2013-05-08
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| pozamiatany las (czytano: 1013 razy)
… po szarpanym biegu w Chełmży nastąpiło piwo, wyborny obiad i gryl. Czyli majówka w toku :). Potem nastąpiło piwo i wielkie oglądanie naszych śladów gps. Śmiechu było wiele ale lęk pozostał przed tym, że znów może nas ‘to’ spotkać… Ja odcięłam to grubą kreską :) potraktowałam to jak kolejną lekcję życia [pokory] i tak jak zawsze przygotowywałam się do kolejnego startu-treningu :) coś takiego dwa razy się nie zdarza, to jest już za nami i nie ma prawa się powtórzyć.
Dycha w Radziejowie. Rozkochałam się w tym biegu w ubiegłym roku i teraz już ciężko mi będzie z niego rezygnować. Jestem na niego dobrowolnie skazana. Od dwóch tygodni zastanawiałam się jak ją pobiec… postanowiłam pobiec ją treningowo w tempie życiówki z października 2012 [00:48’00]. Zaklinałam się, że nie dam się ponieść, ze nie będę biegła na 100 % bo dzień rekordu miał nastąpić 12 maja – dycha w Swarzedzu – podobno trasa na życiówki…
A Radziejów… położony na wzgórzu, z każdej strony jest pod górkę… gdy miałam 17 lat ulica Kościuszki to było niezłe podejście, roku temu niezły podbieg a teraz [po tym jak pykamy co tydzień na treningach podbiegi na Cytadeli] ten podbieg wydawała się bardzo łagodnym. Pamiętam trasę sprzed roku… wiedziałam, ze do płaskich ona nie należy… ale ja chyba to lubię… życiówkę zrobiłam w Sobótce, przy -10 ̊C a w niemalże płaskiej Chełmży wszystko się wysypało i cieszyłam się że w ogóle dotarłam do mety. Nigdy nie wiadomo. Trzeba czekać i pozwolić życiu się toczyć. I czekać na to co los nam da, a jak okoliczności sprzyjają – wziąć sprawy w swoje ręce i troszkę ‘sobie pomóc’.
A Radziejów… przywitał nas deszczem i chłodem, powiedziałabym, że nawet zimnem. Zupełnie inaczej niż rok temu. Dziwnie tak jakoś. Żużlowa bieżnia, która w ubiegłym roku sponiewierała moje nówki funkielki, teraz takie niezwykle spokojna, nie unosił nad nią tuman kurzu a boisko w środku całe mokre i puste … i taki spokój… Patrzyłam na znajome mi sprzed lat obrazy i to wszystko wydawało mi się takie moje i jednoczenie obce. Porzuciłam to wszystko a teraz wracam znów to oglądać w najprzyjemniejszej dla mnie formie: biegowo.
Bardzo lubię te ulice… to co kiedyś wydawało mi się takie wielkie teraz jak ze starej fotografii… do której ktoś coś domalował świeżym pędzlem… a teraz te ulice niosły mnie przed siebie a jak zaczarowana… po pierwszym km stwierdziłam, że chyba dałam się ponieść… 4’36 … oj hola hola miało być treningowo… zwolnij… jedyne czego się obawiałam to przeciążenie… szybko było w Chełmży i to ma mi wystarczyć.
I zwolniłam … drugi kilometr, mimo podbiegu, wyszedł 4’50. Hamowałam mocno i bardzo źle się z tym czułam. Pogoda była na bieganie. A ja miałam dzień na latanie. Trzeci kilometr już bez hamowania… 4’30. Postanowiłam się delektować tym miastem. Kiedyś chodziłam do tego lasu na wagary a teraz prułam przed siebie z lekkością z jaką nigdy dotąd mi się nie biegło.
Czwarty kilometr 4’40. Biegłam naprawdę jak na treningu. Starałam się wykorzystać całą wiedzę o sobie jaką zdobyłam zimą i wczesną zimową wiosną :). Pamiętałam o pracy bioder i ramion, o unoszeniu kolan na prostych, o zmianie rytmu na podbiegach i o tym jak mnie Matląg uczył zbiegać… i każdy odcinek traktowałam tak jak na to zasługiwał. Piaty kilometr – przeżyłam szok! W ubiegłym roku kiedy tam wbiegłam… było pełno szyszek – przygotowałam się na slalom miedzy nimi i dziurami w leśnej drodze… a tu patrzę!... i nie wierzę! Uniosłam okulary! NIEEE! Ta ścieżka jest uprzątnięta! Przyjrzałam się bardziej drodze i nie mogłam się nadziwić… przez całą długość ścieżki widać było poprzeczne ślady miotły :) i jak tu nie biegać ?! jak oni dla mnie las pozamiatali… i już wiedziałam, ze dam się ponieść fantazji… postanowiłam lecieć jak Wiedźma na miotle… bawiłam się tym biegiem, zmęczeniem prędkością i tym, ze może teraz dla niektórych ta moja zabójczo szybko prędkość jest śmieszna i może na niewielu robi wrażenie… ale dla mnie to oznacza, że za rok będzie o wiele lepiej i że kiedyś ledwo powłóczyłam nogami a teraz sobie pykam bieg w średnim tempie 4’35.
Przebiegłam cały bieg z uśmiechem w sobie. Pierwsza pętla się skończyła a ja miałam 23minuty coś tam… i już wiedziałam, że padnie Życiówka na treningu. Czułam się komfortowo, tak jakbym zjadła przyczepę bananów i mogła szaleć do rana. Wiaterek malutki, słońca wcale, upału nie było, rześkie powietrze…
Czego chcieć więcej?
Szósty km 4’34. Lecę dalej… 7km 4’38. Minęłam po raz drugi punkt z piciem. Nie czułam się spragniona… trwał 8smy km. Jeszcze kawałek i znów do pozamiatanego lasu :). 4’31. Jeszcze dwa i meta. Wiedziałam, ze jak nie odpuszczę złamię 46 mim. Więc utrzymałam tempo 4’38. I ostatni z finiszem… 4’23. Wynik 45’55 netto na trasie, która nie jest łatwa ani płaska. Byłam z siebie bardzo zadowolona…
Niespodzianką był również fakt, że byłam 6 w open[6/16 K] i druga w K30. To miłe. Po raz drugi pudło w tym tygodniu… no fajnie… majówka trwa :) Patrzyłam z podium na trybuny, był tam mój Syn. Patrzył na swoją Matkę-Wariatkę jak unoszę puchar w górę i nie wytrzymał – przybiegł do mnie i wskoczył do mnie na pudło. Jasio biegł wcześniej w biegu dla szkolniaków, miał swój medal a ja swój. Czy można zarazić dziecko swoją pasją ? myślę, że to zarażanie właśnie dzieje się na moich oczach.
Wracałam do Poznania z medalem, pucharem i życiówką… radość podszyta lękiem… zastanawiałam się jaką cenę zapłacę za dwa intensywne starty w tak krótkim czasie… a właściwie trzy … bo mamy 3 maja a 5 maja jedziemy do Pszczewa na połówkę… starałam się nie przeciążyć … ciągle boję się kontuzji… staram się wsłuchał w głos swego organizmu ale czasem człowiek zachowuje się jak koń… galopuje do mety Az piana idzie z pyska nie bacząc na konsekwencje… dopiero po wszystkim następuje czas na refleksje…
Pszczew… tam musi być lekki trening – pomyślałam - zrobię sobie rozbieganie tych dwóch startów :) tak na lajcie, na pełnym luzie bez spinania… a po chwili kolejna myśl przegoniła poprzednią :) niby nogi były zmęczone intensywnością biegu a ja cała nie – i zapragnęłam pobiegać tak jak w Chełmży tylko już bez postojów:).
... niewiarygodne...pozamiatali dla nas las ...
Na zdjęciu: nabiegane…
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu henioz (2013-05-09,19:27): Gratulacje. Zazdroszcze tych lekkich treningów. Tego z Pszczewa też:) tomyek (2013-05-12,18:43): Forma pięknie rośnie, czego chcieć więcej?! GRATULUJĘ!;) Honda (2013-05-12,18:50): Chciałabym umieć tak "treningowo" biegać.... jestem pod wrażeniem wyników i wielkiej siły, która aż wypływa z tych wpisów! :) gerappa Poznań (2013-05-12,20:38): biegałam całą zimę treningowo, w lesie i po asfalcie... i rozkochałam się w tym bieganiu bardzo, bardziej... czuję, że przychodzi mi z taką lekkością jakiej nigdy wcześniej jeszcze nie miałam... i nie obchodzą mnie inni, że ktoś biega szybciej czy wolniej... ja po prostu robię swoje... biegam jak lubię i jak mi danego dnia wygodnie... ja to po prostu lubię :)
|