2011-09-26
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 33 Maraton Warszawski, 25.09.2011 (czytano: 367 razy)
Rok biegania w maratonach. Rok doświadczeń. Rok zmagań z losem.
Naszedł mnie nastrój podsumowania.
Wystartowałam w siedmiu maratonach.
Poprawiłam czas przebiegnięcia maratonu o 14min 58 sek.
To widać z cyferek. O tym się rozmawia. Bo to przecież cieszy, ale...
Jest jeszcze coś o czym nie miałam pojęcia stojąc na linii startu rok temu. Jest takie porywające uczucie gdy tłum rusza z mety, a ci którzy przyszli dla nas; wiwatują...
Jest bieg. Biegniesz. Cieszysz się. Rozmawiasz. Żartujesz. Śmiejesz się. Oglądasz miasta, lasy, ludzi. Dopada cię zmęczenie. Mówisz sobie, że już więcej nie dasz rady. A jednak biegniesz dalej. Potem znów jest lżej. Potem znowu jest gorzej... I nieważne czy to pierwszy czy siódmy maraton. Nie ma znaczenia. Zmęczenie zawsze może ci powiedzieć: „Nie dasz rady. To koniec!”. I to zmęczenie w tym momencie i na tym maratonie zawsze jest największe. I to co boli w tym momencie i na tym maratonie zawsze boli najbardziej...
Jest meta. Gdy ją widzisz: już nie jesteś w stanie nawet myśleć przyzwoicie. I nieważne czy to jest najlepszy czy najgorszy bieg. Jej dopadnięcie zawsze mnie cieszyło. Dobiec! Bo to jest sukces.
Maratony to więcej niż bieg. To ludzie.
Zapytał mnie kolega: „Czy spotkałaś jakiegoś ponurego maratończyka?”
Zastanowiłam się. Pomyślałam.
Nie, nie spotkałam!
Spotyka, zagaduje, rozmawia, poznaje się mnóstwo osób. Jedni mają problemy. O cierpieniach innych nie mamy pojęcia. A jednak nie spotkałam ponurego maratończyka.
Gdy przebiegasz maraton ze wszystkim sobie poradzisz. Ze wszystkim. Dopóki się nie poddasz. Dopóki w to wierzysz.
A kiedy się nie uda przebiec? Kiedy nie dasz rady? Nic na siłę. Twój czas jeszcze nadejdzie. Oczywiście, że dasz radę. Widocznie tym razem nie byłeś właściwie przygotowany.
Ps.
Ja też chojrakowałam. Myślałam, że dam rade zbliżyć się do 4godzin. Prawie się udało. Prawie. Gdybym pewnie była lepiej przygotowana. Co nadrobiłam do 30km, straciłam na ostatnich 12. Tak chojrakowałam! A teraz czuje sie jak worek nieszczęść. Jak poturbowana. Łatwiej powiedzieć co nie boli. Bo boli dokładnie wszystko. Przespałam już całe dwie doby; z małymi przerwami na picie, jedzenie, siku, kliknięciem w komputer i skoszeniem trawnika. I nie mogę nawet ruszyć szyją. I tyle mam na razie z tego, że przyszalałam.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora kluseczka (2011-09-27,20:07): eh aniołku, pięknie się spisałaś, jestem z ciebie dumna, rozbrykałaś się maratońsko, super, gratuluję progresu, ból minie a piękne wspomnienia pozostaną niezapomniane:)
|