2010-07-09
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Operacja Rzeźnik 2010, czyli pada i błoto jest wszędzie ;) (czytano: 672 razy)
Mocno spóźniona, ale jak najbardziej aktualna relacja z Biegu Rzeźnika 2010. Po prostu wena i natchnienie twórcze do jej napisania przyszło właśnie dziś...
Zdjęcie nie odzwierciedla warunków atmosferycznych, jakie towarzyszyły Rzeźnikowi....ale o tym później....
Jeśli ktoś chciałby napisać doktorat z błota, powinien wybrać się z Bieszczady po miesiącu opadów deszczu w tym rejonie. Materiał badawczy miałby w takiej ilości i rozmaitej rozmaitości, że praktycznie nic więcej nie potrzeba, a sukces pracy prawie gwarantowany.
Bez zbędnego wstępu (wstępy mi nie wychodzą...).
W Bieszczady, do Cisnej, dotarliśmy późnym popołudniem w czwartek 3 czerwca, po 2 dniach urozmaiconej i wesołej podróży.
Ekipa znana, lubiana i sprawdzona, czyli Sławek, Ziemek i Aga.
W Cisnej oczywiście padało. We wsi Krzywe, w której to mieszkaliśmy też padało. Generalnie padało wszędzie i od miesiąca. Nie zostało mi nic innego, jak podziwiać piękne mgły, które również były wszędzie, czasem tylko pozwalały dostrzec kawałeczek tego, co się za nimi kryło, czyli pięknych bieszczadzkich, zalesionych stoków.
Jedyny plus to fantastyczna, soczysta zieleń dookoła - tak intensywnej zieleni to chyba jeszcze nie widziałam...
Cały wieczór spędziłam na obserwacjach i jedzeniu.
Jadłam, bo byłam głodna.
Obserwowałam głównie chłopaków, jak pakują się na tą rzeźnie, która ich czeka. Worki, woreczki, żele, odżywki, batony, majonez!!!, bułki, serki, buty, skarpetki, koszulki, kurtki, bukłaki, polary, vitargo, enervity i znów worki i woreczki. Z wielkiego chaosu nagle zrobił się ład i porządek, a Panowie oświadczyli, że są gotowi....Okeeeej.
Z Ziemkiem i Slaszem w pokoju mieszka Valdi, który będzie jutro biegł z Jackiem (Jacek jako jedyny już wie, jak to jest ukończyć Rzeźnika).
Potem odprawa w Cisnej, w biurze zawodów, przemiłe spotkanie ze znajomymi – ekipą z szeroko rozumianej Dąbrowy Górniczej, z Krysią i Radkiem. Radek obiecał Krysi, że jak ukończy (Krysia) Rzeźnika, to Radziu naprawi klamki, wytapetuje pokój i coś tam jeszcze, ale zapomniałam.... Ciekawe, czy już to zrobił hehe...
I oczywiście cały czas pada....Bardziej lub mniej intensywnie, krople są czasem większe, czasem mniejsze, tak samo, jak kałuże. A błoto jest wszędzie...
Jemy kolacyjkę w miłej knajpce.
Kiedy w końcu wracamy do naszej Willi Krywe nadal pada i błoto jest wszędzie.
Chłopaki znów dumają nad strojami, przekopują stosy ciuszków, znów robią bałagan, po czym znów go sprzątają. Jakoś po 22.00 idziemy w końcu spać.
02.00
No nie pospaliśmy sobie zbyt długo... Trzeba wstawać, ubrać się, coś zjeść (szit....śniadanie o 2 w nocy, ja nie jem, dbam o linię) i udać się na start do Komańczy. Na szczęście własnym transportem, który potem przejmę.
Na chwilę przestaje padać, ale błoto i tak jest wszędzie....
W Komańczy gwarno, wesoło i pachnie Ben-Gay. Po chwili głośny strzał z dubeltówki? i wszyscy pobiegli... No prawie wszyscy....zostało kilkanaście osób, którym chciało się wstać w nocy i odwieźć na start rzeźników. Są oczywiście Iwonka z Ulą, bo ich Jasiek z Piotrem też postanowili nocą pobiegać po górach.
Aha....zaczęło padać...Spokojnie, błoto też jest!
Wsiadamy więc do samochodów, Ula w Iwoną pojechały, a ja stwierdzam, że za diabła nie mogę uruchomić auta. Ba, nawet kluczyk nie chce wejść, a kierownica zablokowana na amen. Siłuję się jakieś 10 minut i popadam w popłoch. Slaszu i Ziemek nie odbierają telefonów (jak mi później powiedzieli, byli pewni że z czymkolwiek bym nie dzwoniła byli pewni, że sobie poradzę....wrrrrrredoty!!!). Jest ciemno i zero luda. Dzwonię do dziewczyn. Iwona spokojnie mówi, że Ula ma bardzo podobny samochód to coś wymyśli. I udało się hehe, więc mogę potwierdzić, że Opel Zafira faktycznie jest podobny do Toyoty Rav-4 (czy jakoś tak).
07.00, a może 07.30
Jestem na przepaku w Cisnej, czekam na chłopaków, tak samo jak Iwona z Ulą. Dzwonią, że będą za chwilę, mają też kilka zachcianek, m.in. vanish (bo skarpetki brudne....). Na szczęście nie zamierzają robić prania na przepaku ;)
Pada....na szczęście na asfalcie w Cisnej nie ma błota!!!
Odprawiamy Ziemka i Slasza, coś się ociągają, więc mówię, że mają spadać, bo śmierdzą. Ziemek do tej pory mi to wypomina...
Zaraz potem odprawiamy Jaśka i Piotra oraz Valdiego z Jackiem i spokojnie idziemy na pyszne śniadano ;)
Jakiś czas później...
Zapala mi się kontrolka ZATANKUJ. Nie chce mi się jednak wracać do Cisnej na stacyjkę.
Upewniam się więc czy na mecie – w Ustrzykach jest stacja. Tak jest...no to jestem spokojna...
Kolejny przepak to Smerek i tam też pada i jest meeeeeeeega błoto :D
Trochę błądzimy, jeździmy w tę i z powrotem, ale w końcu udaje nam się dotrzeć na niewielką polankę w lesie. Ukradłam orgom kilka bułek dla Szadoka, Uli i dla siebie – byłyśmy głodne jak nie wiem co.
Czekamy na Ziemka i Slasza (Z&S)....dzwonią i zamawiają: bułki, kijki do nordica, opaski uciskowe i środki przeciwbólowe. Martwię się o Nich, bo Ziemkowi kolana doskwierają (i to jest bardzo łagodne określenie), a Slaszu mówi, że jest ciężko. No szkoda mi Ich po prostu...
Oczywiście jednocześnie Iwonka z Ulą martwią się o Jaśka i Piotra... I takie trzy zmoknięte krzątamy się i martwimy. Zresztą Ula z Iwoną też martwią się o Ziemka i Slasza, a ja o Jaśka i Piotra. I jeszcze o Valdiego i Jacka się martwimy.
No w końcu „nadbiegają”. Ekspresowo daję chłopakom po bułce, uzupełniamy picie, owijam Ziemkowi kolano, a Ula szprycuje Go tabletkami. Slaszu krzyczy, że chce więcej bułek i inny kolor picia :D Strzelamy fotę i sio na trasę.
Nie pamiętam czy kolejno „nadbiegli” V&J czy J&P. W każdym razie wszyscy zostali nakarmieni, a niektórzy nawet przebrani ;) Valdi dostał zamówiony wcześniej soczek pomidorowy i żelki. I z uśmiechami na twarzy sio na trasę.
Nie pada!!!!
Leje!!!
A błota coraz więcej!!!
Nam też należy się coś od życia, więc w drodze na kolejny przepak zahaczamy o suchą i ciepłą knajpkę, gdzie rozkoszujemy się gorącą zupką pomidorową i własnym towarzystwem rzecz jasna.
Śmigamy na kolejny przepak - Berechy. Zapala mi się czerwona kontrolka, a napis ZATANKUJ miga niepokojąco. Ale przecież w Ustrzykach jest stacja...
W Berechach oczywiście.....pada. Błotko piękne, aż miło. Czekamy niecierpliwie na chłopaków, Slaszu z Ziemkiem powinni już być. Robi się zimno, mimo że jestem ciepło ubrana czuję chłód na skórze.
Kiedy deszcz zaczyna ostrzej zacinać chowamy się do samochodu i trochę ogrzewamy.
Mijają minuty, w końcu nieubłaganie zbliża się limit czasu, w którym na przepaku muszą pojawić się zawodnicy. Jeśli przekroczą limit, nie będą mogli kontynuować Biegu.
W końcu po 4h widzę S&Z. Schodzą po mega obłoconym, trawiastym zboczu, do tego bardzo, bardzo wolno. Oczywiście w strugach deszczu....
Mają do nas jakieś 150m, ale czas w jakim pokonali tą odległość daje jakiś pogląd na to, jak jest na trasie i jak bardzo są już zmęczeni (od 12h na trasie). Do tego Ziemka kolana....
Na przepaku są tylko chwilkę. Uzupełniamy płyny, a ja aż nie mam serca wyganiać Ich dalej... Ziemek zaciska zęby i rusza ostro pod górę, na ostatnią połoninę. Slaszu uśmiecha się, ale w Jego oczach widać, że sam ma obawy, jak to będzie.
Jak się później okazało, pokonanie ostatniego odcinka – 8,9 km zajęło Im prawie 3h. Tam na górze musiało być masakrycznie. Potwornie zimno, deszcz zacinał w poziomie, praktycznie na połoninie zero miejsc, gdzie można choć na chwilę schronić się od przeszywającego wiatru.
Kolejno docierają Valdi z Jackiem i tak samo tylko chwilę spędzają na punkcie.
Czekamy na Jaśka i Piotra, coraz bardziej zdenerwowane, bo praktycznie mija limit.
Są!!! Widać Ich na stoku. Jasiek jest jednak tak bardzo wykończony, że podejmują trudną decyzję o zakończeniu wyścigu. Nie mnie oceniać, ale sądzę że była to słuszna, a na pewno rozsądna decyzja. Ostatni etap, choć miał niecałe 9km był bardzo, bardzo ciężki.
Tu rozdzielam się z dziewczynami i sama jadę na metę, do Ustrzyk Górnych. Jadę chyba już na oparach hehe ;)
No ale przecież w Ustrzykach jest stacja!!!
Po zaparkowaniu samochodu i szybkim rekonesansie idę do kompetentnej osoby – parkingowego, aby pokierował mnie na ową staję. Oczywiście pada, i jest błoto.
A: Dzień dobry, słyszałam że w Ustrzykach jest stacja benzynowa, może mnie Pan pokierować?
P: Stacja....tutaj...? Nie ma.
A: Jak to nie ma?
P: No nie ma! Jest, ale w Ustrzykach Dolnych, w Górnych nie ma. No jest jeszcze w Cisnej, ale już zamknięta. Chyba do 16.00 mają czynne.
A: Wie Pan, z Cisnej to ja właśnie jadę, a do Ustrzyk Dolnych to daleko?
P: Hmmmm....jakieś 60 km będzie.
A: %#@$%^*(*(O*&^%% (myślę sobie...)
P: Wie Pani, ta w Ustrzykach to już też raczej zamknięta...
No...to robi się wesoło ;)
Na szczęście nie muszę już moknąć. Parkingowy proponuje, abym przysiadła sobie pod Jego wiatą, co jest świetnym pomysłem. Nie leje mi się na głowę, siedzę obok mety i mam super widok na wybiegających z lasu zawodników.
W końcu są! W trybie zombie pokonują ostatni zbieg, tzn. ślizg po błocie, przebiegają przez mostek i po drewnianych schodkach, co wcale nie jest łatwe. Schodki są koszmarnie zabłocone i śliskie.
No bo przecież pada (leje), a błoto jest wszędzie :D
Upragniona meta. Grymas bólu na twarzy Ziemka, ale radość w oczach. Slaszu uśmiechnięty od ucha do ucha.
Są cali przemoczenie i cali w błocie. Nawet czapeczki są w błocie, co oznacza, że kontakt z bieszczadzkim błotem mieli bardzo bliski i to pewnie nie jeden raz :D
Podobie Valdi i Jacek, którzy dotarli po jakimś czasie...
No i ten pusty bak....
A ja muszę 4 wykończonych i przemarzniętych facetów dowieźć do domu (pewnie z 60km).
Mówię Slaszowi co i jak, a ten uśmiecha się i mówi że jakoś tak ma ustawione, żeby system wcześniej informował, że paliwo się kończy.... No świetnie! A ja prawie paznokcie obgryzłam z nerwów! Ale i tak dojeżdżamy do domu na oparach ;)
Późno w nocy, przed naszym domem, ze zdziwieniem zadzieram głowę góry. Coś jest nie tak.... Nie pada.... I co widzę...? Morze gwiazd....
Oj chyba jutro sprawdzą się prognozy i będzie wymarzone słonko.
Rano budzą mnie właśnie promienie słońca. Wyglądam przez okno i widzę 100% błękitu i soczystą zieleń. Wybiegam przed dom, siadam na ławeczce i mam widok właśnie taki, jak na zdjęciu.
Willa Krywe położona jest na zboczu, na łące, z dala od drogi. W tak pięknym otoczeniu, że nie sposób nie zakochać się w tym miejscu...
Po przepysznym śniadaniu pakujemy rowery do niezatankowanej Zafiry i z duszą na ramieniu jedziemy do Cisnej na stację. Później już tylko przyjemności czyli wycieczka tam, gdzie zaczyna się koniec świta, czyli pod ukraińskie Bieszczady ;)
Miało być płasko, ale 700m przewyższeń i tak zrobiliśmy. Biedny Ziemek złapał bakcyla i dziś ma już kupiony rower mtb.
Hmmmm.... Może jesienny, nocny tułacz w wersji rowerowej...?
Boszzzz....ale się napisałam.
Szacun jak ktoś dobrnął do końca :D
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora nata75 (2010-07-09,09:52): Aguś dobrnęłam do końca- rewelacja Twoja nata75 (2010-07-09,09:53): rewelacja Twoja relacja - Bieszczady są cudowne - czas tam wrócić ;) mamusiajakubaijasia (2010-07-09,10:58): TAK BYŁO !!!! Ale pięknie było przecież:)))) AgaR. (2010-07-09,11:01): Tak Gaba, było pięknie nawet z mojego punku widzenia - jako kibicki i serwisantki. A w tajemnicy albo i nie powiem Ci, że Twój start i wynik Slasz skomentował tak: WOW, szacun!!! mamusiajakubaijasia (2010-07-09,11:04): Hmm...ubawiłaś mnie:) Jaki tam szacun? Ale przygoda na pewno:)) Marysieńka (2010-07-09,11:04): Szacun dla Ciebie, za wpis....byłam w Bieszczadach kiedy padał deszcz(ale nie miesiąc)i dlatego "biję" pokłony:))) AgaR. (2010-07-09,11:09): Serio Gaba...Mam zawezwać Slasza na świadka? ;)) piotrl (2010-07-09,13:27): szacun za szacun, tekst w sam raz dla maratończyków :) shadoke (2010-07-09,13:56): Też dobrnęłam do końca:) i dodam, że z wielką przyjemnością to zrobiłam. Z wielką przyjemnością wróciłam na moment do tego naszego serwisowania w Bieszczadach (czyli szwendania się po przepakach).
Ja jadłam ogórkową;) i potwierdzam, że Sławek mówił - szacun- pod adresem Gaby:) shadoke (2010-07-09,14:56): Kurde! Coś ze mną nie tak - ja krupnik jadłam:) Choć nie to, co jadłam było istotne, tylko, że to była zupa mocno parująca z gorąca:) a rzeźnickie bułki były po prostu rewelacyjne:)))) AgaR. (2010-07-09,15:25): Dobre, bo kradzione Iwonka hehehe :D shadoke (2010-07-09,17:58): Aaaaa, i coś mi ten obrazek przypomina... Mam taką tapetę na pulpicie:))) Jasiek (2010-07-09,21:49): A tak się fajnie czytało!... pomimo wszechobecnego błota... ale za rok tam wracamy, bo już nam nie straszne błoto, a rachunki trzeba wyrównywać... Może i wtedy ciąg dalszy nastąpi?... :) shadoke (2010-07-09,21:56): Ja już nie mogę się doczekać:)
tdrapella (2010-07-10,14:33): wietna relacja. Może i mnie się uda zmierzyćz tą trasą za rok. jacdzi (2010-07-19,22:07): Relacja niesamowita. Mysle Aga ze w przyszlym roku powalczysz z przeciwnosciami Bieszczad osobiscie.
|