2013-09-06
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| "a na mecie chwycimy się za rękę!" (czytano: 1740 razy)
Łatwo nie jest. Nie było i nie będzie. Bo przecież o to właśnie chodzi, by droga do sukcesu była wyboista i trudna do pokonania. Bo tym lepiej smakuje meta, im więcej namęczymy się na trasie. Bo tym jesteśmy szczęśliwsi, im więcej potu i łez wylaliśmy podczas pokonywania kolejnych kilometrów...
Tegorocznych wakacji zdecydowanie nie zaliczę do tych "biegowych". Mimo składanych samej sobie obietnic, że będę biegać przynajmniej co drugi dzień rano, nie wywiązałam się z nich. Wizje i marzenia daleko wybiegły poza rzeczywistość, gwałtownie ją weryfikując, czyli... tak właściwie nihil novi. Zawsze żyłam na tzw. "spontanie" i stwierdzam, że to wychodzi mi o 100 razy lepiej niż skrupulatne planowanie wszystkiego i trzymanie się jakichś określonych reguł. Jak śpiewa Ira - "bez planów życie, to cały mój plan".
Wiele rzeczy się zmieniło, obróciło o 180 stopni, zaburzając a jednocześnie harmonizując moje życie i nadając mu nowy sens. A ja, jak zawsze pełna sprzeczności, kroczyć chcę dalej moim życiem z moją pasją u boku - z moim bieganiem. Bieganiem, które pozwoliło mi całkowicie inaczej spojrzeć na życie, na świat, na ludzi, na otoczenie, na przyrodę, na wszystko to, co dzieje się wokół mnie. Pozwoliło mi poznać to, czego wcześniej poznać nie potrafiłam. Doświadczyć uczucie spełnienia poprzez zmęczenie. Poznawać bariery i je łamać! Przekraczać granice, pokonywać to, co wcześniej do pokonania wydawało się niemożliwe...
Chyżą Dziesiątkę, odbywającą się po raz trzeci w Nowym Tomyślu, postanowiłam potraktować bardzo luźno, podobnie jak rok temu. Moje bieganie przez sierpień ograniczało się do pokonywania kilku kilometrów wraz z siostrą, która po ciąży wraca do gry :) Wiedziałam, że to nie czas na rekordy ani wyniki, które by mnie zadowalały. Mimo wszystko, jak to ja, nie mogłam odpuścić. Uwielbiam ten bieg, ludzi, którzy go organizują i zupełnie nie wyobrażam sobie jak by to było, gdybym stała po tej drugiej stronie barierki.
Brzuch dokuczał mi od początku. Od roku zmagam się z niezidentyfikowanym bólem pojawiającym się na każdym biegu, czy to trening czy zawody, pod żebrem. To nie kolka ani żołądek, tak naprawdę nie wiem co. Gdy zaczyna boleć na maxa, już nic nie można zrobić poza zatrzymaniem się, skłonem i dalszym świńskim truchtem, bo ilekroć staram się przyspieszyć, jest jeszcze gorzej... Mimo wszystko motywowałam się muzyką, która poprzez słuchawkę płynęła do mojego ucha, krzycząc "when the body say "stop", the spirit cries "never"!". Dusza więc pragnęła, aby tabliczki z kolejnymi kilometrami pojawiały się jak najszybciej i nawet się udawało. Niestety na 3 kilometry przed metą, ból mojego brzucha osiągnął apogeum i nie dawał spokoju za żadne skarby. Nie pomogły uciskania, zmiana oddechu, rytmu biegu... Wbiegając już w ulice Nowego Tomyśla, znajomy z Wolsztyna krzyknął "Honda, uciekaj, tata cię goni!", pomyślałam wtedy: nieeee, wcale nie będę uciekać, a wręcz przeciwnie, razem z nim pokonam ostatnie kilometry tego biegu! Tata od maja zmaga się z kontuzją pachwiny, w Chyżej postanowił jednak wystartować treningowo. (Aż wstyd się przyznać, ale tata z kontuzją biegał ostatnio o wiele więcej niż ja bez niej!). Tata dołączył do mnie i od razu zrobiło mi się lepiej, choć ból nie ustawał. Na ostatniej prostej, wbiegając na metę i będąc oklaskiwani przez kibiców, chwyciliśmy się za ręce i unieśliśmy je w górę w geście zwycięstwa - tata nad kontuzją, ja nad brakiem treningów.
Nie jest łatwo, łatwo nie było i łatwo nie będzie. Przede mną jeden z ważniejszych startów w tym roku - Bieg Zbąskich, mój trzeci w tym roku a piąty w ogóle półmaraton. Zawsze o nim marzyłam, a za 2 tygodnie moje marzenie ma szansę się ziścić. Piękną trasę dookoła jeziora Błędno liczącą 21 km pokonam... z tatą u boku. Postanowiliśmy biec razem i na mecie powtórzyć to, co tydzień temu na Chyżej - chwycić się za ręce i unieść je w geście zwycięstwa i radości. Radości, której doświadcza każdy biegacz na mecie!
fot. Tata, ja i nasza wspólna meta!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu snipster (2013-09-06,21:33): Hondzia, najważniejsze jest właśnie to, że możesz i masz się z kim cieszyć bieganiem, szczególnie wpadając razem na metę :) zdrówko nadejdzie, tylko musisz być optymistką :) kasjer (2013-09-11,08:32): A się trochę wzruszyłem :) To moje marzenie - pobiec z córką. Może to nie ona przekonała mnie do biegania ale na pewno na początkowym etapie utwierdziła w przekonaniu, że warto biegać. Teraz ja biegam a ona czasem do niego wraca. Ale może kiedys pobiegniemy razem. Pozdrowienia dla Twojego taty i siostry :)
|