Startując 2 maja 2004 roku w maratonie w Sao Paulo spełniłem warunki bycia w klubie siedmiu kontynentów co oznacza przebiegnięcie maratonów na wszystkich siedmiu kontynentach świata.
Oto zapis historyczny moich biegów:
Europa
2002 – Reykjavik maraton - Islandia - 2.57.00 – kategoria M45 – 1 miejsce
2003 – Świnoujście - Volfgast maraton – Niemcy - 2.48.20 – kategoria M45 – 2 miejsce
Azja
2002 – Pekin maraton – Chiny – 2.49.41- 81 miejsce ogólnie
Antarktyda
2003 – Antarctica Marathon - 3.33.20 – 1 miejsce ogólnie
Australia i Oceania
2003 - Rotorua Marathon – Nowa Zelandia – 2.48.23 kategoria M45 – 1 miejsce
Afryka
2003 – Mount Meru Marathon – Arusha – Tanzania – 3.03.47 – 33 miejsce ogólnie
Północna Ameryka
2002 – Harrisburg - USA – 2.54.38 – kategoria M45 – 1 miejsce
2004 – Boston – USA – 2.56.18 – kategoria M50 – 5 miejsce
Południowa Ameryka
2004 – Sao Paulo – Brazylia – 3.01.03 – M50 – 4 miejsce
A teraz kilka słów o Maratonie w Sao Paulo, który jest największym maratonem w Ameryce Południowej. Maraton ten znacznie kontrastuje z maratonem w Bostonie, w którym biegałem niecałe 2 tygodnie wcześniej. Po pierwsze bardziej żywiołowa organizacja.
Mimo, że maraton jest międzynarodowy – AIMS bardzo trudno się na niego zapisać. Angielska strona pojawiła się miesiąc przed maratonem. Zarejestrowanie się w internecie jest awykonalne bez znajomości języka portugalskiego i jakiś tam numerów, które mają mieszkańcy Brazylii i być może innych krajów Ameryki Południowej. Wysłałem także faxa, który zginął. Na stronie internetowej nie było określenia miejsca odbiorów numerów. Tak więc po przyjeździe do Sao Paulo zarejestrowanie się w biegu było pewnym wyzwaniem. Poszedłem na miejsce startu i mety spodziewając się tam organizatorów, ale się zawiodłem. Nikt nie mówił po angielsku i nikt nie wiedział o co chodzi.
Spotkałem dwóch japończyków, którzy mieli takie same problemy. Zaczęliśmy chodzić na tak zwanego czuja. Wreszcie zobaczyliśmy kogoś z torbą z maratonu. Znalezienie rejestracji nie załatwiło całego problemu. Następna godzinna walka z językiem, potem komputerem, ale na końcu płacę 10 dolarów (relatywnie tanio – Boston ponad 100) i mam numer oraz chipa. Sam maraton przebiega na obrzeżach centrum po ciekawej trasie z tunelami – jeden prawie 2 kilometry biegany dwukrotnie, trochę w koło parków, po dużych terenach uniwersyteckich i paru dużych arteriach komunikacyjnych.
Maraton odbywał się w upale dochodzącym do 30 stopni i był znowu dużym wyzwaniem podobnie jak Boston. Na trasie było wszystko w porządku: picie gęsto, dwa razy żel i owoce. Mój bieg bez historii; pobiegłem spokojnie ze względu na temperaturę i Boston, i w tych warunkach osiągnięty czas 3.01 jest sensowny. Ale najbardziej niesamowita była atmosfera, prawie jak karnawałowa. Mnóstwo przebierańców: indian, mnichów, biegacz w pełnym stroju panny młodej z ogromnym bukietem, człowiek pająk i wiele innych. Wielu biegało z grzechotkami, patyczkami.
Jeden tłumaczył, że jak nie ma siły koncentruje się na patyku. Mnóstwo transparentów. Telewizja i prasa jak się okazało była głównym celem wielu zawodników. Na widok kamery albo aparatu tłum faluje w tym kierunku. Po starcie blokował nawet cały maraton. Ludzie przyjeżdżali z odległych miejscowości i bardzo chcieli by zobaczyli ich sąsiedzi. Wszyscy krzyczą i piszczą także w trakcie biegu, szczególnie jak wbiegamy w tunele. |