2009-09-29
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Weekend MW (czytano: 284 razy)
Weekend maratoński przyniósł spory ładunek pozytywnej energii. Piękna pogoda, starty w sztafecie (poważny) i w maratonie (zdecydowanie mniej poważny).
Zacznijmy od soboty. Około 9 rano spotkałem się po raz pierwszy z ekipą Vege Runners, której jestem od niedawna członkiem. Ledwo zdążyliśmy się poznać i sztafeta wystartowała. Na pierwszych dychach polecieli Bartez z Lubomirem – obaj po 40 minut z sekundami. Po zmianie Lubomira zostałem wprowadzony do strefy zmian, gdzie się rozgrzewałem a Fil leciał już swoją piatkę. Poleciał ją w 18:06, jak dla mnie kosmos. No, ale ja miałem w swoim planie 22 minuty i tego się prawie utrzymałem – 22:09 na mojej zmianie. Biegło mi się dobrze i cały czas z małym zapasem, tylko na finiszowych 200 metrach dałem 100% mocy, jak się widzi metę i zmiennika to trudno inaczej :)
Potem Jesion i piątka w 18:57, ostatnie 7,2 km Pająka to 29:53. Czas total 2:48:22, jednak największym zaskoczeniem było miejsce – 13 w generalce! na 217 sztafet. Można rzec iż daliśmy do pieca :) a raczej koledzy z teamu dali, bo gdyby wszyscy biegali na moim poziomie to skończylibyśmy znacznie niżej. W każdym razie ta sztafeta to dla mnie mocny bodziec do pracy na przyszłość. Pobiegłem w niej 20 sekund szybciej niż tydzień temu w Biegu Przyjaźni na Bemowie, w listopadzie na 10 km powinienem się zakręcić wokół 45 minut (może życiówka?), o ile nic mi nie pokrzyżuje planów treningowych.
W niedzielę rano czułem lekki ból w czwórkach. W ogóle obudziłem się o 3 i nie mogłem usnąć. Start miał być bez założeń wynikowych (poza tym że chciałem przebiec cały dystans bez kryzysów), założenie zaś czysto empiryczne – obwąchać się po raz drugi w życiu z tym dystansem i zyskać doświadczenie. Jednak w samym środku nocy człowiek spotyka się z tym maratonem w głowie i to nie daje spokoju, trudno wrzucić na luz :)
O 8:00 przybyłem w okolice startu, kawa w znanej sieci kafejkowej i krótka rozgrzewka. Krótka, bo sam bieg miałem ciągnąć do połowy po 6’20/km, więc w tempie prawie chodzonym. Tuż przed biegiem spotkałem Inkę z MP (debiut) i Ulę z Vege Runners (podobnie jak ja drugi start) , które złamały odpowiednio 5 i 4 godziny – gratuluję świetnych wyników i życiówek :)
Tuż przed startem odbyła się jakaś przefatalna improwizacja „snu o warszawie” – nie wiem kto to wykonywał (chyba jakieś wykastrowany boys band po raz pierwszy w tym składzie), ale przebił Edytę G. wykonującą nasz hymn na mistrzostwach świata w piłce nożnej. „Prawie jak Niemen”. kurde.
Co do mnie, moje „lajtowe” plany trochę wzięły w łeb, choć dopiero na 37. km. Po kolei. Bieg zacząłem bardzo wolno, tak mi się zdawało. Pierwsze 30 km biegłem po 6’10/km i choć założenia były lżejsze, to trudno mi było utrzymać wolniejsze tempo. Trochę było za ciepło, ale i tak narzekania na forach biegowych są przesadzone - przy tym co przeszedłem w Katowicach (i tamtejszych pagórkach) powietrze i temperatura były dość komfortowe i przy dobrym przygotowaniu ta pogoda nie powinna nikomu zepsuć dobrego startu.
Po 25 km miałem pierwsze oznaki zmęczenia, ale poza tym ok. kłopot i to duży dopadł mnie na wspomnianym 37. km. lewą czwórką ni stąd ni zowąd zaczęły szarpać skurcze. Rozciąganie i chodzenie trochę pomagały, ale po 200 metrach biegu znów zaczynały się problemy. Potem, już w okolicach ostatniego podbiegu skurcze były w całych nogach. Przeszedłem więc ostatni odcinek aż do zakrętu i ostatniej prostej, tam już z "fasonem" truchtem do mety z jednym rozciąganiem, bo nawet na tak krótkim odcinku skurcze nie przeszkadzały w biegu. Czas netto z Garmina wyszedł 4:35:10. 19 minut gorzej niż w Katowicach 3 maja. Tyle że tam wysiadła bardziej głowa a tu mięśnie. Biorę poprawkę na fakt że od połowy sierpnia przebiegłem jakieś marne 80 km a w sobotę zaaplikowałem sobie mocny start w sztafecie. Ale i tak nie powinno mnie tak sponiewierać, piłem i jadłem sporo na trasie. I mimo braku założeń byłem trochę zły że musiałem chodzić pod koniec, bo głowa bardzo chciała i mentalnie było ok. – miałem po prostu nadzieję przebiec cały dystans. Wniosek z tego bardzo prosty - może nie dać się tego zrobić nawet bardzo wolno bez solidnego kilometrażu treningowego.
Po raz kolejny więc nie przebiegłem całego maratonu. Tylko go ukończyłem. Do trzech razy sztuka, w przyszłym roku będzie to na 99% Poznań i musi się udać. W Warszawie priorytetem będzie Ekiden.
Na zdjęciu ekideńsko-maratonowa ekipa Vege Runners (niepełna, brak Fila i Lubomira) na klubowym stoisku po zakończeniu maratonu.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora inka (2009-09-30,20:27): Hi, hi, Inkę z MP, ciekawe co by Admin na to powiedział :)
Gratuluję 13 miejsca na Ekidenie, świetny Team. A w wynikach MW dodali Ci godzinę :( mazi1975 (2009-09-30,20:53): no fakt z tym MP...ale wszyscy jesteśmy z MP, co tam...:)
wynik już poprawili,interweniowałem oburzony;)
|