2010-03-08
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Ultrabiegacz, ultradźwięk (czytano: 283 razy)
Powoli kulamy się ku wiośnie. We wtorek zawsze oczekiwana po zimie chwila – kiedy na łąkach zaczynają pojawiać się bażanty. Ruch na drodze ze Śląska na chwilę zwalnia i dostrzegam blisko pobocza ptaka – chudziutki samiec, dumnie wyprostowany, łypie oczkiem. Tak blisko drogi, serce mi się ściska czy zły człowiek nie zrobi mu krzywdy..
Achilles dalej boli. Dwadzieścia deko tabletek, kilka tubek sportowych maści, fala uderzeniowa... Z dostępnych możliwości zostały już tylko ultradźwięki..Śmieszna rzecz, mimo wszystko nie ma ani jednego dnia, ba, nawet godziny, kiedy nie wierzę, ze tuż za rogiem jest zakręt, na którym pożegnam niechcianą przygodę z kolegą Achillesem.. Nieustannym elementem dnia jest kalkulacja: pobiegać, obciążyć czy dziś odpuścić? Nieustanna, pracująca w tle wszystkich zajęć codzienna kalkulacja: w drodze na parking, podczas slalomu po markecie, przy domowych pracach. Czasem się polepsza i zrobię dwa, trzy w miarę normalne treningi i ból znowu wraca. Czasem chodzę wieczorem po mieszkaniu i myślę, że ja bym jednak ..chciała..POBIEGAĆ! Z podłogi, niczym mnich z klasztoru Shaolin, zgrabnie przeskakuję na ścianę, później przechodzę na sufit..później rzucam wszystko i schodzę na dół. Ludzie wracają z roboty z drugiej zmiany, a ja gonię po osiedlu.. W mijającym tygodniu nowy wariant: boli mocno wtorek, środę..w niedzielę już nie czekam aż przejdzie tylko robię te 8km. O dziwo po treningu ból mija, zostaje niewielka dysfunkcja. Poczekaj no – myślę w lepszym jednak humorze – jutro do pracy o kulach będziesz schodzić..Ale nie, na razie jest nieźle..
Tak ogólnie to idzie oszaleć :)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |