel - jest dla mnie Mistrzem. Amen. Kot1976 (2014-10-30,00:08): I dziękuję za wszystkie komentarze, czy dobre, czy złe. :-) Piwko (2014-10-31,06:42): bardzo fajny tekst i porównana trafiające do mojego metalowego (pozerskiego?) serca.
Pozdrawiam
Piwko
\m/ \m/
|