|
| Admin Michał Walczewski Toruń WKB META LUBLINIEC MaratonyPolskie.PL TEAM
Ostatnio zalogowany 2024-11-26,16:49
|
|
| Przeczytano: 513/807007 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Oddech Kostuchy | Autor: Walczewski Michał | Data : 2013-08-11 | Opublikowany na łamach naszego portalu trzy tygodnie temu artykuł Pana Stanisława Wójcika pt. "Bieg to zdrowie, czy na odwrót?" wzbudził wśród czytelników spore kontrowersje. Przypomnijmy - chodziło o dość liczne na przestrzeni ostatnich kilku lat przypadki śmierci biegaczy podczas zawodów. Zainteresowanych szczegółami odsyłam do artykułu.
Pewien mój niebiegający znajomy, gdy napomknąłem mu o artykule oraz o tym, że zdarza się iż biegacze umierają na trasach biegów, zadał mi proste na pierwszy rzut oka pytanie:
"To czemu się nie zatrzymają? Nie wiedzą, że zaraz umrą ze zmęczenia?"
Zaskoczyło mnie to, że nie wiedziałem co mu odpowiedzieć. Czemu ktoś, kto jest na granicy swojej wytrzymałości, a częstokroć tę granicę przekracza, biegnąc praktycznie po "pietruszkę", mając tętno powyżej 200 uderzeń na sekundę i mroczki przed oczami, nie zatrzyma się i nie odpocznie? Kiedy wiadomo, że to właśnie ten moment w którym należy odpuścić? Czy ja sam byłem kiedyś tak zmęczony, by otrzeć się o tę niezwykłą granicę wytrzymałości organizmu? Czy byłem kiedykolwiek o krok od zaryzykowania życiem tylko po to, by utrzymać tempo przez kolejne kilkaset metrów?
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Zdarzało mi się być "zajechanym" czy "ledwo żywym", ale nigdy instynkt nie podszepnął mi: "oho, kolego, zwolnij bo zaraz umrzesz".
Czy organizm informuje nas o tym, że znajdujemy się nad przepaścią, tyle tylko, że my tego komunikatu nie chcemy usłyszeć? Czy może słyszymy, ale ignorujemy go jak piloci w samolocie słyszący "Pull-up, Pull-up, Pull-up"? A może jest tak, jak w przypadku niedotlenienia u osób uprawiający freediving (nurkowanie na wstrzymanym oddechu) - nie sposób określić dokładnie nadchodzącego momentu utraty przytomność?
Co czuł biegacz, któremu nagle podczas biegu "odcięło prąd", i który budzi się w karetce lub w szpitalu? Odpływa się delikatnie, czy może podchodzi Kostucha, wali w twarz i mówi "Pan pójdzie ze mną"? Byłoby ciekawym przeczytać w komentarzach Wasze historie...
Zwróciłem także uwagę na coś innego. Może to tylko błędna statystyka, ale żaden znany mi przypadek śmierci na biegu nie dotyczy kobiet, każdy opisany zgon dotyczy mężczyzn. Szukając w pamięci nie znajduję przypadków zasłabnięć na mecie wśród kobiet. Namiot medyczny zawsze pełen jest mężczyzn, jeżeli trafia tam kobieta to wyłącznie incydentalnie - z czołówki biegu, która "zajechała się" na finiszu walcząc o zwycięstwo. Nie znam zaś przypadku, w którym przytomność traci kobieta biegnąca w połowie stawki. Czy świadczy to o tym, że kobiety są odporniejsze?
Myślę, że nie. Mężczyźni w toku ewolucji wykształcili w sobie odruch walki. Walki do końca, za wszelką cenę. Ginący na polu bitwy SAMIEC nawet w chwili gdy przebijał go miecz przeciwnika wciąż potrafił zadać jeszcze jedno pchnięcie. W dzisiejszych czasach taki wojownik walczy na biegu - nawet wtedy, gdy wysoka temperatura, ekstremalna wilgotność, morderczy dystans czy zabójcze odwodnienie wbijają mu nóż w plecy.
Odmiennie niż kobiety, mężczyźni chyba częściej nie potrzebują racjonalnego powodu, by narażać swoje zdrowie czy życie. "Nigdy nie zszedłem z trasy biegu", "Mam silną psychikę, dlatego umiem biec nawet jak nie wiem gdzie jestem" - takie dumnie wypowiadane zdania wciąż słyszymy z ust biegaczy.
Każdy goni swoją Kostuchę. A ona, jak to Kostucha - nie lubi być wyprzedzana. To nie my czujemy jej śmiertelny oddech na plecach, to ona słyszy nas gdy ją doganiamy - a wtedy odwraca się i siecze kosą... |
| | Autor: Mars, 2013-08-15, 18:26 napisał/-a: „ …tylko z dala ozwała się poranna muzyka lasów… …i gałęzie grać zaczęły... Każde drzewo grało inaczej…
Razem z szumem lasów zawtórował chór ptaków, wszczął się gwar wielki… ożyły w świetle łąki, zarośla, puszcze i powietrzne szlaki – wracało życie. W promieniach wirowały, zwijały się, kręciły niespokojnie skrzydlate dzieci powietrza, coś szczebiocąc do siebie, do chmur i do lasów. Kukułki odezwały się z dala, dzięcioły-kowale już kuły drzewa. Był dzień…”
„Stara Baśń” Ignacy Kraszewski
Dom Książki, Kraków 1991, Str. 7-8.
„Reformator” - dobry kawałek.
Zamienić radość w kalafior. Najlepiej to z 3/4 radości ulepić kalafiora i usmażyć na optymizmie wymieszanym z nadzieją. Do smaku przyprawić dobrym humorem. Popijać sokiem wyciśniętym z 1/5 szczęścia i 1/3 pasji. Po tak smacznym posiłku 1/4 radości i 1/5 szczęścia spożytkować na szlifowanie swej wytrzymałości biegowej. Efektem tego będzie wzrost formy, która z kolei przyczyni się do wzrostu radości, z której można ulepić nowego kalafiora. I tak w kółko. Perpetuum mobile w biegach długodystansowych :-)
| | | Autor: cicha, 2013-08-16, 10:10 napisał/-a: Wystarczy przyjrzeć się jak reagują niektórzy panowie, kiedy wyprzedza je pani. Tu dopiero jest walka po trupach. | | | Autor: Hung, 2013-08-18, 13:49 napisał/-a: LINK: http://www.youtube.com/watch?v=GGJRlQRii
Polak, to taka dziwna istota, która bardziej cieszy się z tego, że drugi ma gorzej niż z tego, że sam ma dobrze. Mężczyźni wiedząc, iż panie są patriotkami zdają sobie sprawę z ich dużego zaangażowania w utrwalaniu tych polskich cech. A to działa bardzo deprymująco, bo wiadomo - Polak jest wkurzony, gdy ktoś ma lepiej od niego, i nie ważne, że to też Polak, ino płci pięknej, a mężczyzna, to przecież taka silna fizycznie a słaba psychicznie płeć, która nie może pogodzić się z porażką z płcią słabszą. Dlatego podczas wyprzedzania przez panie panów dochodzi do wymiany swego rodzaju energii. Dokładnie nie wiadomo, czy to panie podbierają ją facetom, czy też tylko obdarzają ich pewną dawką antyenergii a oni wysyłają część swojej siły nie w nogi a gdzieś w powietrze, co po spotkaniu z antymaterią powoduje wybuch, który daje napęd paniom a zużycie paliwa panom. Jedno jest pewne, że często kończy się to źle dla panów. Apelowałbym o większą ilość startujących kobiet, które zaopiekowałyby się wrażliwą na upadek płcią odmienną a nie tylko bezdusznie ich wyprzedzały, bo jak tak dalej pójdzie, to coraz więcej mężczyzn nie podniesie się po babskim biciu i z okrzykiem: "wszystko to popieprzone, zostawcie mnie" zostanie tam, gdzie upadli. | | | Autor: van, 2013-08-18, 14:06 napisał/-a: No widzisz, Hung, a jeden z kolegów pisał z przekorą, że cudzy penis to nie jego „interes”. Niby prawda, ale jednak gdzieś symbol samczej „dominacji” krąży nam nad głową. Czułem, że jesteś zbyt doświadczony, aby zbyć te freudowskie wtręty milczeniem. Nasza zwierzęca natura domaga się okresowego poskramiania, co pozwala nam nadal balansować na cywilizacyjnej linie rozwieszonej ponad otchłanią pierwotnych instynktów: przygotować strategię, zlokalizować, dopaść i „zneutralizować”. Może i zeszliśmy z drzewa, ale jednak wciąż egzystujemy w jego głębokim cieniu. Jak myślisz? | | | Autor: nitor, 2013-08-18, 15:21 napisał/-a: Zgadzam się. Uprawianie regularne, rekreacji ruchowej lub jak kto woli treningu, 3 razy w tygodniu po 30 - 40 min. i nie przekraczając 1 zakresu to jest zdrowe.
Wszystko powyżej to nie jest już zdrowa forma spędzanie wolnego czasu.
Jeśli o mnie chodzi to ja wole to drugie :). | | | Autor: Hung, 2013-08-18, 15:40 napisał/-a: Dla mnie jest ważne, by długość mojego "interesu" pozwalała mi na określenie dystansu, na obszarze którego mogę się swobodnie poruszać - bez dotykania - w świecie samców. Gorzej jest, gdy rozmiar innego przedstawiciela płci tej samej znacznie różni się od mojego a tamten nie zdaje sobie z tego sprawy. Wówczas dochodzi do niechcianego styknięcia się, co najczęściej powoduje agresję, bo choć ten z krótszym stoi w odpowiedniej odległości, to ten z dłuższym i tak go sięga. Jest to najczęściej spowodowane słabym wzrokiem dłuższego, który nie ogarnia rozmiarów swojego zasięgu i macha na prawo i lewo lub krótszego, który - ze względu na krótkowzroczność - nie zauważa zagrożenia. Zdarza się też, że któryś wypnie tyłek na argumenty drugiego, ale odwracając się traci go z oczu, a ten - bez pytania o zgodę - zasadzić może taką zagrywkę, że gardłem wyjdzie pierwszemu, który nie ma jak się odgryźć, bo gęba rozdziawiona a język spuchnięty. Tym większa radość dominatora, bo zwycięzców nie sądzą.
Choć w relacjach z kobietami spotyka się podobne sytuacje, to samo "spięcie" - nawet niezamierzone - często jest przyjemne. Bywa, że nawet nie musimy patrzeć w oczy, tylko w plecy, co potwierdza nasze zwierzęce pochodzenie i zamiłowanie do - przez wieki - utrwalonych pozycji kontaktów.
| | | Autor: van, 2013-08-18, 16:55 napisał/-a: Czyli jednak nie tyle rozmiar, co koordynacja psychoruchowa. Też tak obstawiam. Zdarzają się sztuki, którym „krótkowzroczność” w ogóle uniemożliwia ocenę jakiegokolwiek interesu, nawet własnego. Mówisz takiemu: „Gdzie mi się tu wpychasz z tym swoim interesem?!?”, a on ci na to: „Ojej! Ja tylko macam na oślep. Pozdrawiam”.
Ostatnio obejrzałem film dokumentalny ukazujący amerykańskie przygotowania do wyprawy księżycowej. W odcinku poświęconym projektowaniu kombinezonów, wspomniano o dosyć kłopotliwych w kosmosie kwestiach higieny osobistej. Otóż, elementem wyposażenia osobistego astronautów były m.in. woreczki na mocz, wyposażone w gumowy lejek połączony z cewką. Zbiorniczki podzielono na trzy rodzaje, w zależności od średnicy lejka. Pierwotnie rozmiarówka wyglądała tak: „mały”, „średni” i „duży”. „Małe” i „średnie” zbiorniki były przez amerykańskich kosmonautów ignorowane, dlatego zawsze brakowało „dużych”. Gdy projektanci się zorientowali, przemianowali nomenklaturę i tak to samo ustrojstwo zwało się od tamtej chwili odpowiednio: „duży”, „wielki” i „ogromniasty”. Poskutkowało. Inna sprawa, że tu, na Ziemi, Jankesi do dziś słono płacą za swą manię wielkości. | | | Autor: Krissmaan, 2013-08-18, 19:28 napisał/-a: Według mnie błędne założenie, że my umieramy a kobiety z rozsądku nie przekraczają granicy. W normalnym życiu to także my częściej umieramy na zawały. Przy ekstremalnym wysiłku też nas to częściej dopada. Podoba mi się tłumaczenie, że jesteśmy wojownikami i coś w tym jest. Ja na przykład wojownikiem nie jestem . Gdybym żył 1000 lat temu pewnie nie dożyłbym 40 stki dając zabić się w pierwszej lepszej walce. Jednak cały czas myślę, że kolega ma trochę racji z tym walecznym instynktem. Nie każdy może być zwycięzcą ale każdy może być wojownikiem. Ja osobiście wiem, że nie dam rady być bohaterem dla kogoś ale mogę być bohaterem samym dla siebie pod warunkiem że dam z siebie wszystko podczas walki na trasie. Nie stawiałbym jednak pań jako kogoś kto mniej walczy one raczej praktycznie do tego podchodzą. Walka walką ale czy coś z tej walki pozytywnego dla nich pozostanie. Jeśli jest wartość dodana do także walczą na śmierć i życie. | | | Autor: KubusiekK, 2013-08-21, 14:05 napisał/-a: Pozdrowienia dla wszystkich, którzy biegali, biegają i będą biegać :P
Jesteśmy wszyscy z wami!!!
:P | | | Autor: Snake, 2013-08-23, 19:37 napisał/-a: Po pierwsze anatomia: Mężczyźni mają na ogół większe serca. Duże serca są bardziej narażone na uszkodzenia i niedotlenienie. Większy organ potrzebuje więcej tlenu.
Po drugie hormony: Kobiety wytwarzają estrogen, który chroni przed chorobami serca a także zawałem. U mężczyzn testosteron niestety nie spełnia roli ochronnej. Na baczności powinny być jednak kobiety po menopauzie ponieważ poziom estrogenu jest wtedy obniżony i nie spełnia funkcji ochronnej. Także kobiety które rodziły mogą mieć problemy z naczyniami wieńcowymi doprowadzającymi krew do serca.
Po trzecie nałogi: Mężczyźni statystycznie mają więcej niezdrowych nałogów (picie, palenie itp.). Niektórzy ledwo co przekroczą metę to już muszą się "napić".
Oczywiście każdy może się zabiegać na śmierć ale to już każdego wolny wybór ;). | |
|
| |
|