2009-01-13
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Run, run, run (czytano: 1212 razy)
W sobotę, startując w Falenicy na 10 km, miałem okazję pokonać, jak na razie, najtrudniejszą trasę. Takiej masy podbiegów po błocie ze śniegiem i piachem jeszcze nigdy nie zaliczyłem. Z trzech pętli druga była najgorsza, ponieważ kiedy przebiegnie się jedno okrążenie, już wie się, gdzie jest zakręt, ślisko i tak dalej. Ale nie tym razem. Co do zakrętów to na podbiegach wszyscy lecieli gęsiego, ale za to na każdym z trzech okrążeń w innym miejscu było ślisko. Ostatni zbieg tuż przed prostą-płaską i metą był na zasadzie "łożesz-w-mordę-zaraz-polecę-na-ryj". Parę osób wywinęło tam niezłego orła. Ale u mnie obyło się bez takich doświadczeń. Pokonałem trasę w czasie 53:14 i jestem z tego cholernie dumny, ponieważ myślałem pod koniec trzeciego okrążenia, że biegnę już ponad godzinę.
Przy okazji całkiem nieźle wyrabia się na tej trasie siłę biegową. Wiem nawet, czemu Celiński wygrał - w końcu to jego podwórko, "jego trasa". Ale i tak trochę mu zazdroszczę - w takich warunkach z czasem 37 minut... jak na razie dla mnie wynik osiągalny tylko w marzeniach.
Teraz przygotowania do kolejnej soboty i 15 km w biegu Chomiczówki. Zamierzam złamać 66 minut.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |