2011-07-19
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| "Smak Zwycięstwa". (czytano: 2253 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.youtube.com/watch?v=7UH1Wjvd5iI
Człowiek jest mocny pisała Zofia Nałkowaska w Medalionach.
Sam o tym w nieco innej formie jak to przedstawiła Pani Nałkowska, przekonałem się w maju 2010 roku.
W pierwszy weekend majowy zjawiłem się na Silesia Maraton w Katowicach. Gdzie w planów było kilka: m.in. ukończyć swój 5 maraton w czasie poniżej 3h a jak da rade poprawić rekord życiowy. Dodatkową motywacją do rywalizacji były Mistrzostwa Polski wśród studentów gdzie zamierzałem powalczyć o pozycje medalową.
Zjawiliśmy się samochodem z trójką kolegów dzień wcześniej. Wydawało mnie się, że jestem dobrze przygotowany do tych zawodów. Co prawda od początku roku miałem tylko jeden oficjalny start i to w przełajach na dystansie ok. 6 km. Jednak stosowałem plan treningowym który w poprzednim roku pozwolił mi poprawić swój rekord życiowy w maratonie. Solidnie i uczciwie bez obijania się wykonałem plan treningowy, który miał mi pomóc osiągnąć wynik zadowalający.
Niestety zawsze miałem problem ze spanie w nowym miejscu. W dodatku rzadko miewam „twardy sen” nie inaczej było noc przed maratonem, który spędziłem razem z innymi osobami na sali gimnastycznej. Z tym jednak małym wyjątkiem, że tej nocny ani przez jeden moment nie spałem;/ Starałem się na wszystkie znane mi sposoby zasnąć jednak nic z tego. Co po chwilę było słychać jakieś szmery: to ktoś stawał do toalety, przewracał się na drugi bok, chrapał, czy puścił gazy i nawet jak byłem bliski zaśnięcia zaraz to się odmieniało. W sumie jakoś nie przeżywam specjalnie swoich startów, jednak niemal zawsze przed tymi najważniejszymi zawodami gorzej sypiałem, to było w tym przypadku ironicznie mówiąc „gwoździem do trumny”, trafniej można by powiedzieć do bezsenności.
No nic pozostawało mi tylko psychicznie podtrzymywać się na duchu, że w sumie to przed ostatnia noc jest ważniejsza, w której dobrze mnie się sapało, że jak już nie mogę zasnąć to tak leżąc fizycznie i tak odpoczywam. Dodatkowo przypomniałem sobie o adrenalinie, która będzie mnie towarzyszyła na starcie no i pomyślałem, że zmorzy mnie dopiero po biegu.
No ok. przyszedł ranek Ja wykonywało to, co zawsze przed startem. Już sobie wcześniej zaplanowałem, że fajnie było by mieć w maratonie średnie tempo poniżej 4 min/km. Więc będę starał się biec w granicach 3.55 – 4 min. Tak też zrobiłem te tempo pozwoliło mi od początku biec w czołówce. A, że wcześniej przeanalizowałem swoich studiujących konkurentów wiedziałem, że biegnę na 2 pozycji w tej klasyfikacji. Pierwszy dosyć szybko odskoczył, więc sobie powiedziałem, że go zostawię i zobaczymy, co będzie później. Były tam do zrobienia 4 równe pętle. Pierwsza poszła dobrze w założonym czasie jednak już na 15 km poczułem coś niepokojącego, zmęczenia dało znać o sobie. Na 18 kilometrze dogoniła mnie późniejsza zwyciężczyni, była to Białorusinka zapytałem się jej, w jakim tempie chce biec Ona odparła, że 4min/km. Powiedziałem jej, że Ja również. W tym momencie stawka była dosyć rozciągnięta, więc zaczęliśmy biec razem, nawet to Ja bardziej nadawałem tempo niż koleżanka, tu mój plan był w 100% spełniony pokonane razem kilometry biegliśmy w zakresie 4 – 3:55. Niestety zmęczenie dało szybko znać o sobie mimo, że w sumie 2 ćwiartkę w porównaniu do pierwszej miałem tylko 24 sekundy wolniejszą a czas na polówce pozwalał mi jeszcze myśleć o 2:50 h w maratonie co i tak wziął bym w ciemno. Szarża z Białorusinką kosztowała mnie dużo. Na tyle dużo, że na 22 km, kiedy koleżanka się obracała, pokazałem tylko by biegła swoje. Było mi ciężko miałem dosyć biegania już w tym etapie!
Czułem, że biegłem coraz wolniej. Nie miałem jednak sił i determinacji by utrzymać tempo. Motywowało mnie tylko to, że nadal byłem na 2 miejscu w AMP. Zastanawiałem się tylko, jakim cudem mam ukończyć ten maraton. 3 pętlę pokonałem niemal 4 min wolniej od pierwszej. No i tu spotkało mnie miłe zaskoczenie, otóż o moim starcie w Katowicach wiedziało kilkanaście znajomych. M.in. koleżanka, która ze mną trenowała a od której z rana dostałem sms-a „POWODZENIA”, która przebywała zgodnie z moimi informacjami w Łodzi. Dlatego było moje ogromne zdziwienie, gdy zobaczyłem ją kończąc 3 okrążenie. Kiedy do mnie krzyknęła wiedziałem już, że to nikt podobny tylko Ona. Wzruszyłem się strasznie, niby nic jednak specjalnie przyjechała mi pokibicować (jako jedna z nielicznych znała moje plany w tym biegu). Wzruszenie było tak ogromne, że miałem problem przełknąć ślinę. Łzy pchały mnie się do oczu przez moment nawet miałem zamazaną trasę. Nie tylko ze wzruszenia, ale bezradności jak również rodzącej się we mnie determinacji. Dostałem dodatkowego kopa do biegu, biegu, w którym brakowało minie sił i miałem ochotę przestać biec na półmetku. Teraz pomyślałem, że muszę ukończyć ten bieg. Do tej pory nie zatrzymałem się ani razu (nawet na punktach odżywczych) wiedziałem, że jeśli się zatrzymam trudno będzie mi ruszyć. Nadal byłem 2 w Mistrzostwach. Plan, jednak się zmienił nie walczę już o jak najlepszy czas. Tylko o to by się nie zatrzymać! Tak też zacząłem go wykonywać stawka była bardzo rozciągnięta, więc i tak rzadko mnie ktoś mijał. Byłem jednak bardzo zmęczony w którymś momencie, kiedy miałem zdublować, jakąś grupkę z pecmarkerem, nie miałem już siły krzyknąć by mnie przepuścili. Walczyłem sam ze sobą już było coraz bliżej do mety. Między 37 a 38 kilometrem straciłem 2 pozycję w Mistrzostwach. Po paru minutach podbiegł do mnie kolejny konkurent, który zapytał się, które robię okrążenie, ( więc można sobie wyobrazić moje tempo). Ostatkiem sił powiedziałem ostatnie, już po chwili był przede mną. Nawet nie próbowałem go gonić, to już nie było dla mnie istotne. Walczyłem o wyższy cel, jakim było ukończenie maratonu. Było jeszcze AŻ 4 kilometry do mety, jednak dużo przeszedłem i walczyłem ze sobą by znaleźć się w tym miejscu gdzie akurat byłem. Nie poddam się, myślałem, byle by mi nikt nogi nie podłożył bądź by sam się nie potknął i będzie dobrze.
Kiedy zobaczyłem 41 kilometr, wiedziałem, że będzie jest dobrze. Już się nie poddam!
Ostatnią ćwiartkę pokonałem 5 minut wolniej niż przedostatnią no i 9 minut wolniej niż pierwszą. Mistrzostwa Studentów ukończyłem na 4 miejscu, mój czas 3:01,42 h, był gorszy od minimum, jakie sobie stawiałem. Jednak nie miało wówczas to dla mnie znaczenia.
Byłem z siebie dumny, nie poddałem się. Ten bieg był o tyle dla mnie ważny, że przebiegłem go dzięki swojej psychice.
Teraz już wiem, że „człowiek jest wielki”…. „Nie trzeba być pierwszym, a przynajmniej nie zawsze. Liczy się wiara teraz tak na to patrzę. Liczy się siła, której nigdy nikt nie zatrze…”.
A Ja powróciłem do Katowic rok później i zająłem 2 miejsce w Mistrzostwach Polski Szkół Wyższych.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |