2010-09-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Dramat, porażka, kompromitacja… (czytano: 1589 razy)
Dramat, porażka, kompromitacja… Tak mogę ocenić swój występ w niedzielnym maratonie warszawskim. Przed startem wszystko układało się dobrze. Wyspany, wypoczęty i spokojny stanąłem na starcie. Załapałem się z grupą na 3:00 jak planowałem. Pan Barewski nadał oczywiści super tempo, jak w szwajcarskim zegarze co do sekundy po 4:15. Kolejne kilometry upływały szybko. Półmaraton w 1h29’08”. Czyli było w sam raz na złamanie trójki. Kłopoty zaczęły się po wybiegu z tunelu. Moje nogi stawały się coraz cięższe. Na 29 km miałem już 20-30 metrową stratę do grupy na 3:00. Do 34 jeszcze truchtałem po 4:50/km. Najgorszy był jednak odcinek na Gdańskim Wybrzeżu. Zaczęło się od skurczu na 36 km. Krótki i intensywny masaż mojego kolegi pomógł na 2 km. Od 38 km więcej szedłem niż biegłem. Każdy kilometr pokonywałem w 8 minut. Mijały mnie kolejne grupy biegaczy. Peacemakerzy na 3:10 i 3:20 wyprzedali mnie w expressowym tempie. Czas 3h26min18 sek nie śnił mi się nawet w najczarniejszych snach. Kiedyś, oglądając wyniki maratonów, zastanawiałem się, jak można stracić w drugiej części maratonu 20-30 minut. Od niedzieli już wiem. Na mecie chciało mi się płakać ze względu na moją niemoc. Dobiegłem w pierwszym zakresie, ale powtórzyła się sytuacja z 2006. Nogi z ołowiu. Byłem na siebie tak zły na mecie, że nawet nie wziąłem medalu. Jednak już w nocy z niedzieli na poniedziałek zacząłem myśleć o rewanżu. Do 3 razy sztuka. A jak nie to do 5 lub 10. Dymek się nigdy nie poddaje! Ten maraton nauczył mnie pokory. Wiedziałem, że byłem za słabo przygotowany na 2:59. Ale byłem przekonany, że nadrobię ambicją i doświadczeniem. Dziś już wiem, że na maratonie nie da się oszukać. Maraton zweryfikuje przygotowanie zawodnika w bardzo brutalny sposób. Moja duma została 26 września zgwałcona. Zyskałem jednak doświadczenie, którego nie mam zamiaru zmarnować. Zrobiłem treningowy rachunek sumienia i wiem jakie błędy popełniłem w przygotowaniach.
Plan jest taki, że jesienią przyszłego roku znów spróbuję. W grę wchodzi Wrocław, Poznań lub … Warszawa.
Cóż, zawiodłem, ale życie wraca do starej normy. W sobotę jadę na mecz okręgówki i na pewno pomarzę o biegach już po pierwszej połowie meczu.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |