|
| d.chylinska@wp.pl Dorota Chylińska Grudzi±dz Akademia Biegania Grudzi±dz
Ostatnio zalogowany 2023-11-13,14:19
|
|
| Przeczytano: 446/2133226 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Szaleństwo biegu pod ziemią | Autor: Dorota Chylińska | Data : 2015-03-11 | 260 zawodników biega w kółko przez 12 godzin 212m pod ziemią. Szaleństwo! Prawdziwe szaleństwo! Niezwykłe szaleństwo!
Ale od początku.
Od 11 lat w Kopalni soli w Bochni organizowany jest jedyny w Polsce bieg pod ziemią. Odbywa sie on na początku marca po korytarzach kopalni, na głębokości 212 m, gdzie 65 drużyn czteroosobowych biega bez ustanku przez 12 godzin po pętli długości 2420m. Wygrywa drużyna, która przebiegnie w pół doby najdłuższy dystans.
Na ten bieg jest niezwykle trudno się dostać ze względu na prestiż i ograniczoną ilość miejsc. Każdego roku zaproszenia otrzymuje 10 najlepszych drużyn z ubiegłego roku, a dla reszty chętnych to loteria, większa chyba niż w Nowym Yorku czy w Berlinie.
My, czyli czteroosobowa, mieszana drużyna z Akademii Biegania Grudziądz - Beata, Dorota, Piotr i Dawid, mieliśmy szczęście i zostaliśmy wylosowani do udziału w biegu. Nasza radość była naprawdę wielka i czuliśmy, że będzie to wyjątkowe przeżycie i fantastyczna przygoda.
Wiedzieliśmy gdzie biegamy, kiedy i za ile. Z regulaminu wyczytaliśmy reguły, czyli wiedzieliśmy, że na trasie przez cały czas musi biec jeden przedstawiciel drużyny, że można wymieniać się tylko po pełnych okrążeniach i że każdy może biec tyle okrążeń ile chce lub ile da radę. Mieliśmy też wiedzę ile okrążeń i ile km są w stanie przebiec najlepsi w ciągu 12 godzin i że ten rekord trasy to ponad 213 km. Wymyślaliśmy więc swoje strategie i dzieliliśmy pomiędzy siebie godziny i kilometry i okrążenia - zmiana co jedno okrążenie, zmiana co 5km, zmiana co godzinę, , chłopcy biegną dwa razy więcej niż dziewczyny.....
Niestety rzeczywistość nas zweryfikowała, nasze założenia nie były dobre i nie sprawdziły się, bo... bo bieganie odbywa się na innym poziomie niż strefa odpoczynku, a różnica poziomów to 38 m, czyli wieżowiec 12 piętrowy do pokonania niekończącymi sie schodami z 307 stopniami, po których wędrówka zajmowała nam ok.5 min w jedną stronę i powodowała znaczny wzrost tętna. W strefie odpoczynku, można było spać, ale łóżka były na końcu długiego korytarza, jakieś 500m od schodów, czyli trochę daleko. Można było jeść i pić do woli, bo jedzenia mieliśmy jak dla pułku wojska, ale jakoś nie wchodziło. I co ważne, właśnie na tym poziomie były toalety i monitory z bieżącymi wynikami biegów.
Zaś w strefie biegów była pętla biegowa, strefa zmian z wodą do picia i niewielką ilością miejsc siedzących oraz dyżurny ruchu od którego refleksu i dobrego wzroku zależało czy zmiana nastąpi na czas. Na tym poziomie było dużo kurzu, było chłodno, były emocje i był zegar odliczający czas do końca biegu.
Naszą strategię tworzyliśmy więc na bieżąco...
Do Bochni blisko nie jest. Piątkowe popołudnie spędziliśmy w samochodzie wypchanym na maxa rzeczami zdawałoby się niezbędnymi. Podróż minęła w atmosferze ostrej wymiany poglądów międzypokoleniowych i tuż przed godziną ciszy nocnej dotarliśmy do kopalni. Pod ziemię zjechaliśmy windą z całym naszym majątkiem i po raz pierwszy pokonaliśmy nasze ulubione schody. Na dole cisza nocna nie obowiązywała. Było gwarnie, tłoczno i wesoło. Sprawnie odprawiliśmy się w biurze zawodów, znaleźliśmy sobie wolne miejsca do spania i zaczęliśmy biesiadować. Zmęczenie jednak dało o sobie znać i przed północą byliśmy juz w łóżkach.
Rano o 7.00 w sobotę obudził nas dźwięk syreny alarmowej. 260 uczestników zaczęło wygrzebywać się ze swoich śpiworów, tworzyć kolejki do toalety i zasiadać do śniadania. O strategiach nikt nie chciał rozmawiać. Jedyne co zrobiliśmy po śniadaniu to dwoma niezależnymi metodami wylosowaliśmy kolejność startów w naszej drużynie. Zaczynała Beatka, zmieniał Ją Piotr, później Dawid i rundę zamykała Dorota. Ot nasza początkowa strategia.
O 9.30 wolno wszyscy ruszyliśmy schodami na poziom startu. Tam dowiedzieliśmy się w wielkim skrócie jak zaczynamy i punktualnie o 10.00 zaczęliśmy.
Zawodnicy reprezentujący drużyny ustawieni byli w kilku miejscach startowych, oddalonych od siebie co 50 m, aby w miarę szybko rozciągnąć uczestników na całą trasę i uniknąć zatłoczenia. Strefa zmian była jedna dla wszystkich. Zawodnik dobiegający do strefy zmiany przez podniesienie ręki informował prowadzącego, że chce odpocząć, a ten czytając jego numer startowy uprzedzał następnego zawodnika o nadchodzącej zmianie. Było to szalenie wygodne i wręcz niezbędne, bo na niewielkiej wolnej przestrzeni nie mielibyśmy szans widzieć kiedy mamy sie zmieniać i byłoby zapewne dużo kolizji, zamieszania, niepotrzebnego przepychania i oczywiście straty czasu. A tak wszystko szło jak po sznurku.
No, może poza naszą pierwszą zmianą, o której Beatka zapomniała, a może po prostu nie dosłyszała, albo przeoczyła, że to już koniec pętli i nie podniosła ręki, tym samym nie została wyczytana i Piotr nie był gotowy, aby Ją zmienić. Tak więc Beatka przebiegła swoje dwa pierwsze okrążenia. Jak się później okazało były to jedyne dwa okrążenia pod rząd przebiegnięte przez jednego zawodnika z naszej drużyny. Dalej poszło już sprawnie i w ciągu pierwszej godziny każde z nas przebiegło przynajmniej jedną pętlę, aby poznać trasę.
Wtedy ustaliliśmy, że dyżur biegowy przejmą chłopcy i zrobią dziesięć pętli zmieniając się co każde okrążenie, a dziewczyny pójdą na kawę. Później dyżur przejęły dziewczyny i biegały osiem okrążeń zmieniając się również co każde przebiegnięte. W tym czasie chłopcy wzięli prysznic, zjedli makaron i odpoczęli. Ta strategia zadziałała przez trochę, a nawet więcej niż trochę. Chłopcy zawsze nadganiali straty nawet do pozycji 32, a dziewczyny niestety trochę traciły i wracaliśmy spowrotem do 44 pozycji na liście. Na drugiej przerwie chłopcy doszli do łóżek i usnęli. Obudzili sie wprawdzie na czas, ale bez humoru, siły i entuzjazmu. Dawid był blady jak ściana i bez wiary, że damy radę biegać dalej, a zostało jeszcze 4 godziny do końca. Ruszyli jednak na trasę, chociaż zmęczenie było już mocno widać. Po godzinie dołączyłyśmy do nich i odtąd do końca biegaliśmy już we czwórkę zmieniając się co jedną pętlę.
Końcówka była niezwykle emocjonująca. Zawodnicy dostali skrzydeł, powróciły siły, na nowo wróciła świadomość, że każdy metr ma znaczenie, że każda sekunda, to być może wyższa lokata. Ostatnie okrążenie w naszej drużynie przypadło Piotrowi i na prawdę dał z siebie wszystko.
Ostatecznie przebiegliśmy 61 okrążeń, co razem z korektą startu stanowi 148 km 315 m i tym samym zajęliśmy 42 miejsce, a różnice w dystansach pomiędzy drużynami były naprawdę niewielkie. Razem z nami było 5 drużyn, które pokonały 61 okrążeń. O miejscu decydowały więc metry - drużyna przed nami pokonała tylko 87 m więcej od nas. Wygrała drużyna z Łubianki, która przebiegła 199 km 741m, czyli 51 km i 426 m więcej niż my w tym samym czasie. Gratulujemy!
Wieczór zapowiadał się na biesiadę do rana, ale dla nas skończył się zaraz po północy. Usypialiśmy na stojąco i nie daliśmy rady nawet jednej butelce wina. W niedzielę rano, tak całkiem rano bo po 7.30, zwiedziliśmy kopalnię z przewodnikiem i jakież było zdziwienie wielu z nas, kiedy na korytarzu, który pokonywaliśmy poprzedniego dnia dziesiątki razy, zatrzymaliśmy sie przy figurach kupców włoskich i ktoś zapytał - a oni stali tutaj wczoraj? Biegając, wielu z nas nie widziało szczegółów i elementów historycznych kopalni, nie widziało też niebezpieczeństw, a przecież trasa była wąska, nierówna, przecinana torami. No, może poza mną, bo ja nierówność chodnika zauważyłam i upadek zaliczyłam rozbijając kolano i zgarniając sporo kurzu kopalnianego na swoje ubranie.
O 9.00 rozpoczęła się uroczystość ogłoszenia wyników , wręczenia medali i losowania nagród. Nagrody nie wylosowaliśmy, ale ostatecznie pokonaliśmy kilka drużyn męskich reprezentowanych przez młodych i silnych zawodników i to jest nasz niemały sukces. Nasza strategia biegu sprawdziła się i co najważniejsze nie zawiedliśmy siebie wzajemnie. Zmiennik zawsze czekał na miejscu, chociażby wcześniej musiał biec po schodach pod górkę. Nikt nie odniósł większych urazów, a moje kolano zagoi sie niebawem.
Poza tym dobrze się bawiliśmy, doświadczyliśmy wielogodzinnego wysiłku w wyjątkowych warunkach, spędziliśmy dwie noce w kopalni, spotkaliśmy się z wielką otwartością i zaangażowaniem pracowników kopalni oraz świetną organizacją całego przedsięwzięcia i poznaliśmy fantastycznych ludzi, dla których bieganie jest wielką pasją.
Po raz ostatni pokonaliśmy niekończące się schody, taszcząc nasz ciągle nie mały dobytek, medal na szyi, a w ręku wiadro soli do kąpieli, które każda z nas otrzymała z okazji Dnia Kobiet. Na powierzchni byliśmy około południa, gdzie powitało nas piękne słoneczko i iście wiosenna temperatura. Po dwóch dobach w kopalni dostrzegliśmy wyjątkowe piękno otaczającego nas świata.
Do domu wracaliśmy w fantastycznych nastrojach, z pięknymi medalami, mnóstwem wrażeń i wewnętrzną satysfakcją odniesionego sukcesu, a i droga powrotna też jakby krótszą się okazała. Kolejny ekstremalny bieg z naszej listy przeszedł do historii. To było prawdziwe szaleństwo.
W XI edycji 12-o godzinnego biegu sztafetowego w Kopalni Soli w Bochni udział wzięli i Akademię Biegania Grudziądz reprezentowali:
1. Beata Purwin - 14 okrążeń, 33km i 880m
2. Dorota Chylińska - 12 okrążeń, 29km i 40m
3. Piotr Purwin - 18 okrążeń, 43km i 560m
4. Dawid Chyliński - 17 okrążeń, 41kmi 140m
razem: 61 okrążeń, 148km i 315m |
| | Autor: jann, 2015-03-12, 08:06 napisał/-a: Gratulacje , macie świetny wynik, impreza była odlotowa, miała coś z szaleństwa chociaż dla mnie była bardziej jak surrealistyczny sen, miło było z Wami spędzić czas. Pozdrawiam | |
|
| |
|