|
| go go mazer bartosz mazerski SZTUM LKS ZANTYR SZTUM
Ostatnio zalogowany 2013-07-26,23:25
|
|
| Przeczytano: 557/1288878 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Ze Sztumu nad Bajkał | Autor: Bartosz Mazerski | Data : 2016-05-09 | Bajkał – bezcenna perła Syberii, nieodkryta tajemnica zaklęta w lodowej głębi, błękitna toń tkana w ciągu 25 milionów lat istnienia, skryte marzenie dawnych i współczesnych Ikarów, którzy myślą o tym, by wznieść się ku bajkalskiemu słońcu. O Bajkale można powiedzieć bardzo dużo, ale nigdy nie powie się wszystkiego. Można powiedzieć bardzo mądrze, ale nie wszyscy zrozumieją.
Co zatem pozostaje? Powiedzieć prosto, aby inni zobaczyli i od serca, aby poczuli, i tylko tyle, na ile sam Bajkał pozwoli…Wszystko zaczęło się 10 lat temu. Najpierw coś przywiodło mnie do Szymbarku – malowniczej miejscowości położonej w samym sercu Kaszub, a potem kazało przekroczyć próg niepozornego drewnianego domu, za którym po raz pierwszy wyłonił się dla mnie brzeg Bajkału. Jak to możliwe? Dom, do którego wszedłem, miał wymowną nazwę – Dom Sybiraka.Dom_sybiraka Został przywieziony spod Irkucka i wypełniony etosem polskich zesłańców, dla których perła Syberii okazała się życiową gehenną. Najpierw więc z zadumą pochyliłem się nad ciężkim losem naszych rodaków, a potem rozejrzałem się uważnie dookoła.
Mój wzrok przykuły rozwieszone na ścianach fotografie, a na nich zapierający dech w piersiach nieziemski błękit krystalicznej wody, to znów skrząca się biel lodowej tafli. I jeszcze ten podpis – Bajkał. Czytając napis, poczułem mieszaninę różnych emocji – wzruszenia, radości i żalu, że taki piękny, a taki odległy. Od tego też momentu zacząłem marzyć… Moje marzenie miało się spełnić w tym roku… Ale po kolei...
W dobie internetu znalezienie informacji o biegu maratońskim choćby na końcu świata, nie sprawia żadnych trudności. Kilka kliknięć i byłem na stronie Bajkalskiego Lodowego Maratonu.
To takie proste! Teraz jeszcze wysłanie aplikacji, a potem oczekiwanie na odzew organizatorów – będą mnie chcieli czy nie? Na szczęście chcieli! Pozostało opłacić pakiet startowy i postarać się o wizę rosyjską. Po to ostatnie musiałem się udać do najbliższego konsulatu, który mieści się w Gdańsku. Będąc w posiadaniu odpowiednich dokumentów od organizatora i poprawnie wypełnionego wniosku, nie miałem żadnych problemów z uzyskaniem turystycznej wizy. Zatem Bajkał był już o krok bliżej...
Mając prawo wjazdu na teren Rosji, mogłem spokojnie precyzować plan podróży. Pierwsza jego wersja była skrajnie minimalistyczna – krótko i intensywnie, zgodnie z pakietem startowym, czyli najpierw lot z Warszawy do Moskwy, potem przylot do Irkucka, transfer z lotniska, pasta party, maraton, dekoracja i do domu. Jednym słowem mówiąc: „Bajkał w biegu”! Na szczęście los chciał inaczej… Nieoczekiwanie poprzez organizatora kontakt ze mną nawiązał Maciek. W luźnej rozmowie odkrył przede mną swoje plany, jakże odmienne od moich. Jedynym wspólnym ich mianownikiem był lot z Warszawy do Moskwy oraz punkt docelowy, czyli Bajkał. Reszta była intrygująca i bardzo kusząca – najbardziej podróż koleją transsyberyjską do Irkucka oraz trzydniowy pobyt we wsi buriackiej. Myślałem… Droga daleka, pobyt tak krótki, a tyle tam do zobaczenia! No i jeszcze ta kolej transsyberyjska – sama w sobie była jeszcze jednym marzeniem. Za długo więc nie myślałem, przyłączyłem się do ekipy Maćka. Bajkał był już o dwa kroki bliżej...
Ostatnie dni przed wyjazdem były czystym szaleństwem – organizowanie i testowanie sprzętu, załatwianie spraw formalnych, obóz w Muszynie i gdzieś między jednym a drugim realizowanie planu treningowego. Jeśli komuś mało, to jeszcze powrót z południa Polski, przepakowanie walizek oraz pociąg do Warszawy. W stolicy poczułem, że moja przygoda właśnie się zaczyna… To tu spotkała się szczęśliwa szesnastka, czyli ekipa Maćka – pięciu maratończyków, „kadra wspierająca” oraz ja. Każdy z nas był tu z jakiegoś powodu – dla czegoś lub kogoś, każdy zatem miał jakiś cel i z myślą o nim wsiadał na pokład samolotu do Moskwy… Bajkał był już o trzy kroki bliżej…
Pierwszy przystanek – Moskwa. Z powodu opóźnionego lotu z Warszawy, niestety mieliśmy tylko czas na krótki spacer po Placu Czerwonym i kilka fotek z Soborem Wasyla oraz Kremlem w tle.
Musieliśmy pędzić na Dworzec Jarosławski, żeby zdążyć na odjazd pociągu. Wiedzieliśmy, że kolej transsyberyjska nie poczeka, bo spieszy się, aby dojechać z Moskwy, przez Władywostok, aż do Pekinu. Na szczęście my byliśmy przed czasem. Na peronie przywitał nas rosyjski konduktor, który towarzyszył nam do końca podróży, do Irkucka. Punktualnie o 23.50 czasu moskiewskiego ruszyliśmy w nieznane… Bajkał był już o cztery kroki bliżej...
Podróż koleją transsyberyjską od samego początku budziła nasze największe emocje i oczekiwania, choć gwoli ścisłości nie wiedzieliśmy do końca czego się po niej spodziewać, ponieważ przez lata narosło wokół niej wiele mitów. Jak było naprawdę? Przedziały w pociągu bardzo przypominały nasze polskie wagony sypialne, ale warunki jakby troszeczkę lepsze. Szersze łóżka, większy stół i dodatkowo telewizor. Komfort jazdy też jakby lepszy – nie bujało, nie rzucało, jak czasami bywa w naszym podmiejskim. Może to wynikać z faktu, że tory w Rosji są szersze i dzięki temu pociąg sunie po nich stabilnie. W wagonach pasażerowie mieli do dyspozycji samowar – lokalny wynalazek, który umożliwiał zaparzenie herbaty lub kawy.
Dzień w pociągu miał swój ustalony porządek. Zaczynał się od śniadania. Hitem okazały się gotowane jajka, które można było kupić na każdym przystanku. Jak się okazało, to one głównie dostarczały nam tak cennego przed maratonem białka. Posiłek uzupełnialiśmy suszonym mięsem, jogurtem i herbatą lub kawą. Po śniadaniu czas mijał na niespiesznych rozmowach, czytaniu książek, przyglądaniu się mijanym miejscom, zmiennym krajobrazom oraz czekaniu na trening. Możecie nie wierzyć, ale na stacji mieliśmy zaplanowane nawet krótkie wybiegania! Skoro postój miał trwać 30 minut, nie można było tego zmarnować! Kiedy tylko była okazja, pobudzaliśmy troszeczkę mięśnie i serce. Gdy pociąg się zatrzymywał, wyskakiwaliśmy i biegaliśmy po peronie.
Swoim zachowaniem wzbudzaliśmy spore zainteresowanie innych podróżnych. Wtedy nasz „prawadnik” tłumaczył wszystkim, w czym rzecz… i z niepokojem wypatrywał naszego powrotu, gdyż obawiał się, że odjedzie bez nas. Gdy pociąg znowu ruszał, nasz wagon dla odmiany zamieniał się w salę gimnastyczną. Jedni się rozciągali, rolowali, inni robili ćwiczenia stabilizacyjne, strechingowe, jeszcze inni ćwiczenia siłowe. Wypisz, wymaluj obóz kondycyjny. Po treningu wskazany był prysznic, ale w małym zlewie i nie od razu… Co tu dużo mówić… Należało odstać swoje w kolejce albo wykorzystać prosty patent – do plastikowej butelki wlać trochę gorącej wody z samowaru, uzupełnić zimną i wylać na siebie. Prysznic gotowy! Można? Można! Kolejnym punktem harmonogramu dnia była kolacja.
Wagon restauracyjny serwował nam lokalne rosyjskie dania, z których najbardziej wyróżniała się solanka – gęsta zupa, ugotowana na mięsnym rosole z dodatkiem aromatycznych przypraw. Może mniej regionalne, ale też smaczne były grillowane kurczaki zakupione w sklepie na stacji. Nie myślcie jednak, że w podróży to tylko jedzenie, spanie i od czasu do czasu bieganie. Na dobranoc nasz przedział zamieniał się w istną jaskinię „hazardu ”, gdyż na stole pojawiały się o tej porze gry karciane oraz kości. Czas mijał… Potem wszystko milkło, zaczynała się cisza nocna, a my zapadaliśmy w błogi sen.
Szybko płynęły kolejne dni… Za oknem pociągu pojawiały się i znikały większe i mniejsze miasta – Perm, Jakaterynburg, Omsk, Nowosybirsk, Krasnojarsk, Zima; wartkie nurty rosyjskich rzek – Wołga, Irtysz, Ob, Jenisej; góry Ural, stepy, lasy i jeziora. W końcu dojechaliśmy do Irkucka. Bajkał był już tuż, tuż…
Na dworcu odebrał nas bus, na którego dach zapakowaliśmy bagaże. Stąd pojechaliśmy dalej 110 km krętymi drogami wśród syberyjskich lasów. Na najbliższe trzy dni zatrzymaliśmy się w miejscowości Balszoje Gałustoje, na zachodnim brzegu jeziora Bajkał.
Zamieszkaliśmy w drewnianych kwaterach o nazwie Baikal Home, których gospodarzem był Edik, syn polskiego repatrianta. Po upragnionym prysznicu i chwili odpoczynku, wspólnie z Maćkiem i Robertem ruszyliśmy w teren na mały rekonesans. Założyliśmy buty z kolcami Inove 8 Oroc 280 i ruszyliśmy na podbój Bajkału.
Biegliśmy przez wieś, którą charakteryzowała drewniana, parterowa zabudowa. Teren z prawej strony wyróżniał się dużym wzniesieniem, porośniętym głównie starymi limbami oraz stadem koni mongolskich skubiących trawę.
Lewa strona była płaska, z zmarzniętą rzeką Gołustnaja, wijącą się zakolami w kierunku jeziora. Minęliśmy sklepy, bar, dom kultury, szkołę, pocztę, cmentarz. Nagle przed nami pojawiła się piękna cerkiew, wybudowana nad samym brzegiem, a za nią już tylko on…
Podekscytowani dobiegliśmy do jeziora… Ogromna, nieograniczona przestrzeń zrobiła niesamowite wrażenie… Dech w piersiach zapierało, że JEST, że TU, że JUŻ, że dla MNIE, a ja dla NIEGO… Mój Bajkał! Niewiarygodne! Cudowne! Wspaniałe! Wbiegliśmy na lód… W jednej chwili ogarnęła nas niepojęta radość i beztroska… Czuliśmy się jak dzieci pierwszego dnia wakacji! I tylko dla tego uczucia i widoków warto było przebyć tysiące kilometrów! Bajkał też wynagrodził nam trudy podróży, bo tego dnia było bezwietrznie, słonecznie i niezbyt mroźno – około -10 st. Nic dziwnego, że w tych warunkach poczuliśmy się jak mali chłopcy, którzy otrzymali upragnioną zabawkę… Biegaliśmy po niewiarygodnie gładkiej tafli, ślizgaliśmy się, kładliśmy się i znowu biegaliśmy…
Tylko my, Bajkał i niezmącona cisza – głęboka i pierwotna, jak głębokie i pierwotne jest samo jezioro. Całkowicie straciliśmy rachubę czasu, jednak przepiękny zachód słońca przypomniał nam, że robi się późno i czas wracać do domu. Wracaliśmy, cały czas zapatrzeni w drugi brzeg…
Kolejne dni w Balszoje pokazały, że pogoda nad Bajkałem zmienną jest. Zrobiło się zimno, zaczęło mocno wiać i pojawił się śnieg. Nie przeszkodziło to nam w poznawaniu i podziwianiu nowych miejsc, oczywiście podczas treningu
Był to dobry czas na przetestowanie różnych wariantów odzieży na maraton, ponieważ nie wiedzieliśmy do końca jakich warunków pogodowych mamy się spodziewać. Pobiegliśmy ponownie nad Bajkał...
Tam też było odmiennie, bardzo mocno wiało i zaczął sypać śnieg. Robert z Maćkiem wrócili do domu, ale ja postanowiłem skończyć zaplanowane 8 km biegu ciągłego po 3.45 /km. Biegało się świetnie! To był dobry sygnał przed niedzielnym maratonem.
Na kolację czekała na wszystkich przepyszna gorąca ucha – typowa dla kuchni rosyjskiej zupa z ryb prosto z Bajkału.
A po kolacji nie mogło zabraknąć ruskiej bani. Taka odnowa biologiczna, po ciężkich dniach podróży i treningach przed zbliżającym się maratonem, okazała się balsamem nie tylko dla ciała, ale i dla duszy.
Piątek był ostatnim dniem spędzonym w buriackiej wiosce. Zdawałoby się, zwyczajny dzień, ale dla mnie okazał się czarnym piątkiem. Odwiedziliśmy tutejszą szkołę, wysłaliśmy kartki na poczcie.
Chcieliśmy jeszcze obejrzeć wypiętrzenia lodu dochodzące miejscami do 2 m, a będące skutkiem zamarzania na płyciźnie wpływającej tam rzeki. To skupisko tysięcy drobnych i większych fragmentów lodu tworzących grzbiet, robiło niesamowite wrażenie.
I choć miejscami było niebezpiecznie, naprawdę warto było to zobaczyć! W drodze powrotnej zrobiliśmy selfie z małymi buriatami wracającymi ze szkoły.
Buriaci to jeden z ludów mongolskich zamieszkujący od wieków tereny wokół Bajkału, ściśle związany z naturą oraz swoimi wierzeniami – szczególnie tymi o dobrych i złych duchach… O mocy tych ostatnich przekonałem się osobiście! Podczas treningu, zuchwale biegnąc po zamarzniętej rzece, wśród starych drzew jak w złej bajce, niefortunnie postawiłem stopę na lodzie i trach!
Moje marzenie o przebiegnięciu maratonu przez Bajkał pękło jak bańka mydlana i moja stopa.
Lawina pytań… Dlaczego mnie to spotkało? Dlaczego teraz? Dlaczego właśnie tutaj? I żadnej odpowiedzi! Złość, bezsilność, ból… Wszystko w jednej chwili! Czy to gniew i kara srogiego ojca Bajkała i jego duchów za zuchwałość i złe uczynki? I znowu brak odpowiedzi!
Kolejny dzień upłynął na męczącej podróży do Irkucka, gdzie z lotniska odebrali nas organizatorzy maratonu. Tutaj miał zacząć się pierwszy wariant mojego wyjazdu. Jak wiele rzeczy by mnie ominęło… Jeśli mógłbym cofnąć czas, niczego bym nie zmienił! Z Irkucka udaliśmy się do Bajkalska, gdzie maratończycy spędzili ostatnią noc. Ja jeszcze musiałem skorzystać z rosyjskiej służby zdrowia. Na szczęście szpital znajdował się na miejscu. Zrobiono mi rentgen, postawiono diagnozę: pęknięta kość strzałkowa, założono gips. Zakupiłem drewniane kule za 800 rubli, które będą moją pamiątką z tego maratonu
Ostatni najważniejszy dzień – Bajkalski Maraton Lodowy.
Cóż mogę powiedzieć? To co mnie spotkało tam nad Bajkałem, przyjąłem z ogromną pokorą, gdyż tego nauczył mnie sport, ale też i z wielką przykrością, bo mimo tego, że z numerem 86 na piersi i z biało-czerwoną flagą z napisem Sztum, stanąłem na starcie, to dla mnie ten maraton się nie zaczął.
Nie pozostało mi nic innego jak wspierać kolegów, kibicować im i mocno trzymać kciuki. Tego dnia zmuszony kontuzją, zatrzymałem się i chyba po raz pierwszy uzmysłowiłem sobie, że świat nie tylko jest piękny w biegu! Całą trasę przejechałem na poduszkowcu i obserwowałem wszystkich maratończyków.
Zmagali się z bardzo trudnymi warunkami. Wiał silny wiatr, było zimno, ale najgorszy był śnieg zalegający na tafli Bajkału. Wobec tych niesprzyjających warunków obserwowałem walkę człowieka z samym sobą, bo z siłami natury się przecież nie wygra.
Przyglądałem się ze wzruszeniem jak maratończycy wspierali się, okazując sobie sympatię i dodając otuchy w chwili zwątpienia. Zazdrościłem tym, na których na mecie czekali najwytrwalsi kibice. To wszystko było piękne – i ten świat, i ci ludzie! Wygrał najmocniejszy z Polaków – Piotr Hercog, przed Łukaszem Zdanowskim. W sumie w maratonie wzięło udział 13 Polaków i wszyscy okazali się zwycięzcami! Wszyscy zdobyli swój Bajkał! Ja również, cokolwiek to znaczy… Choć nie pobiegłem, był to wyjątkowy maraton! Dzięki niemu poznałem wielu wspaniałych ludzi, którym dzisiaj gorąco dziękuję za wspólne spędzone dni. Dziękuję sponsorom i kibicom. Z Wami i dla Was było warto!
A następnym razem, będąc nad perłą Syberii, zgodnie z tamtejszymi wierzeniami zawieszę swoją kolorową tasiemkę na drzewie, to będzie ofiara dla ich bogów z dobrym życzeniem o bezpieczny pobyt nad Bajkałem.
A że będzie następny raz jestem pewien, bo byłem tam zbyt krótko by się nim nacieszyć, ale wystarczająco długo, aby się w nim zakochać… I skoro on czekał na mnie od milionów lat, to jeszcze trochę poczeka… Poczeka na pewno...
Artykuł pochodzi ze strony Bartka Mazerskiego - biegajzbartkiem.pl |
| | Autor: emka64, 2016-05-09, 23:46 napisał/-a: Nie wiedziałem , że taki z Ciebie pisarz. Zatem czekamy na drugą część . Powodzenia ! | | | Autor: wojtek kasiński, 2016-05-15, 10:38 napisał/-a: Bartosz, fantastyczna relacja.Masz dobre pióro do pisania.I ten dramatem pokazujący że czasami musimy przyjąć rzeczy które są niezależne od nas.Wiem ja się musiałeś czuć po kontuzji gdy inni pobiegła.Ale czasem tak jest. piękny artykuł. | | | Autor: pas72, 2016-05-16, 03:10 napisał/-a: Jeśli już druga osoba myśli o tym: "niezależne od nas", to najwidoczniej jest sporo osób, które nie wiedzą, że to nie był przypadek, i wypada wspomnieć ku przestrodze wszystkich niewiedzących, że na rzece i przy brzegu zawsze są miejsca, gdzie lód jest znacznie cieńszy. | | | Autor: bartekmazerski, 2016-05-18, 12:00 napisał/-a: Dzięki ! Żałuję, że nie napisałem nic po Maratonie nas Antarktydzie...:( Tłumaczyłem się , że nie miałem czasu. Trochę to prawda. Teraz, gdy mam nogę w gipsie postanowiłem coś napisać. Czy będzie druga część ? Pożyjemy, zobaczymy.POZDRAWIAM. | |
|
| |
|