Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [100]  PRZYJAC. [99]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Mijagi
Pamiętnik internetowy
Z pamiętnika "młodego" biegacza

Wojciech Krajewski
Urodzony: 1974-02-15
Miejsce zamieszkania: Piła
402 / 427


2013-03-03

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
42,195 po niemiecku... (czytano: 426 razy)

 

Niby kolejny maraton, a jednak trochę inny. Niby kolejne 42 kilometry z malutkim hakiem, a jednak trochę inne 42 kilometry. Dlaczego inne? Przecież maraton, to maraton i tyle. Inne, bo trochę inna formuła, niż zwykle. Tym razem był to maraton drużynowy. Trzech biegnie i to ten najwolniejszy dyktuje tempo. Co z tego, że w drużynie może być dwóch ścigaczy? Drużyna, to drużyna i tyle. Na metę trzeba wbiegnąć razem, a podczas pokonywania kolejnych kółek w pięknych brandenburskich lasach mobilizować siebie nawzajem. Kolejna sprawa – miejsce rozgrywania zawodów. Tym razem wybraliśmy się do podberlińskiego Brandenburga, czy jak kto woli, Braniborza. W Wikipedii czytamy: Brandenburg an der Havel (powszechnie stosowna jest również forma skrócona Brandenburg; pol. hist. Branibór lub Branibórz) - miasto na prawach powiatu w Niemczech w kraju związkowym Brandenburgia, położone nad rzeką Hawelą. Pierwotnie słowiańska Brenna, gród plemienia Stodoran, od 948 roku z przerwami siedziba biskupstwa. W latach 1154–1157 gród księcia Jaksy z Kopanicy, lennika Polski. Od 1157 roku centrum Brandenburgii, w drugiej połowie XII wieku stolica Marchii Brandenburskiej (Północnej), z czasem utracił znaczenie na rzecz Berlina. Tyle encyklopedyczne informacje. Ale dlaczego tam? W sumie przez przypadek. Chcieliśmy maratoński sezon zacząć trochę inaczej. Planowaliśmy Rzym. Nie wyszło. Trzeba było coś innego znaleźć, a że ja lubię ‘pogrzebać” w necie, to zacząłem szukać jakiegoś maratonu za naszą zachodnią granicą. I dość blisko mamy i będzie jakoś tak „egzotycznie”, bo nie u nas, a za granicą. Poszukałem, poszperałem i los padł na 4. Brandenburger Teammarathon. Pasowało miejsce, pasował czas, pasowała formuła, a i ekipę dość szybko zebraliśmy: Janek, Jacek i ja. Zostało tylko zapisać się, zapłacić i … znaleźć kogoś, kto pomoże nam w dogadaniu się z organizatorami, bo my po niemiecku, to tak niekoniecznie… Okazało się, że i z tym nie będzie problemu. Od czego nasze koleżanki germanistki. Od razu Agnieszka zgodziła się pośredniczyć w naszym kontakcie z brandenburczykami. Szybko wszystko dopięliśmy na tip top i zostało tylko wziąć udział w zawodach.
No i pojechaliśmy „na Berlin”. Kilka godzin w miarę szybkiej (oczywiście zgodnie z przepisami) jazdy i około 8:40 byliśmy na miejscu. W trakcie drogi doświadczyliśmy ‘skoku cywilizacyjnego”, tzn. naszych polskich dróg i niemieckich autostrad. Ci, którzy podróżują czasem na zachód, wiedzą o czym piszę. Na miejscu organizatorzy powitali nas bardzo miło. Odebraliśmy numery startowe i zostało tylko przygotować się do startu. Pogoda zapowiadała się wiosennie i taka też była przez cały czas trwania zawodów. Na linię startu przewieziono nas busikami i zostało tylko ruszyć na leśne ścieżki. Zanim jednak zaczęliśmy zawody, zostaliśmy miło przywitani i przedstawieni przez organizatorów, jako jedna z dwóch zagranicznych ekip. Oprócz nas startowali … Bawarczycy. Ot, taki lokalny dowcip. Już po zawodach dowiedziałem się, że to taka niemiecka przypadłość. Bawarczycy, to Bawarczycy, niekoniecznie Niemcy. W zawodach wzięło udział prawie 40 drużyn: męskich, żeńskich i miksów. Do przebiegnięcia mieliśmy sześć kółek wokół pięknego jeziorka po leśnych ścieżkach. Trasa bardzo przypominała tę, którą często pokonuję na treningach wokół naszych pilskich jeziorek. Trochę po 10:00, jak już wszyscy zawodnicy znaleźli się na starcie, ruszyliśmy na trasę. Pogoda piękna, okolice jeszcze ładniejsze, przyjemne towarzystwo, tylko biegać. A biegło się dobrze, nawet bardzo dobrze. Przynajmniej do połowy dystansu. Za każdym razem, kiedy mijaliśmy jakiś punkt kontrolny albo żywieniowy, wszyscy uśmiechali się, pozdrawiali nas, starali się nawet coś tam po polsku powiedzieć. A to: „dzień dobry”, a to „szybko” lub „cześć”, choć to ostatnie słowo z wielkim trudem. My też udawaliśmy wielkich poliglotów, co chwilę „dankując” i przytakując, oczywiście po niemiecku. Na szczęście mieliśmy ze sobą Agnieszkę i ona w kilku sytuacjach „ratowała” nas w trudnej sytuacji. Po połowie dystansu, tej lepszej połowie, zaczęły się lekkie schody. Janek walczył, jak na oficera przystało, a my walczyliśmy razem z nim. Nie wynik był jednak najważniejszy, bo to dopiero początek sezonu, ale dobra zabawa. A bawiliśmy się dobrze. Przynajmniej ja. W końcu zmęczeni, ale zadowoleni dotarliśmy do mety. Szybko wskoczyliśmy do busa i ruszyliśmy do ośrodka, gdzie znajdowała się baza zawodów. Tam czekał ciepły prysznic, masaż dla chętnych i zakończenie zawodów. Organizatorzy okazali się bardzo elastyczni. Nie czekali do wyznaczonej 17:00, ale przyspieszyli wręczenie nagród, medali i dyplomów, co nas bardzo ucieszyło. Po miłym zakończeniu, pożegnaniu braci biegowej zza Odry, pełni pozytywnych wrażeń i emocji, ruszyliśmy w drogę powrotną. Trochę po 20 byliśmy już w domu.
I jeszcze kilka słów na podsumowanie naszego teamowego wyjazdu za Odrę. Co mnie uderzyło na plus? Zaangażowanie organizatorów, miła atmosfera, przyjazne nastawienie do „stranieri”. Tak niewiele trzeba, a tak fajną imprezę można zorganizować. Kameralną, to fakt, ale taka impreza ma swój urok. Ale nie to było najciekawsze i najfajniejsze. Co takiego? Inne podejście do biegania samych zawodników. U nas jest spinka, przynajmniej u części zawodników. Wynik, wynik, wynik… Pogoń za rekordami, za życiówkami, za wiatrem w polu. Na tej imprezie tego nie zauważyłem. Tam biegający dobrze się bawili i tyle. Przed startem większość postanowiła sobie po prostu pobiegać i ukończyć zawody. Miejsce, wynik, życiówka? Nie przejmowali się tym. Przynajmniej nic na to nie wskazywało. Po prostu dobrze się bawili i na trasie i na zakończeniowej imprezie. Tego luzu nieraz i mi brakuje i brakuje na naszych imprezach. Spodobało nam się i zapewne na koniec sezonu znowu gdzieś za naszą zachodnią granicę ruszymy. Tak dla wzbogacenia naszych biegowych doświadczeń i dla dobrej zabawy.



Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


sikoras (2013-03-03,20:16): Kuźwa - nie mógł ktoś wyciąć tej butelki z pomiędzy moich NN??!
Mijagi (2013-03-03,20:22): No cóż...
ineczka16 (2013-03-03,22:49): Może nie było takiego pędu bo sens polegał na tym, że cała drużyna musi razem wbiec na metę? Różni ludzie, różne możliwości. W każdym bądź razie kolejne ciekawe doświadczenie biegowe :) Pozdrawiam!
jacdzi (2013-03-04,08:28): Brzmi zachecajaco, musze chyba niemieckie biegi zaczac uwzgledniac w swoich planach.
Patriszja11 (2013-03-05,09:47): Też mam pozytywne wrażenia ze startu u naszych zachodnich sąsiadów. Po powrocie z maratonu w Berlinie do naszej szarej rzeczywistości postanowiłam, że jak już mam biegać maratony po asfalcie to tylko w tak dobrze zorganizowanych zawodach. Największym zaskoczeniem było na pewno to, że pomimo iż trasa pełna kibiców wiodła przez ścisłe centrum miasta, a w biegu brało udział ponad 40 000 ludzi to do samej godziny zero można było dotrzeć samochodem pod miejsce startu, a po biegu wyjechać bez większych problemów. Nie było też żadnych kolejek do toalet, a trasa biegu tuż z a ostatnimi biegaczami była zwijana i na bieżąco sprzątana także w kilka godzin po biegu na ulicach nie było widocznego śladu po maratonie, jedynie czuło się ten jego klimat w powietrzu - niepowtarzalny niestety u nas i jeszcze chyba długo tak będzie.







 Ostatnio zalogowani
Stonechip
18:45
Admin
18:34
@malakasia_
18:26
stanlej
18:23
Mr Engineer
18:09
Kot1976
18:06
Arek Kozak
18:04
gora1509
17:53
biegacz54
17:36
Jarek42
17:12
damiano88
16:59
BemolMD
16:56
kostekmar
16:32
flatlander
16:29
BTK
16:19
CZARNA STRZAŁA
16:18
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |