2010-02-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Pierwszy start - 31.01.2010 (czytano: 384 razy)
I nadszedł ten dzień - pierwsze zawody... Na debiut wybrałem jeden z etapów ZiMNaRa w Oławie - odcinek 6 km leśną drogą. Dystans stosunkowo krótki, łatwy do kontroli tempa i planowania taktyki biegu dla początkującego zawodnika. Dzień wcześniej zaplanowałem wg swojego harmonogramu lekki poranny trening w postaci spokojnej wycieczki biegowej, maksymalnie 1,5 godz. Jednak poranek z silnym mrozem (ok. -19) oraz zalegający świeży śnieg na moich trasach spowodowały że zamiast WB miałem SB (czyli siłę biegową) - trochę sprintów na szybsze rozgrzanie, a w większości brodzenie w głębokim śniegu i bieg bardziej przypominający skip A... Ale trening zakończyłem w dobrej formie i resztę dnia czułem spory przypływ mocy i chęci walki... Kolano jakby zapomniało o tym że istnieje i od jakiegoś czasu nie utrudniało mi przygotowań.
Następnego dnia pełen zapału ruszyłem do Oławy. Na miejscu trafiłem na fajną atmosferę, ludzi z pasjami, nie czułem tego że jestem tutaj nowy... Przypięcie numerka, rozgrzewka truchtem po trasie biegu (od razu zacząłem planować taktykę, zapamiętując poszczególne odcinki, kiedy i gdzie przyspieszać) i powrót na linię startu. Mile zaskoczyła mnie ilość uczestników - przyjechałem wcześnie i myślałem że bieg będzie bardzie kameralny i będę sobie tam gdzieś biegł na końcu stawki, a tutaj tłum kilkudziesięciu biegaczy... Grupa ciasno zajęła wąską leśna drogę, udało mi się stanąć w głębi, bliżej końca. Start i się zaczęło! Na początku musiałem się przebijać przez wolniejszych biegaczy, aby osiągnąć swoją optymalną prędkość, w miarę dochodzenia do środka stawki udawało mi się jakoś rozpędzać (pierwsza nauka - jeśli chcę walczyć od początku biegu, muszę stać z przodu na starcie). Czołówka zawodników oddaliła się już na 100-200 m, kawałek za nimi lecieli ambitniejsi, trzymając już całkiem niezłe tempo, i do nich udało mi podczepić, łapiąc się tempa najbliższego sąsiada i przeskakując zwiększając tempo do następnego, aż dotarłem do takiego, którego już nie mogłem prześcignąć i lecieliśmy razem większą część biegu, zmieniając się tylko miejscami na ścieżce. Czułem że wstrzeliłem się w swoje tempo i mimo że zacząłem czuć zmęczenie mocniejsze niż na treningu (gdzie w takiej sytuacji po prostu zmniejszam tempo) to jednak coś pchało mnie do walki. Na początku bałem się że wypalę się do połowy dystansu (wszyscy radzą nie walczyć ostro od początku biegu, tylko spokojnie włączać się do rozgrywki, ja z uwagi na w miarę krótki dystans postanowiłem sobie powalczyć), ale po dotarciu do połowy przyszły nowe siły i leciałem dalej za poprzedzającymi mnie zawodnikami, zacząłem nawet wyprzedzać kolejnych. Od 4 km zacząłem czuć, że jestem jednak na debecie wydolnościowym i pomyślałem przez chwilę, że pewno teraz nagle osłabnę i pomalutku dotruchtam do mety. Ale zobaczyłem tabliczkę z 5 km i to mnie pobudziło do walki, ostatnie 500 m spędziłem na pojedynkach biegowych z tymi, którzy zaoszczędzili siły na koniec, jeden z pojedynków przegrałem przed samą metą - kolega poszedł prawie w sprint, ja tez przycisnąłem, ale tuż przed metą odpuściłem... Za linią mety nie mogłem złapać tchu, nagłe zatrzymanie spowodowało uczucie, że chyba zaraz skonam... Zamiast iść po przydział herbaty musiałem jeszcze chwilę się przebiec i poskakać, na szczęście szybko ochłonąłem. Czasy były rejestrowane stoperem dla poszczególnych biegaczy, nie wszyscy zostali złapani, u mnie złapano czas kolegi który mnie wyprzedził na mecie, więc mój czas jest orientacyjny - w oparciu o jego wynik - wg oficjalnych wyników 26"58", czyli tempo 4:30/km. Byłem zadowolony - wybrana taktyka pozwoliła mi zrealizować moje założenia - być w 1/3 stawki, kontrolować sposób biegu (nie było źle mimo debetu energetycznego pod koniec, myślę że tutaj zabrakło mi dodatkowego bodźca do walki do końca - to moje pierwsze zawody i widok mety za kilkaset metrów jakoś mnie oszołomił...). Najważniejsze też, że udało mi się podjąć walkę, nie zawstydzali mnie inni uczestnicy, wobec których podświadomie czułem szacunek i pewien lęk, że jako nowicjusz nie dotrzymam im kroku... Dałem radę i poczułem, że mogę walczyć z nimi, wszystko jest kwestią siły woli i dobrego treningu - wszystko w moich nogach i głowie. Zawody mile połechtały moją ambicję. Teraz czas na kolejne...
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu szlaku13 (2010-02-03,08:20): Gratki... za wynik (dobry...) i za przełamanie się...
Faktycznie wyrwałeś... nie polecam jednak tego na dystansie 10 wzwyż... :)
A jak tam Twoje kopyto... widzę jednak, że gorącokrwisty z Ciebie człek... :)))
|