2012-09-25
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Wcale nie taka zwyczajna sobota :) (czytano: 485 razy)
Nie, to wcale nie była taka zwyczajna sobota, choć może powinna taką być. No ale nie była i to nie tylko dlatego, że to były moje imieniny, że to ostatnie godziny „lata”, choć tego tu w tym roku jakoś i tak nie było widać. Kilka dni pięknej pogody było w drugiej połowie maja i na tym koniec, choć to teoretycznie jeszcze latem też nie było. Jakie było, takie było, no ale się kończyło, a przynajmniej początek jesieni też tej złotej nie zapowiadał...
Obudziłem się o szóstej rano, czy też może Hubert mnie obudził. Takie jedno z praw Murphy’ego w mojej adaptacji, które głosi, że dzieci wstają wcześniej w weekendy i święta, kiedy to rodzice teoretycznie mogliby dłużej pospać. (no niestety sprawdza się jak cholera). Ale nie narzekam, i tak planowałem wstać o tej porze. Butla dla Huberta, toaleta, kontrola wagi (coś jakby nieznacznie zaczynała spadać, dziś zatrzymała się na 85,8kg - wciąż dużo jak na maraton). Jakieś płatki na śniadanie, herbata i ubieram się w przygotowane wieczorem łachy do biegania. Tak jak na maraton, tylko dziś bez krótkiej koszulki tylko długi rękaw, ale ten sam producent teamowych ubranek :) A co, niech Szwedzi se nie myślą, że tylko oni tu biegają. „GdziePieS” na rękę, żel i dwa bidoniki do pasa, buziak od Magdy na drogę i ruszam. Jest 7:14, siedem stopni, na plusie. Słońce podobno wstało piętnaście minut temu, ale jakoś tak trudno w to uwierzyć. Gruba warstwa chmur przykrywa szczelnie całe niebo. Jest bardzo szaro i mży. Wilgotność 100%.
Jeszcze w środę po prostu zdychałem. W nocy z wtorku Magda aż się obudziła tak ją zaniepokoił mój oddech. Podobno normalnie za dnia oddychamy około 17 razy na minutę. Podcza snu często oddech staje się głębszy i spada do 8 razy na minutę. Magda policzyła, że oddychałem ponad 30 razy na minutę, czyli tak jak przy intensywnym biegu, tylko płyciej. (podobno na izbie przyjęć taki stan uważa się już za poważny). Byłem cały rozpalony i walczyłem z temperaturą. Obudziłem się zlany potem i totalnie bez sił... Taaak, przygotowania do maratonu.... Pięknie... Pięknie...
Magda zapisała mnie do lekarza. Polak, naprawdę dobry i doświadczony lekarz. Wziął próbki, wypytał, osłuchał, zajrzał tu i tam po czym oświadczył, że „żyć będzie”, czym pacjenta, jego żonę i gromadkę dzieci uspokoił. Pacjent nieśmiało zapytał kiedy będzie mógł wznowić treningi „bo wie pan panie doktorze – dodał pacjent cicho - maraton mam za niecałe cztery tygodnie”. Doktor zmierzył pacjenta wzrokiem i zawyrokował, że dziś paracetamol i ibuprofen razem i podwójna dawka co osiem godzin, jutro rano odstawić i jak nie będzie gorączki przez dwa dni to można zacząć biegać ale nie na maksa. Pacjent się ożywił i obiecał, że absolutnie nie będzie biegał na maksa, tylko spokojnie (i długo) – dodał już nieco ciszej.
No i gorączki od czwartku nie było. A więc w sobotę, zgodnie z planem ruszyłem na spokojne wybieganie. Najdłuższe jak dotychczas, bo 32km. Zacząłem od dwóch kilometrowych kółeczek w okół osiedla. Moja pętla ma 10 km z kawałkiem i wiedziałem, że po trzech kółkach ciężko będzie się jeszcze zmusić do dwóch dodatkochych rundek po osiedlu, więc zacząłem od nich. Bardzo spokojnie, na puls i samopoczucie. A potem przez leśną drogę w kierunku pól golfowych. Lubię to miejsce, ten las i te pola z perfekcyjnie przystrzyżoną trawą... Następnie biegnę przez śluzę na drugą stronę kanału i leśnym traktem biegnę do mostu drogowego, by tam zawrócić ścieżką rowerową i koło zdziwonych na pastwisku owiec powrócić do domu. I tak trzy razy. Na każdej pętli widzę jak budzi się przyroda i ludzie. Coraz więcej samochodów na parkingu przy klubie golfowym. Zapaleni gracze ciągną swe wózki z kijami, nie przejmując się psią pogodą. Jak się kocha to co się robi, to żadna pogoda nie jest zła. Widzę radość w ich oczach. Ja też się cieszę, że biegnę i że to już kolejna godzina biegania a ja dalej biegnę. Spotykam jakąś mamę biegnącą z wózkiem w przeciwnym kierunku. Mimo mżawki, mgły i wczesnej godziny truchta sobie z synkiem w joggerze. Też wygląda na szczęśliwą. Potem spotykam ją ponownie. Ona kończy swoje kółko, a ja jestem już na trzecim. Trochę się zdziwiła widząc mnie ponownie.
Po 26,5km znacząco przyspieszam. Prawie o minutę na kilometr. Miało być do tempa maratonu, ale brakuje kilku sekund na początkowych kilometrach. Nie przejmuję się tym i nie cisnę. Jestem świeżo po chorobie, w dodatku biegnę w terenie, po szutrowych i krętych, leśnych duktach. Dopiero ostatnie 2km są po asfalcie. Tam prędkość wzrasta do zakładanej. Po planowych sześciu szybkich kilometrach zwalniam. Chcę dobić do 33km. Taki mały prezent na moje dzisiejsze 33 imieniny :)
Wracam do domu zmęczony i mega szczęsliwy. To był mój najdłuższy w życiu bieg ciągły. Nawet na tych dwóch moich maratonach nie biegłem tyle biegiem ciągłym. Jestem też bogatszy o sporo doświadczeń. Po pierwsze - mimo tak dużej wilgotności strasznie się odwodniłem. Na prawie trzy godziny biegu wziąłem ze sobą tylko 350ml wody, w sumie do popicia żela. Po biegu wróciłem lżejszy o ponad 2,5kg i przez cały dzień po prostu nie mogłem się dopić. Wchłaniałem wszystko jak gąbka i ciągle mi było mało. Trzeba więcej pić podczas biegu. Po drugie - żel spod frotki przy szybszym biegu w końcówce mi się wysunął i wypadł. Na maratonie utrata żela może mieć kolosalne skutki – trzeba cos wymyśleć aby nie wypadł. Po trzecie – smarowanie nóg sudocremem okazało się super. Stopy mam chyba w lepszym stanie niż przed biegiem :) Lipobase smarowane w pachwinach też dobrze działa, ale więcej trzeba posmarować, bo mokre od deszczu nogawki spodenek otarły mi uda poniżej posmarowanych miejsc.
Ten trening naprawdę sprawił mi wiele radości i mimo, że tempo biegu było mizerne to napawa mnie pozytywnymi myślami przez zbliżającem się maratonem. Jeszcze tylko trzy mocniejsze treningi w tym tygodniu i zaczynam luzowanie.
Na zdjęciu meta mojego pierwszego maratonu. Poznań 2009.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu miniaczek (2012-09-25,11:48): tak trzymaj:) no i grunt to pozytywne myślenie:) a swoją drogą to jak znajdujesz jeszcze czas na pisanie??:) Truskawa (2012-09-25,12:03): Mam te same obserwacje jeśli chodzi o dzieci, choć teraz nieco się to zmineiło. No cóż.. dzieci są już starsze. :) A treningu zazdroszczę do bólu. Ja dzisiaj robiłam interwały i z sześciu wyszły 4.. kicha. :) Przy okazji wszystkiego najlepszego. Wiem, że spóźnione ale przecież szczere. :)) Marysieńka (2012-09-25,13:06): I ja się do Was ...."podłączę" :))) tdrapella (2012-09-25,13:42): Rafał, dziś mam teoretycznie dzień ulgowy, tzn Olga i Hubert idą na 6h do przedszkola, a ja wtedy mam czas na bieganie z Basią. Niestety wczoraj Olga wymiotowała i dziś została w domu, więc trening będzie musiał się odbyć wieczorem. Hubcio w przedszkolu, Basia i Olga zasnęły, więc miałem chwilkę aby coś napisać :)) tdrapella (2012-09-25,13:44): Iza, dziękuję :) Mnie interwały zwykle dobrze wychodzą. Gorzej właśnie z tak długimi wybieganiami... Dlatego tak kiepsko biegam maratony tdrapella (2012-09-25,13:45): Wiesiu, może nawet trochę dłużej pooglądam Twoje plecy niż myślałem :) tdrapella (2012-09-25,13:46): Marysiu, podłączyć to ja się postaram pod Ciebie. Nie chcę by znów "Marysia Express" dojechał mi na 30km bo go wcześniej nonszalancko wyprzedzałem :) miniaczek (2012-09-25,13:55): o kurcze, to w Szwecji tak wcześnie chodzi się do przedszkola??:) czy Wy tak wymyśliliście??:) miniaczek (2012-09-25,13:56): aaaaaaaa i jeszcze zdrówka dla Olgi:) tdrapella (2012-09-25,14:15): W Szwecji jest tak, że przez piewszy rok życia dziecka, nie ma żłobków/przedszkoli, a rodzice mają się zająć dziećmi. Potem są przedszkola w których są dzieci od 1 roku do 5 lat. Razem. Ale oczywiście starsze mają swoje zajęcia. Tylko część jest wspólna. Uczy to starsze dzieci również relacji z młodszymi, pomagania im itp. Mnie sie ten układ podoba :) renia_42195 (2012-09-25,15:01): Sobota faktycznie "zwyczajna niezwyczajna" :) Pokonasz ten maraton cały czas biegnąc :) Uda się to Tobie :) Już słyszę niektóre polskie matki jak drą się z oburzenia, że roczne dziecko zostało wysłane do przedszkola - "wyrodni rodzice", dziecko musi byż z matką (jak u nas czasami do samych studiów). tdrapella (2012-09-25,16:48): Tak Reniu, czasem trudno odciąć pępowinę :) Ja nie miłem z tym problemu, przecinałem wszystkie kilka minut po urodzeniu ;) renia_42195 (2012-09-29,00:22): Tomku, fizycznie ją odciąłeś :) Ale jest jeszcze ta psychiczna, którą trudniej "odciąć" - u mnie się ona powoli rozciąga i mam nadzieję, że we właściwym czasie sama "pęknie" :)
|