2013-04-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| O maratonie,... którego nie było, ale było... (czytano: 358 razy)
Kraków - miasto Kraka, Smoka Wawelskiego, Sukiennic, Wawelu, Cracovii i Wisełki i moich kilku lata tam spędzonych. Eh, to miał być miły sentymentalny powrót do "mojego" miasta. Miał być, ale nie było go. Cóż, przegrałem ze zmęczeniem. Jeszcze czułem Olędra i mój start w Krakowie byłby, delikatnie mówiąc, nie do końca mądry.
Nie było Olędra, było za to Jastrowie ze swoją, siedemnastą już, dyszką "O Uśmiech Dziecka". Jednocześnie były to mistrzostwa par małżeńskich. Dwa lata temu już tu biegłem i całkiem miło wspominałem ten start. Tym razem też było bardzo sympatycznie. Wielki plus biegu - darmocha.
Wybraliśmy się we czwórkę: Ania, Magda, Wiesiu i ja. Do Jastrowia mamy niedaleko, więc Lancii, kierowanej przez naszego miejscowego Kubicę, czyli Anię, zajęło to chwilę. na miejscu już było nieco startujących. Większość, to znajomi, znani z tras biegowych. Szybko załatwiliśmy formalności w biurze zawodów i czas było ruszać na start. Zapowiadała się dobra zabawa, bo tak postanowiłem potraktować ten start. Ania już kalkulowała, co ugra. W generalce raczej nic, ale podium w kategorii wiekowej było w zasięgu ręki. Wiesiek także liczył po cichu, że może... Ciekawie zapowiadała się także walka par małżeńskich. Przed nami były trzy kółka, a na każdym dwa podbiegi, które okazały się bardzo selektywne. Punktualnie w samo południe ruszyliśmy na trasę. Ania, Wiesiek, Sławek i cała czołówka ruszyli niczym charty za zającem. Ja zacząłem bardzo spokojnie, a moje plany zmieniały się w trakcie pokonywania kolejnych kilometrów. Najpierw biegłem z Angelą, żeby trochę ją podciągnąć, ale pogoniła mnie do przodu. Potem dogoniłem Wiesia i wspólnie pokonaliśmy kilka kilometrów. przypomniało mi się moje warszawskie zającowanie. Niestety, moje tempo okazało się chyba za szybkie i Wiesiu dał spokój. Zacząłem więc samotną pogoń za .... Właściwie, to nie wiem za czym. W oddali zamigały mi koszulki Sławka,Marcina i Mirka. Z kilometra na kilometr byłem coraz bliżej całej trójki. ostatni kilometr był jednak popisem nestora biegania. Mirek dał dzidę i tyle go widziałem. Sławek też nieco przyspieszył. Chyba wyczuł pismo nosem i nie chciał przegrać ze mną. Marcina już nie chciało mi się gonić. Metę minąłem w dobrej formie, jak na tydzień po maratonie, z niezłym wynikiem. Na mecie czekał bardzo ładny medal, potem coś na ząb i powrót błękitną lancią. Wcześniej Ania odebrała nagrodę za pierwsze miejsce w kategorii i stwierdziła z przerażeniem, że jest już stara .... Wiesław dostał medal ... kartoflany (ulubione jego 4 miejsce), Magda też stanęła na podium. Kurczę, kobietom łatwiej, przynajmniej podczas zawodów biegowych.
Teraz ostatni miesiąc przygotowań. Rzeźnik się zbliża!!! To dopiero będzie zabawa! Tylko trochę Krakowa żal... Jednak.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora paulo (2013-04-29,08:18): też mi dzisiaj trochę żal Krakowa, a po Rzeźniku napewno będziesz wielki ! :). Ja jeszcze nie miałbym odwagi. Mijagi (2013-04-29,10:22): Rzeźnik, to wspaniała przygoda. To będzie mój drugi start. TRochę szaleństwa potrzeba.
|