Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [9]  PRZYJAC. [176]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
szmajchel
Pamiętnik internetowy
A ja ciągle biegam. Biegam, biegam, biegam...

Piotr Książkiewicz
Urodzony: 1987-10-09
Miejsce zamieszkania: Wągrowiec / Poznań
257 / 283


2010-08-25

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Oszukać przeznaczenie... (czytano: 570 razy)



Wakacje 2010 dobiegły dla mnie końca, czas więc na małą relację z wyjazdu w góry. Tytuł wpisu nie jest przypadkowy, a jego wyjaśnienie znajdzie się pod koniec wpisu.

Pierwszym celem wyjazdu były Beskidy, dokładniej Piwniczna Zdrój i udział w biegu górskim.
Planowałem wyruszyć w piątek rano, tak aby bez stresu dojechać i wypocząć przed startem. Plany trochę pokrzyżował mi mechanik u którego od poniedziałku stał samochód którym mieliśmy jechać... Mianowicie w czwartek powiedział mi, że nie udało mu się go naprawić (nie dział hamulec ręczny). Mimo to nie zmieniłem planów, pojechałem po samochód do Wągrowca, aby w piątek rano spróbować sprawę załatwić w Poznaniu.
Naprawy podjął się brata kolega, udało się dostać część (podobno nieosiągalną ) i o godzinie 14:30 byliśmy już w drodze (byliśmy bo oczywiście podczas wakacji towarzyszyła mi Natalia).

Do Piwnicznej dojechaliśmy trochę po północy. Mimo późnej godziny zostaliśmy bardzo miło przyjęci przez gospodarza pensjonatu... Naprawdę bardzo miło... Do tego stopnia, że kiedy spotkałem go wracając po rzeczy do samochodu, powiedział że sponsoruje nam ten weekend u siebie, że mamy przychodzić na wszystkie posiłki i nie musimy się o nic martwić... Byłem w niemałym szoku, oczywiście podziękowałem i zapytałem dlaczego? Okazało się, że Pan należał do jakiegoś zrzeszenia, które kazało mu zorganizować konkurs w którym nagrodą był właśnie weekend w jego pensjonacie, a że jemu się nie chciało nic organizować to po prostu ten weekend dał nam... Zaoszczędziliśmy w ten sposób trochę pieniędzy na dalszą część urlopu :)

W sobotę przyszedł czas na bieg... Rano wydawało się, że będzie sprzyjająca pogoda, jednak szybko się to zmieniło i wrócił 30-to stopniowy upał... Na starcie stanęło ok. 70 zawodników, planowałem więc znaleźć się w pierwszej dziesiątce. Pierwsze kilometry prowadziły drogą asfaltową i odpowiadały mniej więcej moim wyobrażeniom o tego typu zawodach... Zajmowałem wtedy 8 miejsce. Kiedy trasa zboczyła na szlak górski o bardzo stromym nachyleniu (ciężko mi było iść) przeszedłem do marszu (marsz na tętnie 190 :]). Mijali mnie wtedy kolejni zawodnicy, a ja miałem nadzieje dogonić ich na zbiegu (który w moim mniemaniu w większości miał prowadzić drogą asfaltową). Kolejne kilometry mijały, trasa nie łagodniała, na każdym punkcie z wodą piłem po dwa kubki i napełniałem bidony (miałem ze sobą pas), a mimo to ciągle chciało mi się pić! Zbiegi okazały się jeszcze trudniejsze od podbiegów, były strome i kamieniste. Nie ryzykując kontuzją znowu większą ich część po prostu przeszedłem (nadal mając nadzieje, że kilka ostatnich kilometrów to będzie asfalt ;)) Trasa była może ciekawa i malownicza ale dla pieszych wędrówek, a nie do biegania! Po ok. dwóch godzinach moje nogi mimo sporego oszczędzania się zaczęły odmawiać posłuszeństwa, dlatego nawet na ostatnim asfaltowym odcinku nie dałem rady się rozpędzić... Na mecie zanotowałem wynik ok. dwóch i pół godziny, co dało średnie tempo 06:15... Zająłem 31 miejsce i przegrałem z trzema kobietami… Był to zdecydowanie najtrudniejszy bieg w jakim brałem udział, w tyle zostawił nawet Katorżnika. Teraz już wiem, że nie można się przygotować do takiego biegu trenując na nizinach... Choćby się biegało codziennie podbiegi ;)

Pozostałe czas spędzony w Piwnicznej to pełen chill out, trochę ze względu na pogodę, a trochę dlatego, że po prostu tego potrzebowałem...

W poniedziałek rano wyruszyliśmy już w Bieszczady, konkretnie do Wetliny. Tam w końcu pochodziliśmy "trochę" (w sumie ponad 100km na 4 wyjścia w góry) po górskich szlakach podziwiając piękno gór i głupotę turystów :] Pisząc głupotę mam na myśli kompletny brak wyobraźni w doborze ubioru (głównie obuwia), a także zabieranie w góry małych dzieci (3-4 latkowie na byli normą). Oczywiście wiązał się z tym ich płacz i krzyki rodziców (dzieci marudzą zamiast podziwiać widoki). Szkoda słów i nerwów... ;)

Oczywiście trochę pobiegałem, mniej niż planowałem bo brakowało płaskich odcinków, a po sobotnim starcie dość długo uda nie pozwalały mi komfortowo pokonywać zbiegów ;)
Pobyt zleciał bardzo szybko i w sobotę przyszedł czas na powrót do szarej rzeczywistości...

Wyjechaliśmy z Wetliny o 8 rano, aby dojechać przed zmrokiem, bo wtedy robię się senny i ciężko mi się prowadzi :) Droga mijała bardzo spokojnie, tak jak się tego spodziewałem w sobotę na drogach jest mały ruch.
Kłopoty zaczęły się po przejechaniu ponad pięciuset kilometrów, czyli jakieś 150km od Poznania. Wjechaliśmy na autostradę (chcieliśmy ją mijać, ale tak nas pokierował GPS). Po kilkunastu kilometrach przejechanych zbyt szybko jak na stare 15-to letnie Volvo, zaczęło coś stukać w tylnim kole... Zwalniałem coraz bardziej niestety to nic nie dawało, w końcu na przekór GPS-owi zjechałem z autostrady. Zatrzymałem się, obejrzałem koła, pokopałem, poruszałem, ale moim okiem laika wszystko wyglądało w porządku...
Dalej jechałem już bardzo wolno (ok. 70km/h), a po przejechaniu kolejnych kilku kilometrów wyprzedziło mnie własne koło (tylnie lewe). Na szczęście nic nie jechało z naprzeciwka, ani za nami, intuicyjnie zjechałem na pobocze. Na pomoc czekaliśmy ponad dwie godziny, a w tym czasie zatrzymały się tylko dwie osoby… Chyba, że doliczyć łysych dresiarzy, którzy zwolnili, otworzyli okno, skomentowali: „o, koło im odpadło” i pojechali dalej… W rodaków można wierzyć… ;)
Po kilku godzinach przy pomocy brata i szwagra udało się powrotem zamontować koło (które musiałem wyciągnąć z bagna ;]) i szczęśliwie dojechaliśmy do Wągrowca... Co by się stało gdybym nie zjechał z autostrady, wolę nie myśleć...
Benek kiedy do niego zadzwoniłem po tym zdarzeniu powiedział, że śniło mu sie że umarliśmy... I między innymi stąd tytuł wpisu ;]
A koło odpadło prawdopodobnie z winy mechanika z Wągrowca, który nie dosyć, że nic nie naprawił to jeszcze nie dokręcił koła które ściągał (ten drugi zajmował się tylko prawą stroną).


Biegowo jestem obecnie w dołku, ale mam nadzieje, że to szybko minie, ale o tym w kolejnych wpisach ;)


Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


Ja0306 (2010-09-04,22:01): No tak Góry i Upał dobijaja ja w Góach Stołowych wyjechałem się z powodu braku picia, po 15km chodziłem na 20 się poddałem. Uff lepszy zawsze bezpieczny koniec niz inny ale czasami sny się spełniają, miałem jeden który moge połączyć z Kopalnia halemba i jesden z 2006 który się sprawdził w 2010, koszmar, poza tym inne które były na szczęście spokojne ale niebezpieczne ale mam nadzieję że nie skończa się tak tragicznie, a ich spełnialność jest różna.
Ja0306 (2010-09-04,22:02): Po lekkim ozywieniu najlepiej znowu trenowac do jakiś zawodów jak jest czas







 Ostatnio zalogowani
BuDeX
00:12
kos 88
23:49
mariuszkurlej1968@gmail.c
23:22
fit_ania
23:21
Świstak
22:54
Robak
22:37
szalas
22:34
staszek63
22:06
uro69
22:01
edgar24
22:00
elglummo
21:57
marekcross
21:36
Beata72
21:26
jacek50
21:01
JW3463
20:50
Jerzy Janow
20:32
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |