Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [37]  PRZYJAC. [140]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Honda
Pamiętnik internetowy
W drodze do sukcesu

Honorata Janowicz
Urodzony: 1995-10-11
Miejsce zamieszkania: Opalenica
19 / 45


2012-05-20

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Moje marzenie właśnie się spełnia... (czytano: 648 razy)

 

Toruń, godz. 8:30, Rynek Nowomiejski. Ponad 500 osób z czarnymi numerkami i ponad 200 z czerwonymi. „Czarni” to maratończycy, a „czerwoni” półmaratończycy. Ale dla każdego z nich cel jest jeden – meta. Każdy z czarno-czerwonych musi zmierzyć się dziś z wielkim upałem, który nie będzie dla nich ani trochę łaskawy. Stoczą dziś walkę ze samym sobą, z ciałem, które wycieńczone nie będzie miało siły, aby biec dalej; ale głowa na to nie pozwoli! Celem jest meta i każdy marzy, aby ją ujrzeć i rozkoszować się jej widokiem jak najdłużej z założonym na szyi medalem.

Postanowiłam, że zrobię zdjęcie każdemu zawodnikowi! Bo to nie jest przecież tak, że najważniejsi są ci najlepsi, którzy jako pierwsi przekroczyli linię mety. Każdy jest ważny w równym stopniu i każdemu należą się brawa i uznanie. Przecież maraton to nie takie „hop siup” i nie każdy przeciętny człowiek jest w stanie się zmierzyć z tym królewskim dystansem. Mogą to zrobić tylko osoby silne psychicznie, gotowe do wielkiego wyzwania, przygotowane na wszelkie przeciwności, jakie mogą spotkać ich na trasie. Darzę tych ludzi niezwykłym szacunkiem!

W XXX Maratonie Toruńskim tata chciał zbliżyć się do czasu 4 godzin i poprawić wynik z październikowego poznańskiego maratonu. Jednak zmęczenie po przedwczorajszej zabawie, na której był z mamą i jazda, która na nas czekała, trochę go zmęczyła i wytrąciła z równowagi. Poza tym bieganie w 30 stopniach C na 3-pętlowej trasie agrafkowej przy minimum zacienienia chyba dla nikogo nie było szczytem marzeń; toteż już po pokonaniu 14 kilometrów, gdzie stałam i robiłam zdjęcia, kilka osób zrezygnowało. Wielu biegło bez koszulek z numerami w ręku, polewało głowy wodą, albo krzyczało „już nie mogę!”. Ja też nie mogłam, nie mogłam znieść widoku grymasu na twarzach pół- i maratończyków. Z jednej strony wiedziałam co czują, bo i ja nieraz czułam się tak samo biegnąc w upałach, z tą jednak różnicą, że w każdej chwili mogłam pójść do domu i zakończyć katusze. A oni? Muszą biec. Pomimo wszystko. Nikt im oczywiście nie kazał, ale założyli sobie taki cel a ich zadaniem jest osiągnięcie go. Inaczej nie poczują tego wspaniałego uczucia, które osiągalne jest tylko wtedy, gdy wbiega się na metę. Nie można podrobić go niczym innym.

Spędziłam w jednym miejscu ponad 3 godziny stojąc, fotografując, dopingując, uśmiechając się do zmęczonych biegaczy, machając i krzycząc do tych, których znałam: Rysia, Piotra, Andrzeja, Tomka no i oczywiście taty! Po pierwszej czternastce wyglądał znakomicie, osiągnięcie czasu w granicach czterech godzin wydawało się całkiem realne. Jednak po kolejnych czternastu, czyli na 28km było już zdecydowanie gorzej, widziałam zmęczenie na jego twarzy, ale wiedziałam, że się nie podda. Jest bardzo twardym i silnie psychicznym człowiekiem. Nigdy się nie poddaje, zawsze wlewa w moje serce tyle nadziei i sprawia, że dzięki jego motywacji czuję, że jestem królową świata i mogę zrobić wszystko! Miałam pewność, że o ile fizycznie da radę to wszystko będzie dobrze. Na poprawę czasu co prawda nie było już szans, ale konferansjer (mój ulubiony zresztą) pytał przybiegających jak się biegło, jakie czasy – każdy mówił, że w tej pogodzie na poprawę życiówek nie ma co liczyć.

Mijał czas, wg obliczeń brata, tata powinien pojawić się na horyzoncie ok. 4:40:xx, jednak ani widu ani słychu. Po oklaskaniu tych, którzy dobiegali na wzniesienie, na którego końcu usytuowana była meta, postanowiłam pójść na trasę i wyszukiwać niebieskiej czapeczki i niebieskich spodenek. Jak na złość, co drugi mężczyzna posiadał takowy ubiór, ale to nie tata! Zaczynałam się denerwować. Schodziłam wciąż w dół Bulwarem Filadelfijskim, widoki naprawdę piękne. Ale jakie tu mają znaczenie widoki, skoro nie wiem co dzieje się z tatą? A co, jeśli zasłabł i gdzieś leży? A może zszedł z trasy? Serce biło mi jak oszalałe, spojrzałam w niebo i prosiłam Boga o to, aby tylko nic się z nim nie stało, błagałam, aby w końcu pojawił się w zasięgu mojego wzroku. Wokół mnie szli biegacze, nikt już nie biegł. Próbowałam dać im otuchy, dopingować, krzyczeć, że został ostatni kilometr, ale byłam jak w transie, niespełna rozumu. „Gdzie jest tata? Gdzie jest tata?! Gdzie on jest!?!?!?”

Nareszcie mi się ukazał. Zauważyłam w oddali lekko zgarbioną, biało-niebieską sylwetkę z numerem 139. TATA! TO ON! Serce zabiło mi jeszcze szybciej, ale tym razem ze szczęścia; strach zniknął, pozostała wielka radość. Wiedziałam, że teraz nic już mu nie grozi. „O, Hondzia, jesteś”. Ucieszył się, że mnie zobaczył. Byłam ubrana „na biegowo”, więc dołączyłam do niego i razem pokonywaliśmy kolejne metry. Zdałam mu szybką relację odnośnie zwycięzców (kobiet zajęła 3. miejsce OPEN) itd. Przez ponad kilometr byłam motywacją dla mojego taty, czułam się jak bohaterka, cieszyłam się, że mogłam mu pomóc w tych trudnych chwilach. Nie mówiłam „jeszcze kilometr” (bo dobrze wiem, jak takie coś denerwuje), a „jestem z Tobą, jesteś wspaniały, jestem z Ciebie bardzo dumna!”. Tak było – byłam niesamowicie dumna z taty, że wytrwał, podołał niemałemu wyzwaniu!

„Po wszystkim” siedzieliśmy pod sceną, gdzie wręczane były nagrody dla najstarszych zawodników i zawodniczek, znanemu wszystkim bosemu biegaczowi i innym. Limit czasu na pokonanie maratonu wynoszący 6 godzin pomału zbliżał się ku końcowi. Dla ostatniego zawodnika, który zmieści się w tymże limicie przewidziana była specjalna nagroda. Wtedy na metę wbiegł pewien 22-letni chłopak. Z wyglądu całkiem niepozorny, troszkę blady. Dopiero gdy usiadł zobaczyłam, jaki napis widniał na jego plecach: „Nie obchodzi mnie czas. Moje marzenie właśnie się spełnia.” Konferansjer przeczytał to na głos, rozległy się brawa. Tenże chłopak jest dla mnie największym bohaterem tego biegu. Łzy napłynęły mi do oczu a na rękach i nogach pojawiła się „gęsia skórka”… byłam szczerze wzruszona!

„Zwycięzcy są zrobieni z czegoś co znajduje się w głębi nich samych - pragnienie, marzenie, wizja.
Muszą mieć wytrzymałość do ostatniej minuty, muszą być trochę szybsi, muszą mieć umiejętności i wolę.
Ale wola musi być mocniejsza niż umiejętności.”

Muhammad Ali.



Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


snipster (2012-05-20,21:53): Puenta bezcenna!
doogi (2012-05-20,23:32): "To brak wiary w siebie spra­wia, że ludzie boją się po­dej­mować wyz­wa­nia. Ja w siebie wierzę" ~ muhammad ali ~ ALI to mój ulubiony sportowiec, charyzma, odwaga, wiara ~ pozwala każdemu tak jak jemu wspiąć się na wyżyny, wystarczy chcieć.
worminio (2012-05-21,08:12): Mówią, że co się odwlecze to nie uciecze... Jesienią w Poznaniu powinno być chłodniej :) W Poznaniu się uda zejść poniżej 4h:) (kto wie może pobiegniemy obok siebie - bo na jesienny maaton planuję zejście poniżej 4h):) Bardzo przepiękny tekst - zwłaszcza z tym chłopakiem - właśnie spełnił swoje marzenie:) start w maratonie i osiągnięcie mety:) Cudo:)
Robert (2012-05-21,19:21): Chylę czoła, maraton w takim upale i jeszcze trzy pętle. Pozdrów JUNAKA.







 Ostatnio zalogowani
Arti
01:19
orfeusz1
01:04
stanlej
00:55
Lektor443
00:49
cierpliwy
00:41
fit_ania
00:03
gpnowak
00:00
szyper
23:51
GriszaW70
23:43
mariachi25
22:48
Zedwa
22:41
LukaszL79
22:24
Wojciech
22:18
edgar24
21:46
uro69
21:44
GRZEŚ9
21:44
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |