Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [39]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Kaja1210
Pamiętnik internetowy
:

Kasia Januszewska
Urodzony: 1966-10-
Miejsce zamieszkania: Jastrzębie-Zdrój
7 / 27


2013-01-07

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Z pamiętnika gnębionego męża (czytano: 629 razy)

 

Czuję się jak doktor Henry Frankenstein. Stworzyłem potwora. Wprawdzie wygląda jak kobieta - 162 cm wzrostu, 53 kg wagi, blond włosy, brak znaków szczególnych. Ale to tylko pozory, w rzeczywistości to „przyczajony tygrys, ukryty smok”. Zaczęło się niewinnie. Moim postanowieniem noworocznym w 2011 r. był udział w biegu ulicznym. Biegałem już kilka lat i w końcu dojrzałem do takiego startu, ale martwiłem się że będę ostatni na mecie. Wpadłem więc, jak mi się wtedy wydawało, na iście szatański plan, postanowiłem namówić Kasię. Pomyślałem przebiegle, że w takim przypadku ona przybiegnie na końcu stawki. No może raczej przypełźnie. Tak czy siak nie ja będę kończył bieg. Opierała się jak uparty osioł, że nie da rady, że to głupio, że nie znosi biegania, w końcu postawiłem sprawę na ostrzu noża, ten start ma być moim prezentem urodzinowym innego nie chcę i… wtedy uległa. Poczułem triumf i wyrzuty sumienia, że tak nieczysto zagrałem. W ramach rekompensaty zacząłem ją zabierać na treningi. Tak wiem, to za duże słowo. Po pierwszych siedmiu kilometrach dwa dni leczyła zakwasy, nie było łatwo a termin biegu zbliżał się wielkimi krokami. W końcu nadszedł ten dzień. Lało jak z cebra i było bardzo zimno. Nawet się ucieszyłem, bo kilka dni wcześniej Kasia odgrażała się, że jak będzie ciepło to nie pobiegnie. Trasa 10 km składała się z dwóch pętli, dzięki temu obserwowałem jak z determinacją w oczach mija kolejne kilometry, był to raczej marszobieg niż trucht, ale uparcie sunęła do przodu. Już wtedy powinienem się zastanowić nad tym co zrobiłem, ale ja byłem zwyczajnie szczęśliwy i żadne symptomy mnie nie niepokoiły, zwłaszcza, że po zawodach stwierdziła stanowczo – JUŻ NIGDY WIĘCEJ. Niestety jak to zwykle u kobiet bywa powiedziała coś innego niż zrobiła, najzwyczajniej w świecie obudziłem w niej bestię. Najpierw z „przyczajki” zaczęła się za mną ciągnąć na treningach. To było okropne! Koniec ze spokojem, kontemplacją i wyciszeniem. Najpierw sapała jak parowóz, a w miarę poprawy kondycji zaczynała gadać, nie dla mnie cisza i ptasie trele, nie dla mnie samotność długodystansowca, tamtego dnia mój spokój odszedł do krainy wiecznych łowów. Pomyślałem sobie więc, że zniechęcę ją treningami do maratonu. Sam od dłuższego czasu miałem chrapkę na ten dystans więc z niewinną miną zaproponowałem przygotowania i start w kwietniu 2012. Niestety….nie poddała się, parła do przodu, mało tego złapała takiego bakcyla, że z okazji moich urodzin podarowała mi (w zasadzie nam) udział w obozie biegowym. A może ja chciałem poleżeć przed telewizorem z piwem? Ale nic z tego! Wielka mi radość, ganiać pięć dni po Tatrach, wylewać siódme poty i jeszcze się uśmiechać i chwalić jaki to cudowny pomysł miała moja żoneczka. W odwecie sprowokowałem ją do kolejnego startu w maratonie we Wrocławiu. Zaplanowałem to tak: 42 km w upale, bo przecież we Wrocławiu zwykle jest upał, skutecznie ją zniechęcą i wiecie co? Nie było upału, jak na złość. Kasia dała radę, mało tego była tak zadowolona, że następnego dnia zapisała nas na Poznań. No to był super pomysł, przecież w Poznaniu jest TEN podbieg. Nie ma bata, pewnikiem padnie, w ukryciu zacierałem ręce i już marzyłem o tym jak w rześki pranek wybiegam sam i nikt mi nie zakłóca mojej nirwany. Niestety! Dała radę. Mało tego zmusiła mnie do biegania z plecakiem. Upierałem się, że nie pobiegnę, że paluszek, że główka itp. itd. W końcu poddałem się kiedy powiedziała, że w takim razie mam jej robić zdjęcia kiedy będzie tak z tym plecakiem po chaszczach latała. A co ja fotograf jestem? W końcu nadeszły święta, fajnie pomyślałem. Poleżę, przegryzę małe „conieco”, wypocznę. Niestety, z okazji świąt zabrała mnie na długie wybieganie do Brennej, kurde ale było ciężko! Proponowałem, żeby pobiegać spokojnie nad rzeczką, ale mój osobisty kat zagonił mnie na górę. Popatrz jak ślicznie, powiedziała do mnie na szczycie z przymilnym uśmiechem i rączo pognała po zmarzniętych resztkach śniegu. Teraz boję się o swoje zdrowie, patrzę ze smutkiem na smętne pozostałości mojej atletycznej sylwetki i słucham jak trajkocze o następnych startach, czasach, treningach i już wiem że rok 2013 będzie ciężki. Znajomi przestali nas odwiedzać, normalni ludzie, to znaczy nie biegają więc ile mogą słuchać o butach biegowych, regeneracji powysiłkowej i zdrowym żywieniu? Jako konstruktor muszę stwierdzić, że efekt przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Wolę jednak nie tworzyć nowej wersji. Kto wie? Może będzie gorzej?
Zgnębiony Mąż


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


snipster (2013-01-07,11:38): hehe :) aż strach pomyśleć, co będzie na następnym poziomie ;) poranne bieganie przed pianiem koguta? ;)
Kaja1210 (2013-01-07,12:26): Już było. Piękne przeżycie 4,30 rano, cisza, spokój i my dwoje na pustej drodze. Chore? Nie to raczej próba dostosowania treningu do godzin pracy i upałów, które wtedy panowały.
DamianSz (2013-01-07,20:37): Chyba rozumiem co czuję Twój mąż - oczywiście obok zadowolenia i dumy z Ciebie. Moja żona nie biega, więc zawsze na zawodach była moim suportem, robiła zdjęcia i raczej w milczeniu znosiła moje przedstartowe zdenerwowanie. Aż nadeszła moda na chodzenie z kijkami. Teraz jak są zawody biegowe i jednocześnie NW to oboje jesteśmy zestresowani(żona bardziej), nie ma kto zrobić fotki, muszę jej oddać garmina itd. -)
Kaja1210 (2013-01-08,06:28): Popatrz o garminie nie pomyślałam! Świetny pomysł, dziękuję ;).
DamianSz (2013-01-08,08:31): Przeproś ode mnie męża ,-)
Kaja1210 (2013-01-08,09:59): Nie ma sprawy :)
DamianSz (2013-01-08,12:44): Jest też plus wspólnych startów np. oboje dostajemy bon na zupę i nie zjada mi mojej ,-)
Honda (2013-01-13,11:19): Prawie jak ja i mój tata.... najpierw bałam się wystartować, a teraz to ja go wszędzie ciągam :)
Kaja1210 (2013-01-13,18:14): Fajnie mieć taką córkę, Tato jest z pewnością z Ciebie dumny :)
a.czykinowski (2013-01-16,12:45): Kaja jak już jest plecak to następne wyzwanie to bieg ""komandosa"":-))).Super.Oby nie brakowało zapału i chęci w dalszych postanowieniach!pozdrawiam
Kaja1210 (2013-01-16,19:32): Na komandosa jestem zbyt "cienka" niestety :)
a.czykinowski (2013-01-17,00:01): Jak to cienka twój czas 3:25 podczas I maratonu to duży wyczyn!!!Gratulacje
Kaja1210 (2013-01-17,13:00): Ale bez plecaka!







 Ostatnio zalogowani
biegacz54
04:59
Arti
03:01
Struś Emu
01:40
fit_ania
01:12
zby
00:04
Artur z Błonia
22:24
kos 88
21:14
uro69
21:11
Raffaello conti
20:45
Wojciech
20:16
42.195
19:36
gieel
19:10
entony52
19:03
Pudelek
19:01
kubawsw
18:52
makwi
18:41
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |