2013-03-09
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| O jedno sprzęgło za daleko... (czytano: 481 razy)
A zaczęło się całkiem niewinnie. Tak zwyczajnie. Jak zwykle. Tym razem na dwa samochody (i całe szczęście). W jednym, zielonym oplu, który pół Europy zjeździł i prawie nigdy się nie psuł: Maciek, zwany Szybkim, Fuzer, Ania i moja skromna osoba. W drugim, nieco nowszym: Zygmunt TEAM i Roberto – jedynak z pilskich 4RUNowców. Po 8:15 ruszyliśmy do Wasyla, na jego bieg – II Bieg Dębowy. Po prostu nie mogło nas tam nie być i tyle. Kilometry mijały spokojnie i w miarę szybko. Samochody jechały, my rozmawialiśmy i … coś puknęło w naszego zielonego weterana europejskich szos. Kamień, to na pewno kamień. No bo co innego mogło się zdarzyć. Ale nie tym razem. Tym razem to była linka od sprzęgła. Był pedał od sprzęgła i raptem już go nie było. Zniknął w podłodze. Na szczęście Macias okazał się dobrym, opanowanym kierowcą i spokojnie zjechaliśmy na pobocze. Szybka konsultacja specjalistów od czterech kółek i w tym momencie dla niektórych II Bieg Dębowy już się skończył. Pech to pech! A może znak? W końcu za niewiele czasu Szybki dosiądzie nowszy czterokołowy model i jeszcze niejeden tysiączek Europejskich dróg wpisze w CV. Jednak fakt faktem, że dla niego i Fuzera to był najkrótszy bieg w życiu. Przynajmniej do tej pory. Reszta brygady zapakowała się do Zygmuntowego pojazdu i ruszyliśmy w dalszą drogę. Temat rozmów? Oprócz standardowego – bieganie, dołączył jeszcze jeden: co ze sprzęgłem? Gdzie podziało się sprzęgło?
Na miejsce startu dojechaliśmy o przyzwoitej porze, a i tak już impreza była w toku. Zdążyliśmy na sam start najmłodszych adeptów najprostszej formy ruchu. Dzieciaczki ruszyły niczym kuny za drobiem. co za walka. co za szybkość. Bolt by się nie powstydził tych pędzących mustangów rodem z dąbrowy i nie tylko. A może i nam się uda tak szybko?
W biurze zawodów poszło nam szybko. Pakiecik startowy do ręki i do szatni marsz. Tylko weź tu szybko dojdź do niej, kiedy pełno dokoła znajomych. Tu chwilka, tam sekundka, tu dwie i czas leciał. Nic to. W końcu spotkania towarzyskie podczas imprez biegowych, są ważnym punktem programu. W końcu udało się dotrzeć do szatni, gdzie dokonywał się metamorfoza niczym ta, której doświadcza gąsienica, przemieniając się w motyla. Na start nie spieszyło się nam. Zimno, wieje, a w sali ciepło. Pogadaliśmy sobie jeszcze, porozglądaliśmy się. W końcu Wasyl wygonił nas na zewnątrz do wspólnej foty, która będzie w kolejnej edycji „Pasji biegania”. Marmelada, seks itp. i po fotce. Zostało kilka minut i ruszymy na trasę. W tamtym roku wiatr przeszkadzał w pierwszej części biegu. A dzisiaj? Coś łupnęło i ruszyliśmy na trasę. Z Anią planowaliśmy w miarę szybki bieg, ale nie za szybki. Roberto pognał do przodu. Zygmunt TEAM walczył o poprawę życiówki piękniejszej części teamu. My pokonywaliśmy kolejne kilometry. Trochę mnie niosło. Na szczęście Ania tonowała euforię. Uczepiliśmy się dwójki ambasadorów krynickiego Festiwalu Biegowego. Mieli równe dobre tempo, a my biegliśmy „na ślepo”, bez zegarków. Wiatru „ni widu ni słychu”. Zaczęli z naprzeciwka biegnąć liderzy i my zaczęliśmy liczyć kobietki. Nie tak źle. Wyszło kilka. A może jakieś podium w kategorii? Na nawrocie Ania ruszyła nieco szybciej. Ja odpuściłem. Miałem w nogach ubiegłotygodniowy maraton, a i przeziębienie trochę mnie osłabiło. Moim marzeniem było utrzymać tempo. Kolejne kilometry, to nie była już moja bajka. Dłużyły się niemiłosiernie. Wiatr, górki też robiły swoje. Tempo nie było jednak złe, bo Roberto i Ania byli nie tak daleko z przodu. Teraz Robert przejął towarzyszenie swojej byłej „Pani od wfu” i pociągnął ją aż do mety. Jeszcze jeden zakręt, drugi i meta. Wreszcie. Czas zaskoczył mnie pozytywnie. Najszybciej w tym roku. Nie było co jednak rozmyślać. Zimno przyspieszyło nasze zdecydowane kroki w kierunku szatni. Tam okazało się, że Ania stanie na pudle – drugie miejsce w swojej kategorii. Przegrała z nie byle kim, z Panią Małgosią Sobańską. Stanąć na podium obok gwiazdy polskiego biegania – bezcenne!!! Szybki prysznic, potem biała z poślizgiem i zostało nam już tylko czekać na dekoracje. I tu wielka niespodzianka – wylosowałem „Pasję biegania 2012”!!! Extra!!! Będzie co oglądać. A Maciek też już dojechał do domu. W międzyczasie zdążyli z Fuzerem znaleźć jakiegoś mechanika i już w pełnosprawnym zielonym połykaczu kilometrów dojechali do Piły. My także bez dodatkowych niespodzianek dojechaliśmy do Miasta Staszica. Zadowoleni? Bardzo! Ania na pudle! Piękniejsza część Zygmunt TEAM – Angelika, dzięki swojemu osobistemu zającowi (spróbował by nie zającować) po raz kolejny poprawiła życiówkę! Roberto – życiówka! Ja – dobiegłem do mety. Maciek i Fuzer dojechali do domu! Bo do Wasyla trzeba jechać. Tam po prostu trzeba być!
Zdjęcie autorstwa Pana Andrzeja Czasowca
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Macias (2013-03-10,12:52): Wojtek nasze auto było zielone ale to Opel nie Volkswagen. Wniosek z wyjazdu - bez sprzęgła też da się jeździć. Mijagi (2013-03-10,12:58): Już poprawiłem. Najważniejsze, że sprzęgło już jest i jeździć można.
|