2007-06-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Przed Świętego Jana, czyli nocne bieganie (czytano: 568 razy)
Trzecia już edycja organizowanego w Kaliszu Biegu Świętojańskiego przeszła do historii, ale na pewno pozostawiła trwały ślad na jego uczestnikach. Kilka osób, które ledwo spróbowały, dopiero liznęły ultradystansu, pokochało te zmagania z kilometrami. I kilka dni potem zapisało się na kaliską setkę... Choćby z tego powodu warto tego typu imprezy robić.
Pomysł na organizację nocnego biegu przyszedł mi do głowy w majowy czy już może czerwcowy wieczór 2005 roku. Pamiętam, że po zebraniu klubu biegacza staliśmy na podwórku u kolegi i rozprawialiśmy co by tu jeszcze fajnego do biegania wymyślić. Im dłużej gadaliśmy, tym ciekawsze pomysły przychodziły nam na myśl. Jako wielbiciel ekstremy zaproponowałem nocne bieganie, najlepiej w najdłuższą noc w roku. Koledzy sprowadzili mnie na ziemię, bo "nikt nie będzie chciał biegać przez 17 godzin zimą i to w nocy", ale latem to co innego. Życie to mnie przyznało rację, bo w tym samym roku zrobiliśmy Bieg Wiglijny, który z wynikiem 130 km wygrał Tadziu Ruta, ale... najpierw był Świętojański.
Od pomysłu do realizacji był tylko jeden krok. Z początku mieliśmy zamiar biegać we własnym gronie, ale wystarczył jeden wpis na forum, żeby zgłosili się ludzie z całej Polski.
Po dwóch latach wróciliśmy w to samo miejsce, tylko czas był inny, bo celowo odstąpiliśmy od rywalizacji z innymi, nowo powstałymi biegami świętojańskimi i sudecką setką. Tak się składa, że uczestnicy zmagań Od Zmierzchu Do Świtu kochają maratony i ultra i nie chcieliśmy ich zmuszać do trudnego wyboru. Efekt był taki, że w Świętojańskim wystartowały 42 osoby, co jest absolutnym rekordem frekwencyjnym.
O samym biegu było już dużo w innych miejscach. Ja jak zwykle stresowałem się podwójnie. Jako organizator byłem spokojny dopiero na ranem, kiedy rozdałem puchary a ultrasi grzecznie siedzieli przy stole i pałaszowali kiełbasę i kaszankę z grilla popijając zimnym piwkiem. Jako biegacz spocząłem na laurach dopiero po przebiegnięciu 42 km i 195 metrów. Po protu bałem się, że nie dam rady, po tym jak parę dni wcześniej wyeksploatowałem się na Lajkoniku. Udało się i byłem pijany. Ze szczęścia.
Teraz mam potężny zgryz, co dalej ze Świętojańskim. Kusi mnie, żeby zrobić z niego eksportową imprezę z setką uczestników i licznymi kibicami, oklaskującymi ich w centrum miasta. Z drugiej strony żal byłoby niszczyć najsympatyczniejszą formułę biegu, która dała nam wszystkim tyle radości i satysfakcji, a w trakcie trzech edycji zrodziła tyle biegowych przyjaźni.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |