2012-08-13
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 215 minut katorgi i radość - czyli VIII Bieg Katorżnika (czytano: 1256 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: Woda - moja katorga
Cześć
Tak naprawdę choć wynik niezbyt rewelacyjny (wręcz lichutki) ten bieg był dla mnie najważniejszy w tym roku. Ale zacznę może od początku.
Pamiętacie moją porażkę na Biegu katorżnika z ubiegłego roku? Przypomnę, że go nie ukończyłem mimo, że do niego najbardziej się starałem przygotować. To już historia. W każdym razie obiecałem sobie wtedy, że skoro raz wziąłem w nim udział to muszę go kiedyś ukończyć. Miałem już świadomość, że to jest bieg dla twardzieli, a do takich chcę się zaliczać.
Okazuje się, że już przed startem trzeba się nieźle wykazać by w ogóle w takim biegu wystartować, bo listy startowe zapełniły się w tempie sprint-owym, a i z dojazdem były niemałe kłopoty (objazdy w związku z remontem drogi), jednak ten etap jakoś pokonałem i już dzień wcześniej pobrałem pakiet startowy.
Start miałem o 15-tej, ale wcześniej bo o 11-tej biegł mój kolega Robert Moritz. Można śmiało napisać, że to już weteran biegów katorżnika, ponieważ to był jego trzeci start. Tym razem zajął 67 miejsce. Dzięki jego relacji wiedziałem już częściowo czego mogę się spodziewać na trasie.
Miejsce startu było gdzie indziej niż w ubiegłym roku i choć podwożono uczestników "starciokami" ja udałem się tam pieszo. Sam start opóźnił się o blisko 20 minut bo czekaliśmy jeszcze na jedną grupę, którą podwożono. Wreszcie odliczanie i ruszyliśmy.
Byłem bardzo skupiony. Wiedziałem, że jeśli dobrze wystartuję, łatwiej będzie mi ukończyć bieg. Od początku biegło się w wodzie, która na szczęście nie była zbyt głęboka. Nawet była dość ciepła. Starałem się więc to wykorzystać i nie dać wyprzedzić zbyt wielu osobom. Potem jak tylko się dało na płyciznach i w terenie co chwilę wyprzedzałem. Muszę przyznać, że do 4 km szło mi całkiem nieźle. Nie miałem żadnych skurczów mięśni i nie czułem wyziębienia organizmu. Poczułem radość i uwierzyłem, że ten bieg ukończę. Jednak gdy zaczęły się rowy, w których była lodowata woda, tak naprawdę dla mnie dopiero teraz zaczął się katorżnik.
Woda dosłownie ssie ze mnie całą energię. Niemal wszystkie osoby, które do tej pory wyprzedziłem zaczęły mnie mijać. Wiedziałem, że jedyny mój przyjaciel to moja głowa. Mówiłem sobie, że za chwilę wyjdę z tych bagien, że jeszcze parę kroków i będzie ciepła woda. Jednak bagna i rów wciąż się ciągnęły, a ciepłej wody jakby nie było. Chwilami odpoczywałem i przepuszczałem zawodników, którzy troskliwie dopytywali czy wszystko w porządku. Skurcz jeszcze mnie nie złapał więc choć czułem zimno odpowiadałem, że dam radę i żeby szli dalej. W pewnym momencie kiedy miałem chwilowy kryzys doszedł do mnie wspaniały człowiek. Nazywał się Dominik Knaś. Ktoś z boku widząc, że się trzęsę jak galareta powiedział, że powinienem zejść z trasy, bo się wyziębię, a on nie może być w każdym miejscu by udzielić mi pomocy. Wtedy po raz pierwszy zdecydowanie odparłem, że nie wyjdę dopóki nie skończę biegu. Pewnie gość jeszcze by mnie namawiał, ale w tym momencie Dominik zadeklarował, że w razie czego on się mną zaopiekuje. Od tego momentu do końca biegu zmierzaliśmy razem.
Kiedy dotarliśmy do punktu odżywczego po raz kolejny wystawiono mnie na próbę. Ktoś podjechał quadem i powiedział, że mam zejść z trasy, bo on ma rozkaz mnie stąd zabrać. Po raz drugi kategorycznie odmówiłem informując, że zamierzam bieg ukończyć. Na punkcie była też pielęgniarka, która potwierdziła, że mogę brać udział w biegu. Walka z wodą trwała więc nadal, ale byłem już blisko zwycięstwa. Złapał mnie w końcu pierwszy skurcz, ale okazał się lekki i szybko ruszyłem dalej. Zostało jakieś 4 km do mety, a przecież czekała mnie jeszcze ciepła woda. Dominik ciągle mnie dopingował, mówił mi gdzie mam uważać na dół, a gdzie na korzenie. Nie pozwalał na zatrzymywanie się w wodzie. Ja także w głowie walczyłem. Ciągle mówiłem, że to już blisko, że za chwilę ciepła woda.
Kiedy do niej dotarliśmy Dominik dopytywał co chwila jak się czuję, a ja za każdym razem mówiłem twardo, że dobrze, że dam radę, że już nic mnie nie powstrzyma. Widzę już pomost, a na nim Roberta wraz z żoną. Krzyczą, dopingują, robią zdjęcia - na takim etapie to także bardzo potrzebne. Z trudem wchodzę na pomost i za chwilę z drugiej strony znowu wskakuję do wody. I znowu skurcz trochę mocniejszy, ale nie tak mocny jak się spodziewam. Szybko go opanowuję i zmierzam do wyjścia z wody. Myślałem, że już jej nie spotkam, ale 10 metrów znowu woda i to zimna. Niechętnie, ale motywowany bliskością mety wchodzę i idę. Dominik wciąż ze mną jest i dopinguje. Wiem, że do mety tylko 2 km, ale zmęczenie, a właściwie bardziej wyziębienie daje o sobie znać. Mięśnie odmawiają posłuszeństwa, więc znowu głową zmuszam się być iść i nie stawać, przecież słyszę spikera i muzykę. Wychodzę z wody i zaczynają się błota - niezbyt głębokie, ale bardzo wciągają, wymagają ogromnego wysiłku. Boli mnie już każdy mięsień, ale przecież to nie moment, w którym miałbym się poddać. Wpadam w dół i wciąga mi całą nogę, a drugiej 3/4. Już myślałem, że nie będę miał sił żeby się z tego wygramolić. Dominik podpowiada by szukać trawy i tam się wesprzeć. Na szczęście nie była daleko, ale kosztuje mnie to ogromny wysiłek i ból w biodrze. Udało się. Znowu kawałem zimnej wody - to nic, już nie tak głęboka. Wychodzę z niej, za chwilę piwnica, za nią kilka drabinek i przeszkód, które przed metą trzeba pokonać. Wbiegam na molo i za chwilę otrzymuję podkowę.
Teraz gratulacje, zdjęcie z Dominikiem. Źle wyglądałem na mecie to fakt, ale wgłębi czułem radość - nie z wyniku szczerze przyznaję, że liczyłem na dużo lepszy. Czułem radość z tego, że ani razu się nie poddałem!
Dziękuję Dominikowi Knaś za wsparcie i doping na trasie. Ten młody człowiek mógł ukończyć bieg godzinę wcześniej. Zrezygnował z tego pomagał komuś kto chciał tylko zaliczyć taki bieg. Cieszę się jednak, że go spotkałem. Nauczył mnie bardzo ważnej rzeczy, że w tej całej rywalizacji tak naprawdę liczy się człowiek - nie jego wynik, ale to jaką jest osobą.
Dziękuję też Robertowi i jego żonie, za możliwość skorzystania z ciepłego prysznica, który postawił mnie na nogi. Dopiero po nim mogłem zacząć naprawdę cieszyć się z ukończonego biegu.
Podsumowując bardzo cieszę się, że taki bieg zaliczyłem choć było mi bardzo ciężko. Cieszy mnie fakt, że mimo swojej postury, którą chyba widać na zdjęciu udowodniłem, że aby ukończyć bieg potrzebna jest siła woli. Dla mnie było to najważniejsze założenie na ten rok i jak na razie jako jedyne zrealizowałem.
Jakie mam wspomnienia? Trasa w tym roku była ciekawsza. Mimo trudów jest to fajna przygoda. Nie jest to bieg do robienia rekordów czasowych, ale jeśli ktoś chce sprawdzić swoją siłę fizyczną, wolę walki i jak silną psychikę posiada to taki bieg jest znakomitym sprawdzianem.
Bieg zakończyłem z czasem 03:35:05 i zająłem 139 miejsce na 142 uczestników. Dla mnie czas nie miał znaczenia tylko fakt, że dobiegłem do mety. W następnych edycjach raczej nie wezmę udziału. To co chciałem już sobie udowodniłem. Teraz mam już z górki :-)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu doktorek33 (2012-08-14,16:49): Mogę tylko pogratulować, i przyznać się że zazdroszczę Ci. Masz naprawdę siłę i wolę walki i to w Tobie podziwiam. Natomiast wynik jest taki o jakim marzy każdy kto startuje w tym biegu.
|