2013-12-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Biegające morsy (czytano: 2609 razy)
Tych medali z tego sezonu już trochę wisi na szafce...plan zawodów i biegowy napięty do granic możliwości,że aż szkoda było czasu marnować na pisanie tutaj...zresztą co pisać? Przebiegłam następną dychę, następny półmaraton?Ile trwają przygotowania do pełnego maratonu to też każdy biegacz wie...że nie jest to łatwe to też wiadome wyrywając czas na wybiegania, pracą zawodową i dom...udając jeszcze,że nic się w zasadzie nie zmieniło...a jak się nie zmieniło?Kurde wszystko się zmieniło!Koleżanka dzwoni...pierdzieli o mężu,bzdetach,które mnie kiedyś bawiły ...a co mnie to!Chce się umówić na flaszkę...myślę,ale nudy,tak marnować czas...chcę pobyć sama ze sobą...co się ze mną dzieje?Zadaję sobie pytanie...pytania...a czas nieubłaganie płynie i naraz zdaję sobie sprawę,że tak naprawdę jest już po sezonie startów.Czegoś żal, coś z sentymentem wspominam, krzątając się po domu od czasu do czasu trząchnę medalami...tak pięknie zabrzęczą...:)A tu nastał czas na roztrenowanie i regenerację. Na ostatnim planowym biegu Niepodległości w Oświęcimiu poczułam zmęczenie startami, chociaż to był bardzo ważny start,wręcz historyczny. Pierwszy raz biegłam razem z moimi dwoma synami. Młodszy chociaż w ogóle biegania nie trenuje dał sobie doskonale radę,udowadniając,że jest do tego stworzony.Jednak...przecież nikogo nie zmusi się do tego co nie chce robić!Może kiedyś..
Już końcem lata zapowiedziałam wszem i wobec,że w tym roku morsuję na bank!Hmm...dobrze się mówi...spróbowałam właściwie w tamtym sezonie ino raz łapiąc po tym zapalenie zatok,które mnie męczyło 3 tyg. Hmm...koniec listopada...najwyższy czas zacząć...jakiś taki opór wewnętrzny we mnie...nie wystarczy tylko chcieć...coś w sobie złamać... stereotyp myślenia. Intensywne czytanie o morsowaniu zaczęło mi zabierać sporo czasu,wiedziałam jak to zrobić...z kim to zrobić..wyedukowana na max :)Znalazłam w Bielsku nawet bielski klub morsa.Przetrząsając ich zdjęcia natrafiłam na znajomego kolegę z podstawówki..ale było zdziwienie!Odszukałam stary numer telefonu...żeby nie miec odwrotu umówiłam się z bielskimi morsami na pierwsze morsowanie. Budzik ambitnie nastawiłam se na 6 rano...z wrażenia,że zobaczę fajnego kolegę,ani nie mogłam zasnąć :)Budzik zadzwonił...ciemno, mokro..deszcz dzwoni po szybie...czy ktokolwiek poszedłby na pierwsze bieganie w życiu akurat w deszczu?Raczej chyba nie...czy muszę zaczynać morsowanie właśnie w taką pogodę?Przecież nikt mnie do tego nie zmusza...to ma być przyjemność...coś co na długo zapamiętam,a byc może zatęsknię za tym jak za drugim,trzecim...czwartym...i każdym następnym bieganiu...walcząc z własnymi myślami wysłałam smsa,że niestety tym razem wymiękam...Zasnęłam...obudziwszy się wyspana od rana miałam kaca moralnego i złość na samą siebie,iż tego nie zrobiłam mimo wszystko!Już wiedziałam w tym właśnie momencie,że ja to muszę zrobić i to najszybciej jak to możliwe bo normalnie dostanę pypcia:) Tym razem bez umawiania się z morsami tylko z drugim biegaczem i moją koleżanką z pracy bezwarunkowo zadecydowaliśmy zamorsowac!Problem ino był w tym,że wróciłam z Andrzejek przed 3 nad ranem,a zbiórka o7.Czy ktoś robił sobie herbatę do termosu o 3 w nocy?Mąż zapytał znając odpowiedź..."chyba kochanie nie zamierzasz za chwilę morsowac?Aż tak cię nie popierd...o?Uśmiechnęłam się tylko i wiedział wszystko..:)))Nie miał ze mną i nie ma lekko...jednak tylko on zachęcał mnie do podjęcia studiów,wiedząc,że to było moje marzenie...dwoje małych dzieci,którymi zajmował się kiedy wyjeżdżałam lub była sesja...potem zamarzyła mi się podyplomówka i miałam jego poparcie.W kilometrach przemierzanych na rowerze starał się towarzyszyć ucząc się z tego czerpać radość.Potem zaczęłam biegać...nie negował..podziwiał wręcz, sam nie mogąc tego robić.Pojechał ze mną na mój pierwszy maraton kwitnąc na stadionie Narodowym kilka ładnych godzin i gratulując gorąco wyniku!Przyzwyczaił się,że mnie też ciągle nie ma...że w domu nie posprzątane bo mam długie wybieganie albo spędzam weekend w pracy.A teraz jak to wygląda? Zachęcony zastartował w biegu Dery w Nordic Walking,truchta regularnie do 5 km i tak właściwie to on miał morsowac!Przed laty to zaplanował,ale jakoś nie wyszło...
Zatem 1 grudnia 2013 r....wstałam na MORSOWANIE wyspana jak cholera po 3 godzinach snu!Szukanie butów do pływania i stroju kąpielowego zajęło mi trochę, ale nie miałam czasu na wątpliwości i szukanie pretekstu aby nie jechać:))I tym sposobem po prostu znaleźliśmy się nad Zaporą w Wapienicy.Teraz wspólny bieg ok 2 km zajął nasze umysły,rozgrzał ciała a później bez chwili wahania rozebraliśmy się do strojów i z wielką radością zanurzyliśmy się jak się okazało wcale nie zimnym,górskim strumyku!Wokół śnieg...ale widok :))Ponoć Luiza miała ok 5st i aż dziw ja taki zmarzluch...w lecie mam niesamowite problemy zanurzyć się w wodzie a tu spoko..dziwne.Najdziwniejsze jest samopoczucie po...radość z pokonania samego siebie ok znam z przebiegnięcia maratonu,ale uczucie bycia na haju przez cały dzień jak po morsowaniu nie da się opisać!Już wiem czemu morsowanie uzależnia jak bieganie:))Już planujemy następny raz...nie mogę się uwolnić od myśli aby tego nie powtórzyć!!!Ciekawe czy mam wypisane na czole,że stałam się biegającym morsem, a właściwie biegaczką morsującą..hahaha najbardziej wypisane jest chyba wariactwo...ale czyż bez tego życie byłoby cokolwiek warte? "mówili na nią słońce.."a na mnie jak?
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora paulo (2013-12-03,09:31): każde piękno, każda pasja ma odrobinę wariactwa. I to są te chwile, które czynią nasze życie piękniejszym :). Super sprawa! jacdzi (2013-12-04,09:58): Podziwiam!!! Tez chcialbym sprobowac...moze tej zimy sie odwaze?
|