2012-09-27
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Trening nuuuuda (czytano: 510 razy)
Wczoraj zrobiłem swój chyba najgłupszy trening, a już na pewno najnudniejszy. NIGDY WIĘCEJ czegoś takiego! Po prostu koszmar...
Normalnie we wtorki biegam z małą Basią w wózku, podczas gdy „starszaki” są w przedszkolu. No ale wczoraj nie dało rady. Olga się wieczorem dnia poprzedniego pochorowała. Jakieś zatrucie pokarmowe czy coś. Oczywiście zgodnie z prawem Murphy’ego wszystko zaczęło się kiedy właśnie wychodziliśmy z domu na rocznicową kolację, a do domu przyszła nasza niezastąpiona, wspaniała i cudowna wręcz sąsiadka. Cóż, zdążyliśmy tylko pościerać z mebli i podłogi co wyleciało i zrobić dziecku herbaty miętowej. Bibbi (nasza sąsiadka) wyganiała nas już z domu, mówiąc, ze się spóźnimy i że sobie poradzi. W sumie to Olga przecież od 4 lat nie wymiotowała ani razu, więc pewnie na razie się skończy - pomyśleliśmy.
No i poszliśmy. Wieczór spędziliśmy cudowny, w luksusowej restauracji jedząc najlepsze potrawy jakie do tej pory jadłem choć nazw ich nie powtórzę. Wiem tylko, że na przystawki było coś z dzika, z jelenia, jakieś szynki i pasztety wydumane, a na danie główne wyborna jagnięcina i coś tam jeszcze, ale nie wiem co :) Do tego szapman jako aperitif, czerwone wino, a na deser crem brulee i pyszna kawa. Po prostu niebo w gębie i pierwszy nasz taki wypad odkąd przyjechaliśmy do Szwecji. Zapomnieliśmy o bożym świecie, tak nam było cudownie.
Do domu wróciliśmy po 2,5 godzinach. Okazało się, że Olga biedna wymiotowała prawie non stop i wyczerpana dopiero co zasnęła niespokojnym snem. Dodatkowo tuż po naszym wyjściu wybudziła się Basia... Naszczęście tylko Hubert spał w najlepsze, ale nie wiem czy w zaistniałej sytuacji isnieje jakakolwiek inna osoba (nie z najbliższej rodziny) niż nasza wspaniała Bibbi (która ma ponad siedemdziesiąt lat!), która by nie zadzwoniła do nas i nie ściągnęła nas z powrotem do domu...
Wracając do treningu. W zaistniałej sytuacji jasnym było, że nie zostawię chorego dziecka w domu na prawie dwie godziny „bo tatuś musi zrobić trening”. Trzeba było przełożyć go na wieczór. Wolny byłem już o 21... A za oknem, nie pada tylko leje i ciemno jak nie powiem gdzie, bo i tak wszyscy wiedzą... A w planie 20km... w tym 3 do 4 razy po 4km po 4’35” czyli trochę powyżej tempa planowanego na maraton... Gdyby to było po prostu długie wybieganie, to pies trącał ten deszcz. Ale biegać te szybkie odcinki, potem truchtać i marznąć i tak w kółko przez jakies 1h45min? W dodatku niecały tydzień po chorobie? Nie, nie odwarzyłem się... Ale co tu zrobić. Wszak nie mogę odpuścić kolejnego treningu... Postanowiłem (o zgrozo!) zrobić ten trening na... chomiku... NIGDY WIĘCEJ!!! To była po prostu mordęga!
Pojechałem do klubu, ustawiłem bierznię na 1,5% nachylenia, 2km luźnego biegu (już wtedy miałem dość) a potem 4 x 4km z przerwą 0,5km w szybkim marszu. Każde z tych 4km ciągnęło mi się dosłownie jak półmaraton! Normalnie rzeźnia. Z powodu ciepłoty i braku chłodzenia wiatrem tętno poszło sporo do góry. Lało się ze mnie jak z dzbanka, a sekundy zdawały się trwać minuty... W szybie na przeciwko mnie widziałem tylko swoje głupawe odbicie... Ludki wokół się zmieniały, w końcu zostałem sam, jak ten chomik co biega bez celu...
Po trzech powtórzeniach przyszła pokusa, aby już zakończyć Przecież w planie było 3 lub 4 razy po 4km. Ale mimo wszystko zawziąłem się i zrobiłem te ostatnie powtórzenie. Wmówiłem sobie, że to trening głowy, że to są ostatnie kilometry maratonu w Poznaniu, że będę równie zmęczony i będę miał równie dość... Ale nie poddam się...
Kiedy schodziłem z bieżni, miałem wrażenie że wszystko w okół mnie płynie, że nie idę tylko jakoś dziwnie płynę... Wykręciłem koszulkę i gacie, prysznic i do domu... Była juz 23. Ale nigdy wiecej już tego nie powtórzę. Już wolę ten deszcz i te ciemności.
Ale i tak jestem z siebie zadowolony, że dałem radę :D Może się takie coś przyda na maratonie? Kto wie...
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu renia_42195 (2012-09-27,07:08): Faktycznie, koszmarny trening :( Mieć świadomość, że przebiegło się X kilometrów i naprawdę stać w miejscu tyle czasu. Ale za to jaki udany trening umysłu :) Może warto było? Fajnie mieć taką sąsiadkę... Truskawa (2012-09-27,07:42): Bieganie po bieżni to nieporozumienie. No ale jak sam napisałeś: dałeś radę. :) jacdzi (2012-09-27,10:47): Dla mnie jedynym motywatorem do uzycia biezni, ktorej szczerze nie lubie, jest piekna kobieta poruszajaca sie po biezni przede mna. W innych przypadkach wole...piwo, ktorego de facto nie lubie. tdrapella (2012-09-27,10:57): Ta nasza sąsiadka Reniu, to istne zaprzeczenie wszelkich stereotypów o Szwedach. Dusza człowiek, a dla nas prawie jak rodzina tdrapella (2012-09-27,11:00): W sumie Iza to się zastanawiam czy to można w ogóle nazywać bieganiem. To po prostu przebieranie nogami, czy "chomikowanie". Żeby człowiek przy tym produkował jeszcze jakąś energię, ale nie. Wręcz odwrotnie. Swoje zasoby zużywa a do tego masę prądu... Normalnie porażka... tdrapella (2012-09-27,11:02): Wiesiu, no nic innego mi nie przyszło do głowy na nazwanie tego ustrojstwa :) No jeszcze ewentualnie pas transmicyjny ;) tdrapella (2012-09-27,11:05): Jacku, jak zaczynałem, to oczywiście wybrałem taką bieżnię, przed którą na rowerku jechała śliczna dziewczyna, a obok też biegła niebrzydka istotka ;) No ale jak tak biegniesz i biegniesz i nie możesz dogonić to się cholernie nudzi ;) Poza tym po jakimś czasie rowerzystka skończyła swój trening, a ja zostałem sam na sam ze swoim głupawym odbiciem. A piwo lubię... tylko w dobrym towarzystwie :) ddrapella (2012-10-18,17:54): "A tata musi" (i to nie mówię o piciu, ale o bieżni, którą wszyscy chcą mi tu całkiem obrzydzić...). A jak mam "biegać" jak statek ciągle na morzu, pokład zawalony specjalistycznym sprzętem, a bez full PPE (Personal Protective Equipment - czytaj: buty BHP, kombinezon, rękawice robocze, kask i gogle) nie można nosa poza nadbudówkę wychylić. Lubię naszą bieżnię - bo muszę...
|