2012-09-23
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| przebiec przez ścianę (czytano: 638 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.youtube.com/watch?v=L8TJXH3bcvw
Dystans maratoński nawet wśród aktywnych ludzi przed czterdziestką budzi spory respekt. W pracy koledzy odnoszą się do niego tak: 42 km, w życiu! Przebiegam 7 km na siłowni, no może 8 km. Czy to nie jest nudne?
Otóż nie, przebiegnięcie 42195 m stanowi epicką opowieść, przeplataną kaskadami odczuć o narastającej intensywności, by wreszcie przekroczyć wrota do krainy nieznanej, krainy własnej siły woli i słabości ciała.
Przygotowania wymagają kilku miesięcy pracy nad sobą, niedoskonałym ciałem i duchem. Treningów we mgle, deszczu mrozie, wietrze. Długich niedzielnych wybiegań rozpoczynanych przed świtem a kończonych przed porą obiadową , treningów po zachodzie słońca. Treningów w siłowni wypełnionej Pudzianami gdy na zewnątrz temperatura -25*C. Przygotowania wymagają zmiany diety i zredukowania masy ciała. Jednak to przygotowania mentalne są istotą….
Ale po kolei:
Pierwszy sygnał, że można i się da dotarł do mnie w Danii, na początku czerwca 2011, gdzie śledziłem zmagania w duathlonie podczas olimpiady koncernowej. Wielką inspirację i podziw wywołała we mnie jedna z Dunek, kobieta o której krążą legendy, triatlonistka, ćwicząca 2 razy dziennie, na co dzień przykładna pracownica naszego koncernu.
W lutym tego roku doznałem olśnienia uczestnicząc w zakładowym turnieju siatkówki. Jak Ci moi koledzy wyglądają, rany boskie. Brzuchy, okrągłe sylwetki, brak formy…Siedzenie, autko, jedzenie, telewizorek, pilot, puszka piwka, obfita kolacja dusząca wilczy głód całego dnia pracy. Jeszcze trochę i dołączę do tego wesołego grona….
I stało się, w siłowni gdzie truchtałem na bieżni dostrzegłem plakat Półmaratonu Dąbrowskiego.
Dwa i pół miesiąca później ukończyłem go z czasem 2 godz, 2 min tocząc wewnętrzną walkę ze sobą od 15 km aż do mety.
Po drodze do Wrocławia było jeszcze 13 biegów na dystansie od 8 km do półmaratonu, jednak tylko w Rudawie mogłem doznać drugiej strony mocy, wtedy uczucie lekko drętwiejących nóg zdawało się być efektem ciasnych nogawek w moich spodenkach. Teraz wiem, że to był przedsmak tego, co czekalo mnie we Wrocławiu.
Wrocław
Przedsięwzięcie zorganizowane perfekcyjnie na sporą skalę. Organizacja biura zawodów, pomocy na trasie i po biegu genialna. Centrum Olimpijskie ze świetnym zapleczem.
Pierwsza część biegu nie zapowiadała szczególnych wrażeń, cóż bieg jak bieg, więcej ludzi, wolniejsze tempo niż w połówkach, szerokie, długie aleje, płasko, ciasno w tłumie, trudno się systematycznie przesuwać do przodu.
Rozpocząłem na samym końcu, jako piąty- szósty zawodnik po odwróceniu kolejności.
To miał być bieg na ukończenie w okolicach 4.00-4.30 a głównym celem zdobycie doświadczeń.
Im dalej od startu, tym dramaturgia jednak stopniowo narastała, niczym kropla drążąca skałę. Do półmetka wyprzedziłem ok. 1600 osób, jednak osoby kulejące, idące lub siedzące to wyjątki.
Obraz przybrał inny charakter już ok. 23-25 km. Stopniowo zacząłem dostrzegać idących zawodników, siedzących, zawodników rozciągających targane skurczami nogi. Wreszcie zawodników leżących na trawie.
Bodźce docierają z mniejszą intensywnością, mijane tablice z dystansem nie kreują jasnego komunikatu tak, jak na pierwszych kilometrach.
Południowe wrocławskie aleje rozpoczęły dzieło kruszenia wielu skał….
Później, ok. 30-33 km zaczęła się jatka, odpadały i szły osoby, które zaczęły maraton zbyt dużym tempem. Ludzie leżeli na trawnikach i cierpieli katusze - skurcze.
Ja miałem dziwne, subtelne, wolniutko narastające uczucie odrętwienia dolnej części ciała po 33 km. Góra OK, oddychanie i układ krążenia super.
Nie nazwał bym mojego narastającego zmęczenia ścianą, raczej wolno podnoszącą się poprzeczką trudności. Co ciekawe, nie miałem żadnych skurczy.
Hamulec ręczny stopniowo zaczynał się zaciskać, ale przebiegłem bez marszu cały bieg. Na 37 km czekała na mnie moja żona i podtrzymywała mnie na duchu aż do mety, gdzie się poryczałem jak dziecko.
Silna wola i konsekwencja są ważniejsze od formy fizycznej. Widok zawodników docierających do mety w okolicach 5.30-6 godzin po wygranej walce ze sobą, powodował, że łzy same leciały mi ciurkiem we Wrocławiu. Najstarszy uczestnik miał 84 lata.
Pierwszy maraton wzbudził we mnie bardzo silne odczucia emocjonalne, wzruszenie, dumę, wewnętrzną siłę i konsekwencję. Był to najpiękniejszy bieg, w jakim brałem udział i na zawsze pozostanie w mojej pamięci.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |