2012-06-17
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| VII Visegrad Maraton, 17 czerwca 2012 - Nawet w upał daję radę! (czytano: 737 razy)
Jestem padnięta! Nie pamiętam kiedy ostatnio byłam tak umordowana. Upał niemiłosierny. Każdy krok po 20 kilometrze odczuwałam jakbym wyciągała buty ze smoły. Co jednak jest niezwykłego? Choć po powrocie do domu ledwo dowlokłam sie do łóżka, z którego nawiasem mówiąc, nie wiem kiedy zdołam się wyczołgać, jestem bardzo zadowolona.
Czuje się tak jakbym przez weekend żyła w innym świecie- takim nierealnym, bajkowym, wyjątkowym.
Nie umiem przemienić w litery radości ze spotkania z ludźmi, których tam spotkałam- takimi jak ci którzy nawet wtedy gdy sami padali ze zmęczenia nie zapominali o innych- rezygnowali z własnych osiągnięć by pomoc tym, którym było jeszcze gorzej biec niż im.
Dziś ciągle jeszcze jestem pełna widoku uśmiechniętych ludzi, którzy mimo ogromnego zmęczenia, bólu, piekących stóp i obtarć - biegli i walczyli z niesprzyjającą aurą.
Warunki biegu były nieziemsko trudne, ale dzięki doskonalej organizacji tych zawodów daliśmy radę!
Kto tu był choć raz, ten wie jak organizatorzy, dwoją się i troją by przewidzieć najmniejszy problem i już z góry mieć przygotowane rozwiązanie.
Nawet takie jak basen z zimna woda na 38 kilometrze. Niektórzy wiedzieli, że warto się w nim zanurzyć po szyje. Ewelina wskoczyła do niego na 3 minuty i nic nie straciła, bo na ostatnich 4 kilometrach dała radę biec tak szybko, że dobiegła na metę nie tylko przed tymi, którzy ją minęli gdy sie schładzała, ale nawet przed osobami, których wcześniej nie była w stanie doścignąć.
Ja też widziałam ten basen, ale byłam pewna, że nie byłabym wstanie ponownie ubrać butów, gdybym je zdjęła, aby do niego wejść.
Brak mi slow jak ogromne znaczenie miało wsparcie wolontariuszy i mobilnych kibiców, nie wiem czy bym miała siłę dobiec bez "serwisu" jaki zapewniał mi mój mąż- wiem natomiast jedno- maraton Vyżne Rużbachy-Rytro jest jak gejzer- jedzie sie tam, a potem rozjeżdża do domów w rożne części świata niosąc w sobie przykład, że nawet wbrew przeciwnościom i tak będzie dobrze.
-------------- -------------- -------------- --------------
Z decyzja w jakich butach biec nie było mi łatwo- nawiasem mówiąc obudziłam się w dniu startu rano o 4.04 i przez dwie godziny czyli do chwili gdy Ewelina wyciągnęła mnie i Mirka aby popływać w kraterze - ciągle jeszcze nie mogłam się zdecydować, które buty ubrać. Mój dylemat może wydawać się śmieszny i niepotrzebny, bo tak samo jak dla większości, dla mnie również do czasu eksperymentów z techniką biegania, było oczywiste, że podstawą w bieganiu są buty z dobra amortyzacją. Jak w takim razie miałam wytłumaczyć sobie, to co czułam podczas biegu - że bez amortyzacji biega mi sie lżej? Że wbrew oczekiwaniom - nie mam kontuzji? Zanim nie przebiegłam się nową techniką na bosaka, wierzyłam, że amortyzacja pomaga w bieganiu i jest niezbędna by uniknąć kontuzji- a teraz?
W maratonie wystartowałam po nowemu, a buty zamierzałam zmienić (za namową innych) dopiero po 19tym kilometrze, gdy zacznie sie prawie 10cio kilometrowy zbieg.
Te pierwsze 19 kilometrów maratonu miałam rewelacyjne! W ogóle nie czułam zmęczenia mięśni. Fakt, byłam zmęczona upałem, ale nie przeszkadzało mi to lekko stawiać kroki. Nogi same sie kręciły. Wybicie z śródstopia działo się samo. Jedyne o czym musiałam pamiętać to, żeby lądować na śródstopiu, ciągnąc biodrami w przód, a ciało zginąć jedynie w stawach skokowych. Dogoniłam Ewelinę! Sama w to nie wierzyłam. Tuż przede mną był Stasiu ze Skotnik- on? Z jego dużo szybszymi czasami? Na dodatek nie czułam zmęczenia większego niż powinnam - jedynie upał był przeogromny.
Ale bałam się biec dalej w butach bez amortyzacji. Tym bardziej, ze gumowa podeszwa okazała się zbyt cienka i parzył mnie w stopy gorący asfalt. Na szczycie góry Vabec zmieniłam buty. To co od tej chwili się działo, ciężko mi nazwać. Zaczął sie ostry zbieg, a mi nogi przestały się ruszać. Niemożliwe, żeby 2 deko cięższy but mógł w odczuciu ważyć tonę!? Nawet z góry nie byłam w stanie biec- to znaczy biegłam, ale za każdym krokiem czułam się jakbym musiała buta odkleić od asfaltu.
Do moich zielonych butków nie chciałam jednak wracać, bo też nie były dobre- przez cienką podeszwę parzył mnie asfalt, a poza tym były mokre.
Biegłam, zwalniałam, szłam, biegłam.... Walczyłam o każdą chwilę, wątpiłam,
zbierałam siły i znów wałczyłam... W słabym czasie, ale i tak dobrnęłam:) To był ciężki maraton.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Inek (2012-06-23,06:14): Wydaje mi się, że tak diametralna zmiana obuwia w czasie dużego wysiłku, różnego rozgrzania mięsni, była ryzykowna, tym większe gratulacje za wywalczenia srebra na podium.:)
|