2011-10-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bieganie! Jak się to zaczęło (czytano: 509 razy)
Każdy z nas ma swoją opowieść. Kiedy pobiegłem i co mnie do tego pchnęło? Ilu biegaczy tyle różnych historii. Dla każdego z nas nasza własna historia jest najbliższa i najciekawsza. Z perspektywy czasu myślę, że moje motywy nie były sportowe a raczej emocjonalne. Ale po kolei...
Biegowy „pierwszy raz ‘’jest dla mnie tak samo ważny jak ważny jest pierwszy krok na drodze do upragnionego celu. Miał miejsce może w drugiej, może w trzeciej klasie podstawówki. Poznałem wówczas nowego kolegę, który trenował biegi na krótkie dystanse. Robił sobie rozbieganie wokół posesji budynku. Wszystkie dzieciaki łącznie ze mną z dziką ciekawością obserwowały jak kolega ubrany w prawdziwe kolorowe dresy (a na początku szarych i biednych lat 80-tych robiło to wrażenie) pokonywał kolejne okrążenia. Kilkoro się dołączyło ale szybko zrezygnowało z dotrzymywania kroku. Mi się udało biec z nim dobrych parę kółek. Dzieciaki się ekscytowały a krzątający się dorośli z uznaniem spoglądali na ,,młodych sportowców”. Pętla po posesji jak sięgam pamięcią mogła mieć między 150 a 200 metrów. Kolega zaimponował mi na tyle mocno, że na drugi dzień założyłem trampki (bo nie adidasy :-)) i sam w upale przebiegłem 46 okrążeń. Nie potrafiłem dobrze grać w piłkę (co było marzeniem) czy też w inne gry ale mogłem biec.. Było to proste nie wymagało specjalnych umiejętności potrzebna była cierpliwość i motywacja. Nikt ze mną nie biegł. Mimo, że z nikim nie wygrałem mogłem czuć się zwycięzcą a przynajmniej nie przegranym. Bardzo mnie to podbudowało. Potem przez parę dni biegało całe podwórko. Szkoda, że był to jednorazowy epizod, jednak gdzieś w mojej głowie zakodował się osobliwy stan jaki się utrzymuje w organizmie w czasie długiego jednostajnego biegu. Ziarno zostało zasiane. Potem wiele lat oprócz kopania w piłkę nie biegałem. Jedynie szkolne sprawdziany przypominały mi o biegach. Po przeprowadzce do Ostródy na w-fie okazało się, że biegają tu sportowcy wokół jeziora. Dystans 3km i 100 metrów po pagórkowatym terenie wydawał się olbrzymi. Moje wyniki na sprawdzianach czy zawodach zawsze były poniżej przeciętnych, trzeba powiedzieć, że pilnowałem ostatnich miejsc. Mimo, że sam bieg sprawiał mi przyjemność to biegając ze dwa, trzy razy w roku wyniku się raczej nie zrobi. Do tego doszła pasja modelarstwa i zainteresowanie muzyką gdzie też okazji do poprawienia kondycji fizycznej się nie ma. Przełom przyszedł w liceum, w którym od zawsze w-fu uczył ,,Zygi”. Wiedział, że ma do czynienia z młodzieżą ryjącą w książkach i robił wszystko abyśmy jak najwięcej liznęli sportu. Widział, że kompletnie nie mam predyspozycji do uprawiania sportu ale bardzo lubił tych którzy wkładali serce nawet jeśli brakowało im talentu. Mnie także bardzo lubił. Jego postać zasługuje na odrębny wpis chociażby za znakomite rozumienie istoty sportu i wartości jakie ze sobą wnosi do ludzkiego życia. Może kiedyś o nim napiszę. Po jednym z jego sprawdzianów postanowiłem pobiegać regularnie. Całkiem dobrze mi szło to znaczy udawało się przebiec całe kółko ale się zakochałem. Multum obowiązków w szkole kilka kół zainteresowań i granie muzyki w dwóch dyskotekach sprawiło, że oświadczyłem kolegom, że nie mam czasu na bieganie z nimi. Oni zatem też zrezygnowali. Forma utrzymała się jeszcze przez kilka tygodni. Pamiętam zabawną sytuację kiedy to spotkałem się z moją dziewczyną teraz już żoną i po miłosnych uniesieniach musiałem biec 3km żeby zdążyć na zawody tam pobiegłem drugie 3km i na fali tej radości to był mój najlepszy start ze wszystkich szkolnych zawodów. Takie to są korzyści z regularnego uprawiania sportu. Ale czas leciał, obowiązków przybywało i w rezultacie nie biegałem 8 lat do 2000 roku. W między czasie ożeniłem się, między jedną komisją wojskową a drugą z 10 kilo niedowagi zrobiło się 10kg nawagi !!!. Miało pojawić się dziecko. Instynkt "wicia gniazda" skłonił mnie do działania. Jedynym pomysłem na działanie jaki mi wtedy przyszedł do głowy miał być powrót do biegania. W sklepie muzycznym, w którym pracowałem poznałem kolesia "Kibica" . Pasjonował się sportem i powiedziałem mu, że kiedyś biegałem i miałem świetne samopoczucie a teraz tylko siedzę tu w sklepie na krześle, obrastam w tłuszcz i się duszę. Mariusz bez wahania zaproponował wspólne bieganie. Jesteśmy zatem nad jeziorkiem i ustalamy taktykę. Informuję go, że przebiegnięcie jeziora bez zatrzymywania jest sporym wyzwaniem . Nie biegał nigdy i nie mógł uwierzyć w ewentualność zatrzymywania się. Jest z nami także jeszcze jeden koleś Andrzej, który w przeciwieństwie do nas nie waży prawie 90-ciu kilo i , który ma mnóstwo ruchu na co dzień. Zaczynamy. Mam wówczas 26 lat . W ciągu kilkudziesięciu sekund od startu odkrywam okrutną prawdę o sobie. „Jestem niesprawny ruchowo z własnego wyboru. Nie dotknięty przez los kalectwem ale z własnego wyboru ”. Po minucie mam spuchnięte dłonie, serce wali , łykam powietrze jak ryba wyjęta z wody. Muszę zwolnić. Tempo biegu zapamiętane z 92 roku jest poza moim zasięgiem. Do głowy przychodzi refleksja: Boże człowiek przez wiele lat sprawnie się porusza, ba nawet czasem podbiegnie te 50 metrów do autobusu , chodzi tak i nie jest świadomy, jak po cichu, potajemnie staje się coraz słabszy fizycznie. Niby dobrze funkcjonuje ale z każdym dniem jego wydolność spada. Wydaje się nam, że jeżeli zajdzie potrzeba to będziemy zdolni do wysiłku. Nic bardziej mylnego. Zderza się z tym także Mariusz a.k.a. Kibic. W tym samym momencie co ja także ,,puchnie” a to silny wielki chłop. Za to Andrzej poszedł jak burza. Przy kamieniu już go straciliśmy z oczu. Zwolniliśmy. Nie zatrzymaliśmy się ani nie szliśmy. Bieg swój ukończyliśmy w rozpaczliwym czasie 22 minut. Ta klęska zadziałała jak kubeł zimnej wody. Wzięliśmy się za siebie. Biegaliśmy po 4 razy w tygodniu przez ponad rok Rekord z tamtego czasu na jedno kółko 14:55 do dzisiaj jest nie pobity. Oczywiście to żaden sportowy wynik ale dla nas to mistrzostwo świata. Porządnie schudłem . Samopoczucie nieprawdopodobnie się poprawiło. Zmieniłem pracę, trafiłem do korporacji i wszystko się skończyło. 6 lat w trybikach machiny, która jest w stanie wycisnąć z człowieka wszystko. Nagromadzony stres rozbił mnie w drobny mak. Nadszedł czas na trudną decyzję. Założyłem własną działalność zająłem się tylko swoją pasją – graniem. Znalazł się w końcu czas aby pożyć. Jest czas dla córki, żony no i dla siebie. Kilka razy nieregularnie zaczynam chodzić nad jezioro i uczę się na nowo biec powoli i równo tak aby obiec jezioro dookoła. Powoli rozładowuję stresy związane z dawną pracą i z ryzykiem prowadzenia własnego biznesu. Mam wrażenie, że bieganie rautuje mnie od obłędu. Wraca radość wynikająca z biegania tyle, że jeszcze większa niż przed laty. Biegam z Mariuszem i biegam z Mirkiem , którego wciągam w bieganie. Robimy regularne postępy. Mirek ze swoją naturą poszukiwacza znajduje strony o bieganiu. Podpatruje kogoś wyglądającego na prawdziwego biegacza trenującego po ulicach miasta i pokazuje mi tę trasę obwożąc mnie samochodem. Liczymy kilometry licznik zatrzymał się na prawie 7 km. Wieczorem 16 października biegniemy pierwszy raz „Szafranki” tak nazwaliśmy trasę. Pokonujemy ją w 39:32. W ten dzień postanawiam biegać bo teraz wygospodarować godzinę na wydostanie się z czterech ścian nie będzie kłopotem wystarczą same chęci. Jest dzień przed moimi 35 urodzinami, przybiegam do domu notuję wynik. Trasa mnie zachwyciła. Zaczyna się od drzwi w mojej klatce schodowej i kończy w drzwiach. Można nią będzie biegać cały rok czego nie mogłem robić nad jeziorem. Tylko 6 razy przebiega się na drugą stronę ulicy i prawie cały czas po bezpiecznym i oświetlonym chodniku. Jestem pewny, że mnie polubi. Oświadczam żonie, że najlepszym urodzinowym prezentem będzie jak wrócę do biegania ale takiego systematycznego i podaruję nam kilka lat wspólnego życia więcej. Zgadza się stawiając warunek. Mam przy najbliższej okazji zbadać serce u kardiologa. Chrapanie, 87 kilo i ogólnie kiepski stan fizyczny i emocjonalny martwił ją i chciała być pewna, że z moim sercem jest ok. zwłaszcza, że ze względu na serce kiedyś mi WKU dało kat D. Aprobuje nowe hobby i jestem szczęśliwy. Biegam i nic mnie od tego nie odwiedzie. Trudności w umawianiu się z kolegami każdy miał inny czas pracy sprawia, że biegamy osobno. Mirek ambitnie szuka sposobów na poprawienie wyników. Ja biegam bardzo regularnie kierując się tylko tym, że biegnę dla przyjemności bez ciśnienia na wynik ale zawsze idę na 85% robię bardzo wolne ale regularne postępy. Mariusz mimo, że bardzo lubi nie ma możliwości regularnego biegania. Denerwuje go to i zniechęca. Wiem, że lada dzień wróci na trasę. Po moim biegu w Iławie gdzie mi kibicował widziałem jak strasznie żałował niemożności startu widząc, że mi się udało ukończyć. Żałował bo gdyby biegał tyle co my z Mirkiem byłby z nami na mecie. Od 16 października 2009 roku biegam. To co obiecałem sobie wtedy doprowadziło mnie tak daleko, stało się elementem mojego życia i daje mi tak wiele. Radość z kontaktu z przyrodą jak również z samym sobą jest dla mnie bezcenna i jest najlepszą terapią w tych szalonych czasach. Co dokładnie mi daje bieganie napiszę w kolejnym wpisie.
Jeśli ktoś się waha to mówię : Leć i odszukaj samego siebie.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |