|
| Admin Michał Walczewski Toruń WKB META LUBLINIEC MaratonyPolskie.PL TEAM
Ostatnio zalogowany 2024-11-26,16:49
|
|
| Przeczytano: 1137/1124293 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Kenijczycy w Polsce | Autor: Michał Walczewski | Data : 2013-05-30 | Kenijscy biegacze w Polsce to temat rzeka - pełen kontrowersji, nieporozumień, emocji, często także zarzutów i podejrzeń. Muszę przyznać, że do napisania tego artykułu "siadało" mi się niezwykle ciężko. Z której strony bym nie próbował nadgryźć zagadnienie startów afrykańskich biegaczy w naszym kraju, za każdym razem okazywało się, że bardzo trudno jest ułożyć sobie w głowie poglądy, które będą sprawiedliwe, możliwe do obrony oraz nie wywołają kolejnej burzy na forach dyskusyjnych. Mimo wszystko postanowiłem spróbować, nawet, jeżeli w efekcie narażę się na krytykę.
Zacznijmy może od historii. Nie wiem kiedy po raz pierwszy w biegu ulicznym rozgrywanym na terenie Polski wystartował MURZYN. Celowo i z premedytacją użyłem takiego a nie innego wyrazu, gdyż w latach 70-tych i 80-tych mieszkańcy Afryki (oraz ich potomkowie zza oceanu) spotkani na ulicach naszego kraju niezmiennie wywoływali sensację. Gdy człowieka o czarnej skórze spotkało się na Dworcu Centralnym w Warszawie można było być pewnym, że cały peron patrzy na niego razem z nami. W pamięci mam film pt. "Vabank" Juliusza Machulskiego, w którym w jednej ze scen psa na spacer wyprowadzał murzyn. Wraz z Kramerem cała Polska wołała "Murzyn! Panie Komisarzu wracamy, MURZYN jest moim alibi!"
Jak wspomniałem, nie wiem kiedy po raz pierwszy Kenijczycy zawitali do Polski - swoją drogą to ciekawe, może ktoś z czytelników tego artykułu będzie umiał na to pytanie odpowiedzieć? Wiem natomiast, kiedy spotkałem swojego pierwszego w życiu murzyna - było to na koloniach w 6 klasie szkoły podstawowej. Czarnolicy chłopiec był uczestnikiem kolonii z bratnich socjalistycznych Węgier, a starłem się z nim podczas międzykolonialnego turnieju... szachowego. Mój murzyn - muszę to przyznać - ograł mnie w kilkunastu posunięciach.
ETAP PIERWSZY
Kenijczyków na biegach zacząłem spotykać w drugiej połowie lat 90-tych minionego wieku. Był to pierwszy z trzech "historycznych" okresów ich startów w Polsce. Afrykańscy biegacze pojawiali się czasem na największych biegach w kraju - takich jak Maraton Warszawski czy Maraton Wrocławski - i stanowili niezbity dowód na Wielką Międzynarodowość Biegu. Wtedy jeszcze każdy organizator dumny był z informacji podawanych do mediów, że w zawodach uczestniczyli reprezentanci takiej to a takiej liczby krajów. Były to czasy, gdy przymiotnik Międzynarodowy lub Ogólnopolski przy nazwie biegu miał znaczenie! Owa międzynarodowość oznaczała jednak dla organizatora szereg dodatkowych zadań - zawodników z zagranicy trzeba było zaprosić, podpisać kontrakt, przywieźć, nakarmić, zapewnić noclegi w najlepszych hotelach, nagrodzić itd.
W tamtych czasach to organizator zabiegał o to, by przyjechali na jego bieg Niemcy, Czesi, Rosjanie, Ukraińcy - a jeżeli starał się bardzo, ale bardzo mocno, i był gotów wydać odpowiednio dużo pieniędzy, to mógł spróbować sprowadzić zawodnika, który na linii startu od reszty biegaczy wyróżniał się kolorem skóry. W cenie były więc wszelkie znajomości z zagranicznymi trenerami, którzy mogli takiego "murzyna" zorganizować. Sukces starań był wymierny - start czarnoskórego biegacza oznaczał prestiż, otwierał drzwi mediów i słowa pochwały ze strony władz miasta.
Pamiętam swój start w jednej z edycji Maratonu Wrocławskiego (1997 lub 1998 rok?), który był jednocześnie Mistrzostwami Świata Parlamentarzystów. Przyjechała kilkuosobowa reprezentacja Parlamentu Kenijskiego - grubi Panowie Posłowie z Kenii uzyskali czasy grubo powyżej 4 godzin, i to był mój chyba jedyny raz, gdy pokonałem biegaczy z Kenii :-) Mistrzem Świata został wtedy Polak, Pan Poseł Tadeusz Jarmuziewicz z Opola, ale i tak na mecie wszyscy fotografowali się właśnie z "grubymi" Kenijczykami a nie z nim...
Czarnoskóry biegacz walczący o czołowe miejsca w biegu był w tamtych latach ewenementem, wisienką na torcie, powodem do dumy dla każdego organizatora. Podkreślmy - walczący o czołowe miejsca - Afrykanie musieli walczyć o zwycięstwo, gdyż nasi zawodnicy z czołówki nie ustępowali im poziomem i odważnie stawali do walki.
ETAP DRUGI
Sława jest bardzo pożądaną cechą, także wśród organizatorów. Można ją osiągnąć organizując Mistrzostwa Polski, będąc organizatorem najliczniejszego biegu w Polsce, czy tworząc bieg o najlepszej organizacji - co jest najtrudniejszym sposobem zyskania "sławy" w środowisku biegowym. W pewnym momencie okazało się jednak, że ową "sławę" można zdobyć też w prostszy sposób - wystarczy mieć na starcie murzyna!
Pamiętacie film pt. "Czarodziej z Harlemu" i słynny cytat: "Kto murzyna ma, u tego murzyn gra!"? Czarnoskórzy biegacze stali się towarem coraz bardziej pożądanym przez coraz większą rzeszę organizatorów. Zaczął więc rosnąć popyt na egzotycznych uczestników...
Był tylko jeden problem: finanse. Nie każdego (a raczej - mało kogo) było stać na sprowadzenie na bieg - zwykle z Europy zachodniej, ale czasem także bezpośrednio z Afryki - Kenijczyków, Etiopczyków, Marokańczyków. Jeden z organizatorów powiedział mi kiedyś: "Chcieliśmy, by na nasz bieg przyjechał Haile Gebrselassie. Proponowaliśmy przez managerów 50.000 dolarów za sam przyjazd. Odmówił. Za takie pieniądze jego manager nie wyraził zgody na wyjazd do jakiegoś nieznanego kraju, na krańcach Europy".
Szybko zaczęła jednak działać rynkowa zasada mówiąca, że gorszy ale tańszy produkt skutecznie wypiera produkt lepszy, ale droższy. I nic dziwnego - w końcu po co komuś na biegu "murzyn" biegający maraton w 2:10:00 za 100.000 złotych, skoro można mieć biegacza w tym samym kolorze skóry biegającego w 2:12:00 za 10.000 złotych? Tak pojawili się pierwsi managerowie, którzy postanowili specjalizować się w zaspokajaniu potrzeb kształtującego się na przełomie wieków rynku organizatorów. Jeżeli dziesięciu organizatorów chce na swoich biegach murzynów, to my im ich dostarczymy!
Razem z managerami przeszło do historii niepolityczne sformułowanie per "murzyn". O ile wcześniej narodowość konkretnego uczestnika nie była na tyle istotna (najważniejsze, żeby był z Afryki), to od tego momentu zaczęliśmy używać wyrazu "Kenijczycy". Do dzisiaj gdy rozmawiamy o biegu rzucamy do znajomych: "Kto wygrał? i słyszymy w odpowiedzi: "Keniole". Nawet gdy był to rzadko spotykany w Polsce Etiopczyk czy Marokańczyk.
Jak doszło do tego, że Kenijczycy opanowali rynek biegowy w Polsce? Cóż... Byli najtańsi, byli dostępni, i byli gotowi. Na zachodzie Europy trend importowania czarnoskórych biegaczy z Kenii był już bardzo popularny, a Kenia jako kraj była gotowa na eksport. Wystarczyło pojechać, wybrać kilku czekających tylko na swoją szansę zawodników i przywieźć ich ze sobą do Polski. Taki przywieziony do kraju Kenijczyk był biegaczem niższej kategorii, którego rekordy nie robiły wrażenia gdzieś indziej, ale... jednocześnie wciąż był wystarczająco mocny jak na Polskie warunki oraz na tyle "tani", że zamówić go na swój bieg mogło wielu organizatorów. Powiedzenie "Kto murzyna ma, u tego murzyn gra!" nie oznaczało więc 30.000 złotych ale kilkukrotnie mniej. W ten sposób Murzyn stał się dobrem ogólnodostępnym.
Pojawienie się komercyjnych biegaczy z Kenii zbiegło się w czasie z kryzysem wśród Polskich maratończyków na początku obecnego wieku. Dzięki temu wygrywali oni bezapelacyjnie, i tylko od czasu do czasu na największych biegach o zwycięstwo musieli mocniej się postarać. Najgroźniejszą konkurencję stanowili dla nich "łowcy nagród" ze wschodu - z Ukrainy i Białorusi.
Dostępność Kenijczyków niemal "na telefon" spowodowała, że organizator każdego dużego lub średniej wielkości biegu mógł się pochwalić ich udziałem. O ile nie robiło to już wrażenia na amatorach biegania, to niezmiennie wzbudzało aplauz i pochwały ze strony władz miasta, regionalnych sponsorów czy przypadkowych kibiców. Wyobraźmy sobie Burmistrza niewielkiego miasta, który z budżetu dotuje bieg kilkunastoma tysiącami złotych. Wręczając nagrody widzi, że zwycięzcami są "Ci sławni biegacze z Kenii". Czyja to zasługa? Organizatora! W tonie sensacji wypowiadają się lokalne media: "Zorganizowany w naszym mieście w minioną niedzielę bieg wygrał biegacz z Kenii Ukumba-Bukumba!". W zasadzie nikogo nie interesuje, że zawodnicy przyjechali samochodem z odległej o 200 km Bydgoszczy, a nie z odległej o tysiące kilometrów Kenii...
Do dziś zdarza mi się słyszeć wśród przypadkowych kibiców na biegach "Patrzcie! Czarni biegną! Ło matko, to aż z Afryki przyjechali na ten bieg? To ja nie wiedziałem, że u nas taki sławny i znany bieg robią!"
Podziw i gratulacje organizator otrzymywał od władz miasta. I nic w tym dziwnego: pieniądze zostały dobrze spożytkowane, bieg był międzynarodowy, Burmistrz ma zdjęcie z Kenijczykami, napisały o tym media, jest co wpisać do kroniki miasta...
Etap trzeci
Kenijczycy "sprzedawali się" na tyle dobrze, że w biznes sprowadzania ich do Polski zaczęły inwestować kolejne osoby. Jednocześnie jednak podaż zaczęła zaspokajać popyt. Dziesięciu startujących non-stop, czasem po dwa razy w weekend "zawodowców" jest w stanie podzielić między sobą już całkiem spory rynek biegów dysponujących budżetami na zaproszenia. Szukając zysku managerowie zmuszeni są więc zarabiać już nie tylko na "startowym" wypłacanym za sam udział, ale także na nagrodach. Organizator nie chce zapłacić za start? Trudno, wystarczy 3.000 pln otrzymane za pierwsze miejsce...
Konsekwencją zarabiania na nagrodach stała się konieczność maksymalizacji liczby startów. W ciągu dwóch lat nastąpiła - praktycznie niezauważona - rewolucja w zasadach udziału biegaczy z Kenii w biegach ulicznych w Polsce. Wielu amatorów i naszych czytelników wciąż myśli, że zawodnicy Ci są zapraszani przez organizatorów biegów oraz mają wypłacane honoraria za sam start. Co zdaniem czytelników jest niesprawiedliwe, gdyż Polacy na takie "zaproszenia" liczyć nie mogą. Tymczasem ze wszystkich organizatorów których znam (a znam prawie wszystkich z racji zarządzania portalem...) tylko kilku płaci jeszcze za startowe! Nawet Ci, którzy kilka lat temu mieli na ten cel przeznaczone znaczne kwoty, w tej chwili stawia sprawę jasno:
"Nie płacę nikomu za start. Po co mam płacić, skoro i tak sami przyjadą"
Wspomniana powyżej zmiana form rozliczeń pomiędzy organizatorem a zawodnikami zaszła bardzo szybko, choć oczywiście na konkretnych biegach miało to miejsce w różnym czasie. Do dziś część organizatorów jest nękana pytaniem od mediów: "Kogo zaprosiliście, jacy będą goście z zagranicy, czy będą Kenijczycy?"
Tymczasem Kenijczycy będą - jeżeli tylko będą wypłacane nagrody finansowe za czołowe trzy miejsca... I tak znaleźliśmy się w czasach obecnych.
Jak bułka w markecie
Stan na lata 2012-2013 wygląda następująco: po naszym kraju jeździ kilkunastu reprezentujących barwy Kenii biegaczy. Pojawiają się z zatrważającą każdego normalnego biegacza częstotliwością na każdym biegu, na którym zwycięzcy otrzymują nagrody finansowe - i wciąż trwa swoista licytacja w dół. Kenijczycy potrafią pojawić się na Lokalnym Biegu Koziej Wólki (przepraszam Kozią Wólkę - to tylko przykład !!) i, oczarowując kibiców pijących piwo pod budką, zwyciężyć z czasem 34 minuty na 10 km. Pokonują przy tym swoich największych rywali - lokalnych amatorów Zbyszka, Ryśka i Wojtka - o ponad 4 minuty. Zdobywają 500 złotych nagrody, ale na ceremonii zakończenia zawodów już ich nie ma - śpieszyli się na wieczorowy bieg do odległej o 50 km Psiej Wólki. Organizator wypłacił im nagrodę szybciej na telefoniczną prośbę managera, gdyż jego zawodnicy muszą natychmiast jechać dalej...
Bardzo trudno rozmawiać o formie i reprezentowanym poziomie sportowym tych zawodników. Naciskani potrafią czasem pobiec bez problemu 29 minut na 10km, ale mogą też zwyciężyć w dużym maratonie z czasem 2:19. Na pewno nie są to Kenijczycy, których mieliśmy przyjemność oglądać na naszych trasach przed laty - nie jest to ani pierwsza, ani druga liga. Choć jak każdy Kenijczyk potrafią zaskoczyć i nagle eksplodować talentem.
Oceniając ich musimy pamiętać o tym, że w rzeczywistości są oni tylko robotnikami najemnymi - startują tam, gdzie wyśle ich manager, ich przewodnik i opiekun w Polsce obserwujący z uwagą biegi wyłącznie pod względem wysokości nagród finansowych. To właśnie manager odpowiada za ułożenie im planu startów, wyjazdów, noclegów. To on tak "maksymalizuje" starty, by osiągnięty zysk był najwyższy. Często to manager jedzie do Kenii, wybiera tam najlepszych i przywozi do Polski. Przy czym pamiętajmy - przywozi nie NAJLEPSZYCH, ale najlepszych spośród tych, którzy są dostępni i którzy gotowi są dla często ułudy kariery pojechać na drugi koniec świata w zamian za obietnicę możliwości startów zarobkowych.
Biegowa nuda
Od lat jestem obecny na wielkich, średnich i małych biegach w Polsce. Od trzech lat po trasach biegowych jeździmy także naszym samochodem kręcąc na żywo filmy. Mamy więc wyjątkową okazję obserwować z bliska jak wygląda rywalizacja o czołowe lokaty w biegach ulicznych w których uczestniczą Afrykanie. Doświadczenie ostatnich dwóch lat nauczyło nas, że jeżeli w biegu startują Kenijczycy, to jest niemal gwarantowane, że bieg będzie... wiał nudą!
Zawodowi zawodnicy startujący w biegach zarobkowo starają się unikać konfrontacji z silnymi rywalami. Pomimo tego, że "Polscy" Kenijczycy są w zasadzie zawodnikami 3-4 ligowymi, to jednak dobry zawodnik z Polski nie może pozwolić sobie na start na 100% i ukończenie biegu na trzecim czy czwartym miejscu. Nie może, bo fizycznie nie jest w stanie tak jak Kenijczyk wystartować w 30 imprezach w ciągu roku by zarobić wystarczająco dużo aby się wyżywić. W efekcie 3-ligowy Kenijczyk ściga się na dużej i znanej imprezie z 2-ligowymi Ukraińcami oraz 3-ligowymi Polakami. Wygrywa i z jednymi i z drugimi, podtrzymując mit o niezwyciężoności reprezentantów Kenii.
W trzech z czterech przypadków bieg z udziałem Kenijczyków wygląda wedle schematu: od startu biegnie trzech Kenijczyków, za nimi przepaść, Ukrainiec, za nim dwóch Polaków. W połowie stawki prowadzi dwóch Kenijczyków którzy zostawili swojego najsłabszego kolegę. Nuda. Nuda. Jest zgubiony Kenijczyk. Za nim zmęczony Ukrainiec. Są obaj Polacy, chłopaki w dobrej formie - biegną spokojnie swoje, bo wiedzą, że podium i tak jest już poza zasięgiem. Ostatnie kilometry do mety - doganiamy czołówkę. Kenijczyk biegnie sam, zostawił drugiego kolegę. Drugi Kenijczyk prawie truchta, za szybko pobiegł pierwszą część dystansu. Dogania do Ukrainiec, który już połknął trzeciego z "czarnych". Długo, długo nic. Nuda. Nuda. Są obaj Polacy. Jedziemy więc na metę nakręcić finisz...
Doganiamy przyszłego zwycięzcę i jedziemy z nim ostatnie kilometry. Nuda. Nic się nie dzieje. Nic. Jakby coś... ale nie, jednak nic. Biegnie. Biegnie. Nuda. Oglądamy się do tyłu - nikogo. Do przodu - nikogo. Dojeżdżamy na metę wraz ze zwycięzcą. Po kilku minutach wbiega Ukrainiec, który minął nieprzytomnego Kenijczyka dobiegającego na trzecim miejscu. Po kolejnych kilku minutach dobiegają w odstępie kilku sekund obaj Polacy. Nawet nie wiedzą, że zajmują 4 i 5 miejsce, bo trzeci z Kenijczyków zszedł z trasy.
Kolejny weekend. Kolejny bieg, o którym można byłoby napisać to samo. Nuda. Nuda. Nuda. Dzień później jedziemy na następny bieg, na starcie spotykamy... tę samą znajomą trójkę Kenijczyków z dnia poprzedniego i sprzed tygodnia. Przed nami perspektywa kolejnej powtórki. Pytamy sami siebie - czy chcemy po raz kolejny jechać z czołówką i nudząc się niesamowicie obserwować, jak biegnąc swoim codziennym tempem Kenijczycy wbiegać będą w kilkuminutowych odstępach czasu na metę? Czy kogokolwiek to jeszcze interesuje? Czy nas to obchodzi?
Telenowela w stylu Brazylijskim
Doszliśmy w końcu do sedna artykułu. Jakie są biegi uliczne w Polsce, i jaki wpływ na nie mają sprowadzani do naszego kraju zawodnicy z Kenii? Zanim postaram się odpowiedzieć na to pytanie - mała garść statystyki. Będę może nieco wybiórczy, nieco stronniczy, ale każda statystyka jest w pewnym zakresie błędna. Dociekliwym polecam samodzielną lekturę działu WYNIKI znajdującego się w naszym portalu.
26 maja - niedziela
Bielsko-Biała, 10km:
1. LAGAT Julius kiprono, KEN - 00:29:01
2. METTO David, KEN - 00:29:05
3. BIWOT Wycliffe kipkorir, KEN - 00:29:16
4. KIRUI Edwin, KEN - 00:29:49
5. NDIWA Allan masai, KEN - 00:30:19
6. TOLA Bane, ETH - 00:30:30
Tarnowo-Podgórne, 21km:
1. SAWE ELISHA KIPROTICH, KEN - 01:04:42
2. TANUI JOHN, KEN - 01:04:43
3. KEMBOI HENRY, KEN - 01:04:45
Pasłęk, 10km:
1. SEGUMO YARED, POL
2. KOMEN JOEL, KEN
3. MELI ELISHA, KEN
4. OKSENIUK SERGIEJ, UKR
5. NGUVA BONIFACY, KEN
25 maja - sobota
Łódź, 10km:
1. KIRUI Edwin, KEN - 00:29:52
2. ELISHA TARUS Meli, KEN - 00:29:54
3. NDIWA Allan masai, KEN - 00:30:24
4. RUSYUK Yriy, UKR - 00:30:52
5. RAHAVTSON Stsiapan, BLR - 00:30:52
6. VARETSKIY Pavlo, UKR - 00:31:08
Bukowa, 21km:
1. BIWOT Wycliffe kipkorir, KEN - 01:11:03
2. LAGAT Julius kiprono, KEN - 01:11:10
3. YURCHUK Volodymyr, UKR - 01:14:06
Nowa Sól, 21km:
1. IVERUK MYKHAYLO, UKR - 1:05:06
2. NYNGELO-PATRIC LUSATO, TNZ - 1:05:11
3. KEMBOI HENRY, KEN - 1:05:2
4. SAWE ELISHA KIPROTICH, KEN - 1:05:57
5. POTOTSKYI ANTON, UKR - 1:08:13
Pisząc ten artykuł zamierzałem poddać takiej analizie cały maj. Uznałem jednak ostatecznie, że jest to bezcelowe zajmowanie miejsca - każdy weekend wygląda identycznie...
Tak właśnie wyglądają biegi w Polsce na których są nagrody finansowe. Czy kogoś interesuje przebieg tych imprez? Czy można w ich przypadku mówić o emocjach sportowych? Czy wydanie pieniędzy na nagrody finansowe sprawiło, że na tych biegach było ciekawie? Odpowiem bluźnierczo: nawet psa z kulawą nogą nie interesuje które miejsce i z jakim czasem zajęli poszczególni Kenijczycy na podium. Łapię się na tym, że wracając z takich biegów nie wiem kto wygrał!
"Jak było?" - pytają znajomi,
"Super!" - odpowiadam,
"Kto wygrał?" - dopytują,
"Nie mam zielonego pojęcia" - uświadamiam sobie,
"Jak to nie wiesz" - zaskoczenie,
"Wygrali Kenijczycy, ale nawet nie patrzyłem" - rzucam znudzony.
Sytuacja przypomina mi oglądanie w latach 80-tych Wyścigu Pokoju. Najpierw czekało się 2 godziny aż pojawią się na końcu drogi kolarze. Chwila ekscytacji, i po chwili peletonu już nie było widać... Wracało się do domu bo nudno było czekać i patrzeć, czy ktoś może jeszcze będzie jechał. Z biegami jest odwrotnie - najpierw przebiegają przed kibicami Kenijczycy, którzy zupełnie, absolutnie, absurdalnie wręcz nikogo nie interesują, potem następuje dłuuuuga dłuuuga nuda, i dopiero po pewnym czasie zaczyna się dziać coś ciekawego...
To skandal - rzekła żaba
O Kenijczykach często i dużo pisze się na forach internetowych. Można przeczytać wiele bardzo złych rzeczy, złych wyrazów i złych myśli, które nigdy nie powinny pojawić się w przestrzeni publicznej. Zarzuca się im, że się dopingują, zabierają zarobek Polskim biegaczom, że są wykorzystywani, że wykorzystują, że toczą nierównorzędną walkę i że powinno się im zabronić startów w Polsce. I tylko nie wiadomo, czy stonka ziemniaczana nie była też ich robotą.
To, co wypisujemy o tych SPORTOWCACH jest efektem niewiedzy, a często także niezrozumienia zasad leżących u podstaw rywalizacji sportowej. Uprzedzając fakty i komentarze części czytelników odpowiem od razu:
Doping - tak, Kenijczycy dopingują się. Tak samo jak Polacy, Niemcy, Amerykanie, Białorusini i Węgrzy. Na świecie "łapani" na dopingu są sportowcy bez względu na narodowość.
Zarabiają pieniądze - sport nie jest pracą. Sport oznacza możliwość rywalizacji z innymi bez względu na przynależność rasową, polityczną czy religijną. Jeżeli zwycięzcy otrzymują za zwycięstwo nagrody finansowe - nic w tym złego. Ale nie stanowią one zapłaty za pracę, i nie podlegają regulacji czy reglamentacji.
Nie wolno nikomu zabronić brania udziału w zawodach sportowych ze względu na jego narodowość. Czym byłby sport, gdyby w zawodach mogli uczestniczyć tylko wskazani wedle takiego klucza sportowcy? Rozróżnić przy tym należy imprezy otwarte od imprez mistrzowskich, które mogą być organizowane w ramach danego kraju, miejscowości itd.
To nie są "bad guys". To nie są najeźdźcy pragnący drenować budżety naszych miast. Nie możemy demonizować ich udziału w biegach - nie przyjechali do Polski łupić, kraść, bałamucić nasze żony i córki. To są tacy sami sportowcy jak my, pochodzący z dalekiego kraju, którzy znoszą wiele by tylko mieć szansę na karierę i godne życie. Nie jest im łatwo, nie czują się w naszym kraju dobrze i zawsze chcą wrócić do siebie.
Nie są też niepokonani. Na krótkich dystansach regularnie wygrywa z nimi Radek Kłeczek, na dystansie maratońskim każdego z nich pokona Heniu Szost. Nie są to biegające maszyny, choć trzeba przyznać, że są o wiele bardziej bezawaryjni niż biali. Chcą się rozwijać, chcą rywalizować, chcą biegać - i mają do tego pełne prawo.
Nie można im zabraniać startów ani w Polsce, ani w żadnym innym kraju. Jaką będziemy mieli satysfakcję ze zwycięstwa, jeżeli zabronimy startu każdemu, kto jest lepszy od nas?
Etap czwarty
Cóż więc poradzić na napływ Kenijskich biegaczy powodujących, że na zawodach biegowych wieje nudą? Rozwiązanie jest znane i stosowane już od pewnego czasu tam, gdzie bieganie jest bardziej rozwinięte niż w Polsce. Pamiętajmy - nasz kraj wciąż goni zachodni rynek, i wiele występujących u nas sytuacji miało już miejsce i zostało rozwiązanych wcześniej. Nie trzeba więc odkrywać po raz kolejny ameryki.
Od 2-3 lat na zachodzie - mówię tutaj zarówno o Europie Zachodniej jak i Ameryce - organizatorzy biegów zauważali spadające zainteresowanie udziałem zawodników z Afryki. Owszem, dla mediów kolejny rekord świata zawsze będzie tematem na okładkę, świetnie sprzedającym się hasłem. Jednak udział kilku, często wręcz kilkunastu Kenijczyków nie wzbudza już wielkich emocji. I kibice, i media, i amatorzy biegania - wszyscy zdążyli uodpornić się na widok "czarnego peletonu".
Organizatorzy musieli jakoś zareagować. I zareagowali zgodnie z prawami rynku - wartość ma ten produkt, który jest rzadki i poszukiwany. Kenijczyka można mieć "na telefon" - dzwonisz pod wskazany numer telefonu, a tam pada tylko pytanie: "Ilu i na jakie czasy potrzeba?"
Gdy chcemy, by na naszym biegu były emocje, zaprośmy "białasa". Kenijczycy przyjadą sami, nie musimy ich zapraszać, zwłaszcza, że w epoce globalnej wioski MURZYN nie jest już sensacją jaką był 30 lat temu. Chcemy rozwijać bieg? Zadbajmy o to, by tak jak na największych imprezach biegowych świata o czołowe miejsca walczyli także nasi, krajowi zawodnicy. Oni są w stanie rywalizować i zwyciężać z każdym, ale potrzebują wsparcia organizatora. Ich obecność gwarantuje interesującą walkę na trasie i emocje których podium w całości zajęte przez reprezentantów Kenii nie wywoła.
Nie usuwajmy z naszych biegów Kenijczyków działaniami administracyjnymi, ale zachęcajmy do rywalizacji z nimi "białych". Zapraszajmy na nasze biegi Polskich biegaczy z czołówki, gdy trzeba - opłaćmy im hotele i nie bójmy się zaproponować "startowego". Biały, szybki biegacz jest rzadkością - a za gatunki zagrożone wymarciem płaci się najwięcej!
Wprowadzajmy klasyfikacje europejskie, regionalne, krajowe. I nie ustanawiajmy w nich nagród w postaci rzeczowych gadżetów. Jeżeli to możliwe, pozostańmy przy nagrodach finansowych, nawet kosztem klasyfikacji OPEN. Bądźmy otwarci na pomysły innych, i tłumaczmy organizatorom - że ustanowienie wysokich nagród finansowych w żaden sposób nie zapewni nam wysokiego poziomu sportowego. Po prostu przyjedzie tylu Kenijczyków, ile miejsc będzie płatnych. Kenijskie Ministerstwo ds Eksportu Biegaczy jest w stanie przysłać do Polski tylu zawodników ilu trzeba, a żadne pieniądze dla pierwszej trójki nie zachęcą do udziału "białasów" w sytuacji, gdy będą mieli w perspektywie walkę z dziesiątką biegaczy z Afryki.
Nie prześladujmy jednak Kenijskich biegaczy. To są tacy sami sportowcy jak reszta świata. Pamiętajmy, by mieć dla nich szacunek na który zasłużyli, i pilnujmy by hasło "Murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść" nigdy nie stało się rzeczywistością. Kenijczycy wiele zrobili dla biegania, a nasze biegi bez nich byłyby niekompletne. |
| | Autor: emka64, 2013-06-02, 10:02 napisał/-a: Poruszyłeś bardzo ciekawy aspekt dyskusji.
Jeden z czołowych polskich maratończyków , wtedy członek kadry narodowej tak opowiadał jak w latach osiemdziesiątych zarabiał na życie :
"Trener studiował listę startową , jak była szansa na pierwszą dziesiątkę to wsiadaliśmy w samolot , który w tamtych czasach był tani i lecieliśmy np. do Amsterdamu . Na miejscu organizatorzy zwalniani mnie z wpisowego ( bo to biedni ludzie z demoludów przyjechali i mnie dobrze nie znali ) , a tam bach , np. szóste miejsce i nagroda 600 dolarów. Wystarczało na dostatnie życie dla mnie i trenera na pół roku, a jeszcze zostawało na telewizor albo pralkę"
Jest to możliwe , ja w 1990 roku zarabiałem równowartość 14 dolarów miesięcznie. | | | Autor: Ozzi, 2013-06-02, 12:35 napisał/-a: Wszystko fajnie, ciekawe jak Polak ma biegać szybciej?
W Stanach na przykład, firmy takie jak Nike wyłożyły potężne pieniądze aby ich biegacze skutecznie rywalizowali z Afrykańczykami na długich dystansach. Co ciekawe ostatnio na MŚ w przełajach w Bydgoszczy Amerykanie wygrali klasyfikację drużynową (wszyscy byli biali). Ale jak już wspomniałem wpompowali w tę dyscyplinę olbrzymie pieniądze, których mu jako kraj nie mamy.
Oczywiście, niech wygra lepszy - to jest sport, ale nie widzę przeszkód żeby niejako "wesprzeć" tych słabszych biegaczy z Polski, aby wyrównywać ich szansę w dalszym rozwoju. Podobnie wygląda to na innych polach życia, np. w gospodarce i nie ma w tym nic zdrożnego. Mieliśmy w historii wielu świetnych biegaczy, co nagle się przestali rodzić? Nie. Nie mają po prostu takiego wsparcia jak kiedyś. Znikąd.
Co do dopingu. Nie jestem specjalistą, ale z tego co słyszałem to wykonanie 1 badań to koszt rzędu kilku tysięcy PLN. Także nie oszukujmy się, ale na 90% biegach w Polsce to jest nie do przeskoczenia. Także pomysł z naciskaniem organizatorów aby wprowadzał takie kontrole to kompletna utopia.
U nas niestety problem z bieganiem i każdym innym sportem to problem "systemowy" że tak się wyrażę, nie zmienimy wszystkiego od razu. Myślę jednak sobie, że bieganie staje się tak bardzo popularne, że aż żal tego nie wykorzystać dla dobra młodych polskich biegowych talentów, których naprawdę nie brakuje.
Z pewnością wprowadzenie klasyfikacji narodowej nie okaże się panaceum na wszystkie bolączki, ale może będzie chociaż jakimś małym światełkiem w tunelu. Skoro jednak w innych krajach są one wprowadzone to może jest coś na rzeczy - uczmy się od lepszych.
Zresztą, jak wskazał Pan Redaktor w swoim artykule, biegi być może dzięki temu staną się ciekawsze, bo i rywalizacja przeniesie się na szersze grono uczestniczących w zawodach biegaczy.
| | | Autor: Reniifer, 2013-06-02, 20:40 napisał/-a: Jesienią zeszłego roku byłam jakiś czas w Kenii - tamtejsi biegacze amatorzy, byli bardzo zdziwieni sukcesami swoich kolegów w Polsce. Twierdzili, że powszechnie wiadomo, że o wiele szybsi są ich sąsiedzi z Tanzanii. Spekulowali, że pewnie nie ma ich w Polsce, bo statystycznie są jeszcze biedniejsi. Pomyślałam, że skoro są biedniejsi, to tym bardziej znalazłby się jakiś manager zainteresowany ich ściągnięciem. Czy Was serwis spotkał się kiedyś już z tym tematem? | | | Autor: thomekh, 2013-06-02, 20:49 napisał/-a: Sądzę, że zdziwienie sukcesami kolegów może wynikać z faktu, że w Kenii u siebie są podrzędnymi biegaczami. Pewnie tymi którzy nie dostali się do obozów albo w nich nie wytrzymywali. Przyjechali do Polski i robią z nami co chcą. | | | Autor: E LOB, 2013-06-02, 21:47 napisał/-a: Pieniądze nie zastanawia fakt, iż Kenia nie mam pieniędzy a ich gospodarka to 1 tys USD na głowę (u nas około 14 tys).
Do ciężkiego biegania trzeba ogromnej motywacji, wręcz determinacji, pieniędzy pewnie też (choć Kenijczycy ich nie mają) i trenerów (tych też nie mamy).
I to są w/g mnie kluczowe aspekty sukcesu.
Popatrzcie ilu ludzi biega 10 km poniżej w Polsce a ilu w innych krajach "tzw "białych", słabo wypadamy.
Owszem PZLA słabo sobie radzi i tu jak w takich zapadłych organizacjach ciężko coś zmienić będzie.
Biali ludzie nie raz udowadniali, że też mogą szybko biegać i to robią. Teraz panuje moda na bieganie, spokojnie wykorzystamy to.
Dopóki ktoś nie zacznie wygrywać (tak jak Kiedyś Małysz, teraz Kowalczyk) to kochana młodzież nie zawalczy (choć według mnie i to się zmienia).
Ja jestem optymistą. | | | Autor: maciej-f, 2013-06-02, 23:06 napisał/-a: Wydaje mi się, że kilku niezłych trenerów się znajdzie. W naszym Trójmieście - np. Krzysztof Szałach.
Tylko że mam takie wrażenie, że poza wojskiem, to specjalnie nie ma jak zawodowo biegać. Poniżej link do wywiadu z Arturem Pelo, rek. życiowy w maratonie 2:15, który mi się przy tej okazji przypomniał, jako nader transparentny przykład. Mam nadzieję, że Artur nie miałby nic przeciwko, że to teraz odkopałem na potrzeby tej dyskusji:
http://www.debnica.pl/gmina/index.php?option=com_content&view=article&id=374&Itemid=155
Z tego co pamiętam, to niedawno też Yared Shegumo, znakomity przecież i utalentowany zawodnik, pojechał do pracy fizycznej w Anglii, bo też nie miał za co żyć.
No cóż, nie ma oczywiście co utyskiwać i smęcić, jest ogólna bieda, każdy orze jak może, i w sumie to temat w gruncie rzeczy nie dotyczy bezpośrednio żadnego z tutejszych dyskutantów. Dodatkowe klasyfikacje narodowe żadnego problemu strukturalnego nie rozwiążą, ale zawsze trochę pomogą naszym chłopakom, którym się nie przelewa.
pozdr. | | | Autor: akogo, 2013-06-02, 23:26 napisał/-a: Długo tylko śledziłem artykuły pojawiające się w tym temacie, ale zarówno artykuł jak i dzisiejsze wydarzenia natchneły mnie do przemyśleń.. czy oby napewno wprowadzenie dodatkowych klasyfikacji rozwiąże problem? obawiam się, że nie, na przykład dam dzisiejszy bieg charytatywny dla Maćka we wrocławiu, organizatorzy wprowadzili klasyfikacje tj. dolnoślązaka i wrocławianina, wśród wrocławian wygrał Arkadiusz Gardzielewski, czy napewno Wrocławianin? w tłumie pojawiły sie komentarze, że nie.. z ciekawości przejrzałem kilka ostatnich wyników i do tej pory ten zawodnik startował owszem jako Śląsk Wrocław, ale miejscowość Rzeżęcin, nagroda finansowa była więc czemu nie być wrocławiakiem ;) w drugiej klasyfikacji jednym z nagrodzonych został chłopak z Nysy.. chyba zapomniał, że jest z opolskiego a nie dolnosląskiego, ale to chyba omyłka organizatora, że nie zweryfikowali tego co było w zgłoszeniu, przynajmniej tak sobie to tłumacze.
Więc z mojego punktu widzenia ile byśmy klasyfikacji nie wprowadzili "zawodnicy" łatwego zarobku znajdą się wszędzie a czy będzie to Kenijczyk czy nasz własny biały nie ma chyba znaczenia. W dzisiejszych czasach pieniądz nie śmierdzi, więc skoro biegają na pewnym poziomie nie mieliby tego wykorzystać? oczywiście wszyscy chcielibyśmy, żeby było to w duchu fair play, ale czy w dzisiejszym kryzysie jest to możliwe? Co do głównego wątku zarówno Kenijczycy, Ukraińcy czy innej narodowości zawodnicy są nam potrzebni bo podnoszą poziom sportowy i nasi zawodnicy powinni trenować tak mocno by dążyć do takich wyników, by nie stawać na starcie na straconej pozycji tylko być gotowym do walki. Patrząc po kilku naszych zawodnikach jest to realne.
Z ciekawostek na jednych z mniejszych imprez organizator zamiast nagród w klasyfikacji generalnej czy wiekowej, przeznaczył całą pule na nagrody do losowania, których było kilkadziesiąt, jak myślicie czy pojawił by się ktoś z czołówki biegaczy na takich zawodach? obawiam się, że nie ale podobało mi się to rozwiązanie, bo zadowolonych bylo dobre ponad 50 osób a nie 3, mimo ze upominki były małej wartości. Chyba nie ma idealnego sposobu na rozwiązanie kwestii zarobkowych na imprezach sportowych, wygrywają najlepsi i za to im się płaci, tak jest i tak pewnie będzie, ale płacenie zawodnikom za sam przyjazd to dla mnie nieporozumienie, bo taki jeden czy dwoje zawodników nie będą stanowić o sile czy prestiżu imprezy, ale o tym świadczy liczba tych niedocenionych amatorów biegnących daleko za czołówką.. | | | Autor: mariusz2205, 2013-06-02, 23:40 napisał/-a: Świetny artykuł! | | | Autor: Truskawa, 2013-06-03, 07:29 napisał/-a: Oj. | | | Autor: Ryszard N, 2013-06-04, 13:05 napisał/-a: "Nie usuwajmy z naszych biegów Kenijczyków działaniami administracyjnymi, ale zachęcajmy do rywalizacji z nimi "białych". Zapraszajmy na nasze biegi Polskich biegaczy z czołówki, gdy trzeba - opłaćmy im hotele i nie bójmy się zaproponować "startowego". Biały, szybki biegacz jest rzadkością - a za gatunki zagrożone wymarciem płaci się najwięcej!"
Tu może być problem. Mam szczerą wiarę w to, że nikt nie dyskryminuje biegaczy Kenijskich. Jednak z zapraszaniem za pieniądze biegaczy rodzimych to też trudna sprawa, szczególnie mając na uwadze, że w ostatnich latach nastąpił dynamiczny proces "komercjalizacji" biegów czego skutkiem jest,
- nie płacenie startowego, bez względu na kolor skóry,
- nie zwracanie za koszty podróży,
- nie zwalnianie z opłat startowych,
Czasy gdy skrzykiwała się grupa entuzjastów i mówiła,...zorganizujmy jakiś bieg powoli przechodzi do historii. Oczywiście, jest nadal wiele biegów bardzo dobrze obsadzonych ale jest też część gdzie poziom sportowy, mówiąc łagodnie, jest marny.
Odnośnie tej nudy,...
Proponuje ogłosić Ogólnopolski Program Likwidacji Nudy w Bieganiu, najlepiej pod patronatem jakiejś zacnej osoby. Powinno pomóc. Na początek proponuje, np. w biegu na 10 km Kenijczyków puszczać pięć minut później, w półmaratonie 10 minut później a w maratonach, dla bezpieczeństwa 20 minut później. Bieganie uliczne przekształcimy w formułę "biegania na dochodzenie". Będzie i śmiesznie i mało nudno.
W kwestii nagród.
Jest absolutnym prawem organizatora lokalnego tworzenie specjalnych, gminnych, miejskich lub branżowych kwalifikacji. Myślę, że to jest jedyny wyjątek od reguły. Wszystko to, co po za tym, jest manipulacją w obszarze czystej sportowej rywalizacji. To myślenie trochę mi zaburza świadomość, że być może ktoś tam się "na żelował" w niedozwolony sposób. Jednakże nie mając na to dowodów muszę przyjąć zasadę domniemania niewinności. Rozwiązanie problemu jest proste. Należy szybciej biegać. Zwolennikom teorii, że biegacze z Polski zarabiają na chleb, że nie mogą, że ktoś im uciekł, sugeruję aby "zmienili robotę". W myśl starej zasady,... jeżeli dyscyplina w której startujesz nie daje Ci satysfakcji to zmień dyscyplinę lub wymyśl nową. Oczywiście, antidotum na rozwiązanie tego problemu jest np. wyłapywanie do siatki, tuż przed metą, nie Polskich biegaczy. To też pomysł na rozwiązywanie nudy,...
Sprawa zdrowia Kenijczyków.
Ciekawy akapit zamieścił jeden z kolegów komentujących temat. Zastanawiam się, czy osoby sprowadzające Kenijczyków i nie tylko Kenijczyków do Polski, zapewniają ich właściwą opiekę medyczną. Wykonują im badania, gwarantują zdrowe odżywianie. Gdy słyszymy o dzieciach szyjących w Bangladeszu ciuchy dla Polskich firm to szczerze się oburzamy. Myślę, że równie oburzające było by wykorzystywanie Kenijskich i nie tylko Kenijskich biegaczy. Jeżeli oczywiście ma to miejsce. Myślę, że ktoś monitoruje te "obozy biegowe",... | |
|
| |
|