2011-12-18
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Jak to zwykle bywa, życie weryfikuje plany. (czytano: 1064 razy)
Po lekturze „Biegania metodą Danielsa” , grzecznie zarejestrowałem się na liście startowej Maratonu Dębno (15.04.2012) i rozpocząłem 24-ro tygodniowy plan treningowy do maratonu (typ A). Przypasowała mi ta kniga, bo nie lubię i nie mierzę nigdy pulsu podczas treningów a tym bardziej zawodów. Wolę biegać „na samopoczucie”, kontrolując dokładnie tempo. Do tej pory stosowałem treningi specjalistyczne na wyczucie, opierając się na metodzie „prób i błędów” i myślę, że osiągałem - co prawda - zamierzone cele, ale okrężną drogą. Pod koniec listopada zapisałem się na połówkę Św.Mikołaja w mateczniku Ojca Derektora, wpisując ten bieg w sesję BD (długiego wybiegania). Planowałem w miarę spokojne, równe tempo 5:00 i ćwiczenie silnej woli, nie dając się porwać duchowi rywalizacji. Rozpocząłem też budowanie bazy (FAZAI) zgodnie z planem a wszystkie tygodnie rozpisałem dokładniusieńko w kalendarzu i nie było żadnego, „że to, że tamto”, że deszcz, że duje, tylko buty na giczały i dawaj w ciemną otchłań. Wszystko szło fajnie, same spokojne wybiegania w tempie 5:04, kilka 30-sto sekundowych przebieżek, ……………………dopóki wszystkiego szlag nie trafił. Przepadło wpisowe 95 zeta na Mikołajowe wybieganie, przepadł misternie zaprogramowany trening, a na horyzoncie pojawił się wróg numer 1 – cholerne shin splints. Wiem, że przegiąłem z objętością, nie wyczułem granicy i muszę zapłacić frycowe. Do tej pory robiłem tygodniówkę 65 -70 km, a w przygotowaniach do Dębna założyłem maxymalny, tygodniowy przebieg – 100km (bo tak mi się łatwiej liczyło, bez przecinków;))). Więcej, zwykle biegałem pięć dni/tydz., ale nie, co tam, ja nie dam rady?, zacząłem robić 6 treningów a w głowie już szwendały się myśli o siedmiu dniach. Obecnie kończy się trzeci tydzień bez biegania, dosłownie roznosi mnie od środka i jutro nastąpi dzień prawdy, pęknie dyszka. Jakoś wytrzymałem te trzy długie tygodnie. W pierwszym nie robiłem dosłownie nic, noga naparzała mnie nawet podczas chodzenia, szczególnie rano. W drugim zacząłem wzmacniać mięśnie łydy, rozciągać, dorzuciłem kijek do masowania i ból odpuścił. Tylko podczas prób przebiegnięcia się np. na drugą stronę ulicy odczuwałem jeszcze dyskomfort. Trzeci tydzień to już luzik, czuję jedynie lekki ból gdy naciskam to miejsce ok. 10 cm powyżej kostki, po wewnętrznej stonie piszczela. Plan 24-ro tygodniowy przeszedł do historii, ale od jura wdrażam 18-to tygodniowy, bo Dębna raczej nie odpuszczę. Jedynie zakładany wynik, poniżej 3:20, być może będę musiał zweryfikować.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |