2013-09-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Ja to chyba jednak biegać lubię :) (czytano: 493 razy)
Jako, że bieganie odkryłem po 40 z górką latach mojego jakże bujnego życia to postanowiłem sklecić kilka słów do kupy i wrzucić na mój pierwszy w życiu blog... Ale od początku.
Choć od małego byłem aktywny fizycznie to jakoś tej dyscypliny nie darzyłem specjalnym zainteresowaniem, ba nawet chyba jej nie lubiłem. Powodem tego było najprawdopodobniej to, że kazano mi to robić w szkole na WF’ie, a że od maleńkości wykazywałem się przekorną naturą to jak to mówią: „ na złość babci zarażę się grypą” , nie lubiłem biegać. Podobnie zresztą było z wieloma innymi rzeczami, które dopiero po latach zacząłem doceniać ponieważ wcześniej mnie do nich zmuszano...
Jak wcześniej wspomniałem byłem bardzo aktywny fizycznie w wielu dyscyplinach sportowych. No właśnie... byłem. Nadszedł taki czas w moim życiu, że w głowie zrodził się plan aby z szalonego i nie do końca poważnego, 30sto letniego Konrada stać się wreszcie panem Konradem... :) Hmm.. Plan w zasadzie spalił na panewce bo mentalnie panem Konradem to nie jestem do dzisiaj ale powiedzmy, że pewne sprawy życiowe zacząłem traktować poważnie. No dobra, może to za duże słowo, powiedzmy, że zacząłem traktować bardziej poważnie niż do tych czas... Później już łatwo poszło, zmieniłem w dowodzie wpis o stanie cywilnym, przeprowadziliśmy się z Gonią najpierw do własnego mieszkania a później wybudowaliśmy dom, w którym zamieszkaliśmy. I w tym momencie w zasadzie kończy się moja przygoda ze sportem. Nie powiem , że chwilowo nie wyszło mi to na dobre bo po latach amatorskiej gry w siatkówkę, robieniu po kilkanaście tysięcy kilometrów na rowerze w sezonie i wielu innych zajęciach ruchowych, często ekstremalnych dość styrany kręgosłup jak i kolana co raz częściej zaczęły mówić : a takiego, o!
Tak czy siak mój odpoczynek przeciągnął się do ponad 7 lat. I wszystko było by dalej sielsko - anielsko gdyby nie mój równie szalony jak ja sąsiad...
Otóż pewnego dnia kiedy to popołudniem dłubałem w jakimś terenowym struclu, nawiedził mnie sąsiad, Karol. Do garażu wlazł, przywitał się jak zwykle po czym rzucił krótkie:
K: Ty, idziesz pobiegać?
Ja: Ej, zjadłeś coś niedobrego? Piłeś!?
K: Nie, chodź, tutaj kawałek do wiaduktu i nawrotka. To jest tylko 2km, co Ci zależy...
Ja: Ty, daj spokój , bieganie jest do bani to raz, a dwa widzisz, że mam robotę...
Karol nie dawał za wygraną i po kilku dniach wreszcie dałem się namówić na krótka przebieżkę. Nooo.... to były jedne z najdłuższych 2km w moim życiu. Powietrze łapałem jak ryba wyciągnięta z wody a nogi miałem jak z waty... I w tym momencie dotarło do mnie jak cienki jestem.... Szybko doszedłem do wniosku, że koniecznie trzeba to zmienić. Oczywiście nadal nie znosiłem biegania w czym wtórowała mi moja Gonia, która do dzisiaj uważa, że bieganie jest do bani ale za to bardzo chętnie mi kibicuje...
I znów odezwała się przekorna natura, która tym razem zagrała pozytywnie . Co, ja nie potrafię? Pomimo, że ciężko mi było się zmuszać to jednak ubierałem buty i ganiałem po tych naszych pagórkach co raz rzadziej wypluwając płuca i osiągając z treningu na trening co raz lepsze dystanse. Mało tego! Zacząłem wreszcie odczuwać dawno już zapomnianą przyjemność w zmęczeniu fizycznym jak i satysfakcję z co raz lepszych wyników.
Tak oto przyszedł czas na pierwszy oficjalny start amatorski. Tutaj nadmienić muszę, że ja nie przepadam za wszelakiego rodzaju zawodami. Pomimo tego, że wielokrotnie mnóstwo ludzi znających temat (ponoć widząc duży potencjał) namawiało mnie bym został zawodnikiem w różnych dziedzinach, którymi dane mi było się bawić , pozostawałem wierny swojej zasadzie, że trenuje (a raczej bawię się) co chce, jak chcę, gdzie chcę i kiedy mam na to ochotę... Na dokładkę nie mam jakiegoś silnego ducha rywalizacji, no chyba, że jest to rywalizacja z samym sobą. No ale nic, wystartowałem sobie w : I Biegu Niepodległościowym „ Niepodległościowa Jedenastka” . Podobało się... Biegałem sobie dalej po pagórkach i zrodził się szalony pomysł. Właśnie zbliżał się termin XII Cracovia Maraton’u . A może by tak szarpnąć się na taki dystans? Pomysł był o tyle szalony, że w przeddzień maratonu miałem wybiegane ledwie 450km . Miałem za sobą co prawda przebiegnięty kilka razy dystans półmaratonu ale maraton?? No dobra, poszło, raz kozie śmierć - najwyżej nie ukończę ... I tu znów los spłatał figla.. W między czasie kumple terenowcy zorganizowali wypad 4x4 na Ukrainę, który kolidował z terminem maratonu. Dylemat spory bo z jednej strony maraton już opłacony i chęć walki z dystansem, z drugiej strony widmo porażki ( w końcu nie lada dystans jak na świeżaka) oraz perspektywa super wyjazdu . Postanowiłem co następuję : jadę na Ukrainę a nieoficjalnie spróbuję przebiegnąć sobie te 42km tydzień przed terminem maratonu. Jak postanowiłem tak zrobiłem z jednym małym ale.... Nie pojechałem na Ukrainę. Wysoko w górach zalegał śnieg, a że jechać mięliśmy w mocno rodzinnym gronie (dziewczyny, dzieciarnia) wyjazd odpuściliśmy z racji tychże utrudnień jak i potencjalnych niebezpieczeństw związanych z panującymi właśnie warunkami.
I tak z wybieganymi 450km i tydzień wcześniej prawie maratonem (zepsuł mi się podczas biegu GPS i biegłem na czuja robiąc dystans nie całych 39km) stanąłem na starcie pierwszego w życiu maratonu. No i..... udało się ! Nawet z całkiem dobrym czasem jak na świeżaka bo złamałem 4h uzyskując czas: 3h:53m:38s. Podobało się.... i to bardzo. Satysfakcja ogromna pomimo tego, że dystans jednak mocno dał się we znaki.
I tak oto chyba lubię bieganie :). W planach ukończenie Korony Maratonów Polskich .
Jako, że moimi jednak najbardziej ulubionymi dyscyplinami są pływanie i rower górski a od niedawna i bieganie zrodził się pomysł na triatlon. Jednak nauczony tym, że los płata mi różne śmieszne figle nie wybiegam daleko w przyszłość. Jak to będzie, czas pokaże. Na razie biegnę.... :)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |