2011-10-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bieg w Wysokiej, czyli o moim debiucie trenerskim słów kilka. (czytano: 247 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: www.youtube.com/watch?v=4mSj1T_lczM
Plan był tyleż prosty co, jak mi się początkowo wydawało, bardzo przebiegły. Zbliżał się kolejny, dziewiąty już bieg w ramach GP Powiatu Pilskiego i było dla mnie jasne, że taki przysadzisty truchtaczek jak ja, nie ma co liczyć na jakieś „logiczne” miejsce w rywalizacji ze stawką lokalnych harpaganów.
Ale przecież w Wysokiej będzie biegło też moje Kochanie, pomyślałem !
Jeśli ja jestem za cienki, żeby cokolwiek wywalczyć samodzielnie, to czemuż nie podpiąć się pod sukcesy mojej szanownej małżonki ? Przecież przysięgała, że będzie ze mną "w zdrowiu i w chorobie, w dobrej i złej doli" - sam słyszałem (jakieś 16 lat temu, o ile dobrze pamiętam).
Postanowiłem zatem zostać jej trenerem. A co !
Przebrnąłem przez kilka rozdziałów Danielsa więc podstawy teoretyczne już miałem, a praktyczny egzamin z moich predyspozycji trenerskich miał przynieść bieg w Wysokiej.
Krajna przywitała nas wyjątkowym jak na tę porę roku upałem. Bieg rozpoczynał się o dość nietypowej porze bo o 17:00, a mimo to cały czas było gorąco. Ale co tam upał, ja miałem o wiele poważniejsze kłopoty.
Powiem tak – zacząłem tęsknić za dawnym, dobrymi czasami, w których to kobiety jeszcze słuchały swoich mężów. Inna sprawa, że w tamtych czasach kobiety raczej nie brały udziału w biegach ulicznych, ale to zupełnie inna kwestia.
Nie będę dłużej ukrywał. Wszystko poszło nie tak. Ona w ogóle nie chciała mnie słuchać ! Jedyne czego słuchała to swojego mp3, profilaktycznie włączonego gdzieś w pobliżu wartości oznaczonej jako max.
W połowie dystansu zlitowała się nade mną i widząc moje rozpaczliwe wymachy rąk i błagalne gesty od kilku minut wykonywane pod jej adresem, łaskawie wyjęła słuchawkę z ucha i raczej mało przyjaźnie rzuciła:
- co ?
- no wiesz kochanie, połowa dystansu, może troszkę podkręcimy tempo, no bo tak jakbyśmy trochę zostali z tyłu - nieśmiało zauważyłem,
- jestem zmęczona – padło, a ja przysiągłbym, że usłyszałem huk trzaśnięcia drzwiami,
- jasne, ale wcale nie wyglądasz na taką zmęczoną, może ....
w tym momencie wystarczyło jedno spojrzenie żeby zrozumieć, jak fatalnie zagrałem
- co ty możesz wiedzieć o moim zmęczeniu ! Jeśli ci mówię, że jestem zmęczona to znaczy, że właśnie tak jest ! Chyba ja najlepiej wiem jak się czuję ! A czuję się fatalnie ! Padam na pysk ! Nie mogę złapać oddechu ! Co, mam tu zaraz umrzeć ! ? ! ? Poza tym nie będę zabijała w sobie przyjemności z biegania dla jakiś małych ambicyjek ! Jestem zmęczona, bo czuję się zmęczona, a jak czuję się zmęczona to znaczy, że faktycznie jestem zmęczona ! - zakończyła filozoficznie, wymownym gestem wetknęła sobie z powrotem słuchawkę do ucha i ... jeszcze bardziej zwolniła.
No nie powiem, byłem pod wrażeniem. Przecież moje Kochanie całą tę tyradę wyrzuciła z siebie bez jednego zająknięcia i chyba nawet bez łapania oddechu między zdaniami. To się dopiero nazywa – być zmęczonym.
Tak więc gdzieś między drugim a trzecim kilometrem biegu skończyła się moja wielka kariera trenerska.
A moje Kochanie ?
Moje Kochanie niespiesznym, sprężystym krokiem, rozdając przy tym dziesiątki uśmiechów, przybiegła na metę, poczem ..... odebrała nagrodę za zajęcie trzeciego miejsca w swojej kategorii.
I wiecie co było w tym wszystkim najgorsze ? Po odebraniu medalu i nagrody moje Kochanie w ogóle nie podziękowała swojemu trenerowi.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |