2014-05-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Krótka historia o łamaniu celu ;-) (czytano: 1192 razy)
Generalnie tegorocznym celem na ten rok było złamanie czasu 1:30. Żeby było patriotycznie czas ten chciałem wykręcić na Poznańskim półmaratonie.
Rok rozpoczął się wprawdzie od kontuzji, ale okazało się że po tygodniu mogłem wrócić do jako takich treningów które ze względu na maturkę też musiały być słono obcięte. Ale w przygotowaniu mocno pomogły zimowo/wiosenne w miarę szybkie starty. Cykl z BiegiemNatury trzymałem w okolicach 3:45 (wyłączając bieg urodzinowy - nie dało się po prostu). Biegi 15km były uporczywymi próbami łamania godziny. Brakowały minuty - ale może to też dobrze. Gdzieś trzeba się tej cierpliwości uczyć. Cieszy poprawa ;-) Cieszy też że ten rok jest 100% lepszy niż zeszły. Poprawiła się wydolność, tempo 4:30 traktuje jak wieczność a już na treningach robię czasy o który kiedyś na zawodach mogłem marzyc. A wiadomo że treningi są zawsze dużo wolniejsze.
Przed taką biegową maturą tego sezonu czyli połówką Poznańską zrobiłem 2 tygodnie przerwy jeśli chodzi o zawody i tydzień biegowej przerwy. Czy to dobrze? Hmmmmm ;-) Roztrząsać tego nie zamierzam. Bałem się zamęczyć nogi. Gdybym cofnął czas spróbowałbym jeszcze raz przetruchtać. Nudzić się i tak nie nudziłem. Był konkurs w Poznaniu, było odebranie medalu również w Poznaniu (Ceremonia zBN), była też... gorączka. Takim jej kulminacyjnym momentem był piątek, 2 dni przed startem. Niestety, nie zdołałem jej zaleczyć. Duma, może buta nie pozwoliła jednak zrezygnować z planu łamania 90 minut, nie mówiąc już o całkowitej rezygnacji z biegu.
Wystartowałem w okolicach 4:10, i przez cały pierwszy kilometr grzebałem w telefonie bo muzyka nie grała... Równą z tabliczką jeden kilometr odkryłem że po prostu była wyciszona. Na 3 km poczułem się pewnie i wyprzedziłem pecamakerów by trzymać tempo w okolicach 4, 4:05. Do 6km. Tutaj pierwszy raz poczułem żołądek. To niewygodne uczucie ponawiało się i na 8km zaczął się prawdziwy kłopot. Na 10km zamiast biec dalej, trzeba było skorzystać z toi-toi"a. Niby pomogło ale tylko na chwile. Brzuch bolał coraz mocniej. Biegło się coraz gorzej. Nogi nie bolały. Kondycja była. Głowa chciała ciągnąć. Żołądek trzymał w miejscu. Do 15km tempo jednak trzymało się w okolicach 4:20 więc spróbowałem kolejnej wizyty w zielonym pomieszczeniu. Nie pomogło. Na 16km uciekły mi baloniki. Na domiar złego wyłączył się telefon więc nie słyszałem ani muzyki ani międzyczasów. Na 20km kolejna przerwa i tak na metę doczłapałem się 4 i pół minuty później niż miało to nastąpić. Na szczęście do Poznania przyjechałem w towarzystwie Taty, a w Poznaniu też spotkałem się z dobrą koleżanką więc długo się nie załamywałem, a nazajutrz po prostu pogodziłem się z tym że z gorączką nie było jak wygrać i czas ten można złamać w wakacje.
Los jednak płata takie figle że mało kto może się spodziewać co się wydarzy. Gorączkę wyleczyłem już 3 dni później i z powodzeniem wystartowałem na Obornickiej 10tce. Do Obornik też przyjechało tak mało dobrych zawodników że mogłem świętować pierwszy osobisty triumf jakim było pudło w kategorii wiekowej. No ale po tym biegu treningi trzeba było całkowicie zawiesić bo przyszedł ciężki okres zaliczeń, prób, imprez wieńczących koniec roku szkolnego no i nauki, nauki i jeszcze raz nauki. Dlatego to co teraz napisze dla mnie samego nadal jest szokujące. Jedyne wybiegi na jakie sobie pozwoliłem to skromne wolne dyszki które miały na celu odpoczynek, i odświeżenie umysłu. Przed samą maturą wybrałem się na przejażdżkę kolarzówką no i zlądowałem 62km dalej w Poznaniu (okrężną drogą) na grilu.
Nogi przemęczone, niewybiegane. No ale Tata załapał gdzieś transport na Bieg Piastowski. No to hop. Będzie fajnie odpocząć przed Geografią. Zapisaliśmy się a transport odpadł. No ale smutno tak już odpuczczać. Sami sobie zorganizowaliśmy transport. Pojechaliśmy z rodzinką przy okazji piknikując w Kruszwicy, i zwiedzając pałac w Lubostroniu. Polecam. Na biegu spotkałem też dobrego znajomego z którym biegłem Toruński maraton. Okazało się że poprowadził Tatę na życiówkę. Gdy oni tam biegli sobie na złamanie 1:50 Ja postanowiłem spróbować na 1:30. Założeniem było jednak w razie przemęczenia natychmiast zwolnić i dobiec poniżej 1:40. Za nic w świecie nie chciałbym tydzień przed Cracovią (główny cel startowy Taty - obiecałem pobiec z nim na złamanie 4h więc presja jest ;)) przeciążyć kolana które jeszcze odczuwa wspomnianą przezemnie na początku mego wywodu kontuzję. Spotykam jeszcze znajome małżeństwo z Inowrocławia. Mariusz chce złamać 1:30, Sylwia 1:40. Znam ich, wiem że złamią.
Przez chwilę zaświeciło mi że pobiec z Mariuszem, ale też wiem że raczej na pewno mi się nie uda, więc nie będę Mariuszowi przeszkadzał. Ruszamy. Z Kruszwicy wyruszam w okolicy 4:10. Biegniemy w grupie 6 osób. Pluję sobie w brodę że słuchawki leżą w domu i muszę słuchać swoje sapanie. Nasza grupa ciutek zwalnia, ale genialnie współpracuje. Co jakiś czas dwie osoby zmieniają się na czole grupy, bo wiało niesamowicie. Na 10km czas 42:25. Ciut wolno, strasznie na styk. Chociaż dobrze że dobiegłem bo od 3km czułem żołądek i miałem ochotę zwolnić. Trzymała mnie misja: dobiec do dychy. Mariusza coś nie widać. Może jest minutę do tyłu i teraz goni. Ja powoli opuszczam swoją grupę (nikt z tej grupy nie złamał 1:30) i biegnę z misja byle do pietnastki. 10km był najwolniejszy (4:26) ale i kolejne były wolniejsze niż trzeba (4:15-4:20) Dopiero w Inowrocławiu czyli o 12km uświadamiam sobie że czuję się nadal dobrze, powtórki z Poznania nie ma i czas ruszać. Od 13km zaczynają się podbiegi. Biegniemy w dwójkę z nowo poznanym kolegą z Inowrocławia. Dowiedziałem się że ostatnio pobiegł na 1:26 i dziś biegnie treningowo. Ładnie mi treningowo, pomyśłałem i na mocnym podbiegu zmieniłem długi krok i zacząłem dziubać. Przebiegliśmy 15km, a ja nadal miałem czas na styk. Kolega mówił że mamy minutę zapasu, mi zegarek pokazywał co innego (do Endomondo nie zaglądałem). Przyspieszyłem jeszcze mocniej. na 18 i 19 km tempo spadło poniżej 4km. Przypomniały mi się słowa znajomych z Chodzieskiego GTA (DZIDA!). 20 km już nie utrzymałem (4:08) ale kolega i tak z boku gratulował. On sam na 20,5km uciekł finiszować. Niesamowite bo zostałem sam z jeszcze jednym biegaczem którego przyszło mi wyprzedzić. Na metę wbiegłem z niesamowitym czas 1:28:54.
Nadal nie chce mi się w to wierzyć. Piwo smakowało jakoś inaczej... Lepiej ;-) Tacie też bo przybiegł w czasie 1:45:45 a od wrześniowego początku biegania nie mógł złamać 1:50. Mariuszowi zabrakło 3 minut... Tego się nie spodziewałem. Natomiast ja zaczynam wierzyć że los jest dla mnie bardzo bardzo łaskawy, i nie zamierzam się z tego powodu nawet smucić. Następny cel? Myślę że trzeba teraz złamać 1:25, ale brak jeszcze miejsca na ten wynik. I tak wiadomo że wszystko to po to by spełnić moje życiowe marzenie: Poznań Maraton poniżej 3h. Ale to na pewno nie w tym roku ;-)
PS: Mam nadzieje że nie obrazicie się za te moje przechwałki ;-)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |