2011-11-13
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 11-11-2011 - XVIII Bieg Niepodległości w Rudzie Śląskiej - bieg w nowych butach. (czytano: 590 razy)
Witam
Przedwczoraj wystartowałem po raz pierwszy (od czasu porażki w biegu katorżnika) w zawodach na nieco krótszym dystansie. Bieg Niepodległości w Rudzie Śląskiej miał długość 12km. Wiedziałem, że przy takim dystansie biega się nieco inaczej niż w maratonach - przy krótszych biegach wzrasta tempo biegu. Myślę, że jedynie to mnie trochę niepokoiło jak ostatecznie wypadnę. Z drugiej strony miałem optymistyczne nastawienie, ponieważ byłem pewien, że do mety dobiegnę i co ważniejsze z całkiem dobrym wynikiem (choć wiadomo, że nie najszybszym rezultatem) bo biegłem już w moich nowych butach (pierwszych profesjonalnych do biegania).
Na zawody oprócz mojego przyjaciela Andrzeja przyjechała też jego siostra Gola. Przyznam, że jej obecność dodała nam jeszcze więcej radości z udziału w tych zawodach. Chociaż ani ja ani Andrzej nie należymy do tak zwanych ponuraków w towarzystwie Goli mieliśmy najszybciej rozgrzane mięśnie brzucha - ze śmiechu rzecz jasna.
Dzięki zorganizowaniu Andrzeja na zawody przyjechaliśmy o czasie i bez pośpiechu załatwiliśmy formalności zgłoszeniowe. Potem poszliśmy, a właściwie przebiegliśmy w formie rozgrzewki część trasy aby rozeznać teren biegu właściwego. Praktycznie cała trasa była w lesie, więc przypadła nam do gustu.
Adrenalina wzrastała wraz z przybliżającym się startem. W końcu padł strzał i ruszyliśmy. Ruszyliśmy bardzo szybko, ale Gola jeszcze szybciej. Na początku biegu była przed nami jakieś 20-30 metrów. Musieliśmy się dobrze sprężyć by dotrzymać tempa czołówce bo tylko tak mogliśmy uzyskać dobry czas. Do przebiegnięcia mieliśmy 4 okrążenia po 3km, niby tak mało w porównaniu z maratonem. Jednak ze względu na duże tempo na starcie już w połowie pierwszego okrążenia obaj odczuliśmy wysiłek. Mimo to staraliśmy się dotrzymać kroku.
Po pierwszym okrążeniu nie spojrzeliśmy jaki mamy czas, ale mieliśmy świadomość, że jak na nasze możliwości na pewno był niezły. Choć nie było to łatwe nadal próbowaliśmy towarzyszyć czołówce. Oddechy za plecami też częściowo nas motywowały. Gola co prawda została za nami w tyle, ale wiedzieliśmy, że sobie poradzi. Biegliśmy więc dalej by na półmetku zobaczyć,że nasz czas jest poniżej 23 minut, i że mamy szansę pobić swój rekord życiowy. Dla mnie był to naprawdę zastrzyk do dalszego wysiłku.
Postanowiłem więc, że nie będę zbytnio zwalniał. Po raz pierwszy też poczułem, że jestem wsparciem dla Andrzeja, a nie odwrotnie. Tak szczerze trochę się o niego obawiałem. Tego dnia było chłodno, a dla osoby z astmą jest to utrudnienie i zwiększone ryzyko pojawienia się ataku. Z drugiej jednak strony wiedziałem, że po 6 kilometrach jego organizm jest wystarczająco rozgrzany, zaś pozostały dystans z pewnością nie stanowił problemu by przebiec, ponieważ radził sobie świetnie na trasie dwa razy dłuższej.
Nie pamiętam już czy spojrzeliśmy na czas po trzecim okrążeniu. Ja myślałem już tylko o tym żeby jak najszybciej skończyć ostatnie kółko. Czułem zmęczenie, minęło mnie kilka zawodników i zawodniczek. W przypadku Pań ciągle uczę się pokory w bieganiu, bo za każdym razem jeśli mnie wyprzedza (choć wiem ,że czasami jest o wiele lat młodsza za to ma większe doświadczenie w bieganiu) uświadamia mi jak dużo muszę poprawić w technice biegania. Za to kiedy zbliżałem się do połowy czwartego okrążenia znowu wzrosła mi adrenalina. Zacząłem więc znowu przyspieszać. Andrzej powiedział, żebym nie szalał, ale ja po prostu czułem, że mogę, że mam jeszcze zapas sił. Przede mną było kilku zawodników, których mogłem wyprzedzić, a każdy przyzna, że to miłe uczucie jak ktoś za nim zostaje.
Na finiszu przyspieszam, wydłużam krok, mobilizuję wszystkie mięśnie by wycisnąć co tylko się da. Wpadam na bieżnię, ostatnia prosta i mijam metę. Wiem, że nie mam podium, wiem że nie jestem w dziesiątce. To zresztą dla mnie nie ważne. Ważny jest jaki mam czas. Jaki czas...
Niestety do tej pory nie wiem. Zwyczajnie nie spojrzałem na zegar - przynajmniej od razu. Próbuję ściągnąć numer startowy, ale jestem zmęczony i nie umiem. Chwilę później Andrzej mi pomaga. Po zdjęciu numeru biorę ciasteczko i dopiero teraz patrzę na zegar. 48 minut. Rzeczywisty czas jest troszeczkę lepszy, ale już wiem, że mam kolejny rekord życiowy!
Jestem szczęśliwy, że tego dokonałem. Udało mi się to między innymi dzięki mojemu przyjacielowi Andrzejowi, który nawet w tym biegu choć zmagał się ze swoimi słabościami, wszelkimi sposobami wkładał duży wysiłek i wiernie towarzyszył mi niemal przez cały bieg.
Tak dobry wynik napawał mnie optymizmem przed kolejnym biegiem przełajowym. Mam na myśli Panewnicki Dziki Bieg, w którym biegłem dwa dni później. Jak było na tym półmaratonie? Zapraszam do przeczytania kolejnego wpisu, który pojawi się wkrótce...
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |