|
| Przeczytano: 677/87166 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Moja Korona | Autor: Marcin Żuk | Data : 2011-10-26 | Korona Maratonów Polskich - mała odznaka, obowiązkowy i honorowy punkt w CV niemal każdego biegacza. Cel dla którego chce się wyjść z domu w zimny deszczowy dzień, cel który napędza i motywuje, a często daje siły, których już brak aby dotrzeć do mety.
Bieganie to forma aktywności, która z roku na rok zjednuje sobie coraz więcej sympatyków. Wystarczy popatrzeć na frekwencję na imprezach biegowych, aby nie mieć żadnych wątpliwości, że coś się w naszym kraju dzieje. Widok biegnącego człowieka nie wywołuje dziś jedynie uśmiechu politowania, ale raczej podziw i często słyszane (ale to daje mocy, prawda?) za plecami przebiegającego "widzisz, ty też byś się ruszył", albo "no proszę, jak widać można".
Żeby jednak bieganie nie było tylko noworocznym postanowieniem, albo próbą zaimponowania rodzinie i/lub znajomym i żeby się szybko nie zniechęcić, warto postawić sobie jakiś cel.
Prolog
Po powrocie z leniwych wakacji 2009 roku stwierdziłem z przerażeniem, że do 100 kg brak już naprawdę niewiele, co przy 184 cm wzrostu zmusiło mnie do refleksji i szybkiego działania. Postanowiłem zatem, nie pierwszy zresztą raz, że będę regularnie biegał. I tak sobie truchtałem bez specjalnego planu treningowego 4 razy w tygodniu po 30 minut przez kolejne 2 miesiące. Poprawa była widoczna, ale strasznie mnie bieganie nudziło, na zewnątrz robiło się coraz ciemniej i zimniej, więc aby mieć motywację do dalszego wysiłku postanowiłem wystartować w Biegu Niepodległości. 11.11.2009 pobiegłem, uzyskałem czas 56:21, strasznie się zmęczyłem, ale zadowolenie było ogromne.
Wracając metrem do domu zakiełkowała mi w głowie myśl, żeby pobiec w marcu w półmaratonie. Potraktowałem to w miarę serio i bardziej lub mniej (dziś wiem, że mniej) regularnie biegałem w zimę, po to aby 28 marca 2010 r. stanąć na Krakowskim Przedmieściu w tłumie biegaczy, a następnie nie bez trudu (niemal umierając na podbiegu pod Sanguszki) w czasie 2:14:50 ukończyłem Półmaraton Warszawski.
Projekt Korona
Połmaratońskie trudności wcale mnie nie zniechęciły i postanowiłem, że we wrześniu spróbuję pobiec maraton. Zdawałem sobie sprawę, że to nie będzie proste, więc aby wywrzeć na sobie pozytywną presję, podczas szkolenia menedżerskiego w mojej formie, w czasie bloku tematycznego, pt. „moja wizja”, publicznie chęć maratońskiego startu zadeklarowałem. Prowadzący zajęcia zapytał wtedy: "Super, skoro masz już swoje 100% to powiedz co byłoby czymś jeszcze większym, czymś takim jak 300% normy?". Odpowiedziałem od razu układając dwa palce w małe kółeczko: "Korona Maratonów Polskich!". Cóż było robić - słowo się rzekło!
Wrocław, 11.09.2010
Po lekkim schłodzeniu głowy postanowiłem podejść do tematu metodycznie i założyłem, że moim pierwszym maratonem nie będzie jednak rodzinna Warszawa, bo tą chciałem zostawić sobie na koniec, ale Wrocław. Przygotowania zostały bardzo poważnie zakłócone przez żebro uszkodzone w czasie akcji ratunkowej w moim domu podczas czerwcowej nawałnicy w Piasecznie, ale ostatecznie 11 września stanąłem na starcie obok 2 tysięcy innych biegaczy.
Cel? Pobiec, poczuć i przeżyć! Za mną były 3 półmaratony, więc coś tam mogłem przewidzieć, ale wiadomo że półmaraton to mniej jak połowa maratonu. To co przeżyłem było fatalne - walka z samym sobą od 22 km, marszobieg, potem marsz, ból całego ciała, irytacja, pukanie się w głowę i pytanie po co to wszystko w ogóle robię. Całe szczęście na 34 km spotkałem Pana Józefa Żuka z Wałbrzycha (przypadkowa zbieżność nazwisk ; serdecznie pozdrawiam Panie Józefie!), który tak mnie zainspirował swoimi 170 maratonami oraz 30 ultramaratonami i zawstydził wiekiem +70, że ostatnie 7 km przebiegłem i złamałem ostatecznie 5 godzin - 4:56:14. Dalekie od jakiejkolwiek maratońskiej wartości, ale jak się miało okazać wcale nie najgorsze...
Poznań, 10.10.2010
Mądrzejszy o doświadczenia i pamiętający jak maraton boli, stanąłem po 4 tygodniach wśród 4 tysięcy biegaczy obok poznańskiej Malty. Do 20 km szło dobrze, nawet bardzo dobrze, bo biegłem przed balonikiem na 4 godziny, ale ten minął mnie jakoś tak niepostrzeżenie i szybko się oddalił, a mnie na 27 km zatkało tak mocno, że do 35 km nie byłem w stanie pobiec nawet 10 metrów. Chyba najlepiej moje samopoczucie opisuje zdanie przeczytane kilka dni później na forum, że "głowa nie pozwalała mi ruszać nogami".
Pozbierałem się jednak jakoś i znów ostatnie 7 km przebiegłem, uzyskując ostatecznie czas 4:38:43, a więc kilkunastominutowy progres. Gdybym zaczął wolniej pewnie 4:30 by padło, ale jak wiemy słowo "gdyby" pojawia się zawsze po fakcie.
Dębno, 24.10.2010
Początkowo Dębno chciałem pobiec na wiosnę 2011, ale jak uświadomiłem sobie, że tydzień po tygodniu przebiec maraton może być ciężko, to zmieniłem swój harmonogram (Dębno 10.04.2011, Kraków 17.04.2011). Było to możliwe z uwagi na fakt, że w 2010 r. Maraton Dębno odbył się wyjątkowo nie w kwietniu, a w październiku - przesunięty z uwagi na katastrofę w Smoleńsku.
Trzeci maraton w ciągu 6 tygodni?! To też nie było zbyt rozsądne, ale ten maraton własnie paradoksalnie okazał się najlepszy, bo od początku do końca
w całości został przebiegnięty. Zgodnie z definicją Jerzego Skarżyńskiego "maraton zaliczony to maraton przebiegnięty" mogłem wreszcie dumnie powiedzieć, że jestem maratończykiem. Czas 4:29:40, a całość wolniutko, spokojnie i bez żadnych problemów na trasie.
Na deser sezonu 50:17 w Biegu Niepodległości, więc humor jak najlepszy i duże oczekiwania na 2011 rok.
Kraków, 17.04.2011
Pomysł z wcześniejszym startem w Dębnie okazał się błogosławieństwem, bo choroba i sprawy zawodowe spowodowały, że na starcie maratonu na krakowskich Błoniach stanąłem tylko dlatego, że "musiałem". Pamiętając o ubiegłorocznych wrocławsko-poznańskich problemach zacząłem bardzo spokojnie, ale brak wybiegania dał znać o sobie dość szybko. Na 18 km poczułem ból w prawym kolanie, który zaczął się szybko nasilać. Na 20 km porzuciłem myśli o poprawie życiówki i postanowiłem po prostu dotrzeć do mety.
Wstydliwie, ale jak powiedział mi potem lekarz bardzo rozsądnie, doszedłem do mety, biegnąc, a w zasadzie sunąc, ostatnie 4km. Czas 5:01:38, a więc kompletna sportowa porażka. Ten maraton był jednak bardzo istotny towarzysko, bo poznałem kilka osób z którymi mam kontakt do dziś i z którymi mam nadzieję zrealizować w 2012 roku sympatyczny zagraniczny projekt. Dziś po kontuzji, dzięki znakomitej rehabilitacji, nie ma już śladu. Dzięki Paweł!
Warszawa, 25.09.2011
Maraton Warszawski miał być startem docelowym - biegiem po którym obok mojego nazwiska miała się wreszcie pojawić z przodu trójka. Okazał się jednak najwolniejszy ze wszystkich, choć byłem dobrze przygotowany i 3 tygodnie wcześniej ustanowiłem nawet życiówkę w półmaratonie czasem 1:52:40. Był to jednak bardzo szczególny maraton, gdyż pokonany w pełnym rynsztunku starożytnego Spartanina wraz z 2 paniami i 23 panami ubranymi podobnie. Z kronikarskiego obowiązku podaję, że uzyskany czas to 5:27:28, ale
w tym biegu nie chodziło tylko o to, żeby dobiec do celu (mety), ale żeby biec w celu - celu charytatywnym, zbierając pieniądze na leczenie niepełnosprawnych dzieci (o akcji Spartanie w Martonie Warszawskim obiecuję napisać przy innej okazji, a na razie zachęcam do odwiedzenia strony internetowej www.domore.pl/spartanie gdzie można dowiedzieć się nieco więcej)
Oczywiście w biegu było sporo przerw technicznych z uwagi na niesiony na sobie rynsztunek. Ogólnie jednak był to z pewnością najsympatyczniejszy maraton całego cyklu mojej Korony Maratonów Polskich.
Epilog
Korona zdobyta, wniosek o jej przyznanie złożony, a więc cel osiągnięty. Czy było warto? Podsumowując sportowy poziom nie ma absolutnie czym się chwalić, bo średnia 4:54:45 może nawet oznaczać najwolniejszą Koronę Maratonów Polskich w historii. Podsumowując jednak wszystko inne co wiązało się z tematem powiem krótko - super! Dziś jakoś bardziej mi się chce, jak twierdzi moja żona mniej marudzę, jak się coś nie uda to wiem, że jutro udać się może i do tego schudłem 8 kg.
Czy porzuciłem myśl o trochę szybszym bieganiu? Nie, wprost przeciwnie! Jeszcze w tym roku w roku chcę wreszcie złamać 50 minut na 10 km (Bieg Niepodległości, Warszawa 11.11.2011), w przyszłym roku w Dębnie 4 godziny w maratonie, a wszystkie cztery nieprzebiegnięte maratony (Warszawa, Wrocław, Poznań, Kraków) zamierzam w najbliższych 2 latach honorowo przebiec. Cieszę się jednak, że założony cel osiągnąłem i aby się bardziej zmotywować do dalszego i przede wszystkim lepszego biegania, stawiam sobie kolejny cel - kolejną Koronę, czyli maraton na każdym kontynencie!
Jeszcze nie wiem jak to zrobię, jeszcze nie wiem skąd wezmę na to niemałe przecież środki finansowe, ale wiem na pewno co najmniej dwie rzeczy - po pierwsze żona mnie w tym mocno wspiera (dziękuję Ci Kochanie!), a po drugie bez tego celu nie będzie mi się chciało wyjść z domu w zimny deszczowy dzień na kolejny trening. Czuję także, że te maratony na całym świecie wydają mi się dziś zdecydowanie bardziej prawdopodobne, niż 2 lata temu Korona Maratonów Polskich.
Zachęcam wszystkich, aby realizowali swoje cele, swoje plany, swoje marzenia. Tak jak umiemy, tak jak to możliwe, ale z mądrą głową, mężnym sercem i uśmiechem na ustach. Pamiętajmy, że "aby dobiec, trzeba wybiec".
Ja wybiegłem i mam nadzieję, że prędko się nie zatrzymam. Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia na szlaku - Maratończyk Amator
marcin.zuk@xl.wp.pl
Zdjęcia w artykule: Małgorzata Laudańska-Żuk |
| | Autor: tytus, 2011-11-01, 21:04 napisał/-a: dzięki, już dawno nie słyszałem o sobie "młody, zdrowy byk" | | | Autor: stanwoj7, 2011-11-02, 09:45 napisał/-a: Szanuj Bracie nawet tych , którzy maraton biegną w 6 godzin , bo to dla mnie bohaterowie .Szanuj także tych , którzy zaliczają maratony na wózkch .Twoj wynik 3 godziny też jest śmieszny w porownaniu z 2h , 8 min .Jesteśmy w większości amatorami i stanowimy mały procent społeczeństwa i dlatego dalej z dumą biegajmy ulicami miast i wsi bez względu na czas , bo samo w sobie bieganie jest wielką sprawą. | | | Autor: mzuk, 2011-11-02, 16:57 napisał/-a: Witam! Bardzo dziękuję za komentarze pod moim artykułem. I za te chwalące i za te nie do końca pochwalne. Widać wyraźnie, że przewija się w wypowiedziach sprawa, czy ktoś kto biega wolno jest godzien czy nie jest godzin Korony? Uważam, że sportowca podziwia się za wynik, a szanuje się go za postawę. Wynik 5 godzin czy nawet 4 nie jest może godny wielkiego podziwu sportowego, ale zaangażowanie, nieustępliwość, walka z samym sobą, z kontuzjami i z przeciwnościami losu, które są związane z osiągnięciem tego wyniku, jest z pewnością godna sportowego szacunku. Bo maraton to nie jest napis na dropsach więc nawet gdyby go w całości przejść to i tak jest to osiągnięcie znacznie powyżej średniej w naszym kraju. Poza tym myślę sobie, że szanować należy każdego człowieka, a na forach (w tym i naszym) niestety różnie to bywa... Przy okazji dziękuję za wszystkie maile które otrzymałem – bardzo mi miło.
Ale żeby nie było tylko filozoficznie, ale też i trochę merytorycznie to pragnę zauważyć dwie rzeczy: po pierwsze - w tym roku w 5 maratonach należących do KMP odsetek osób które uzyskały czas poniżej 4 godzin wyniósł 41,74%. Zatem znacznie ponad połowa osób nie złamała 4 godzin! Ekstremalnie niski odsetek (bo i ekstremalne upalne zawody to były) pojawił się we Wrocławiu i wyniósł 20,92%. Pytanie za 100 punktów - czy 4/5 uczestników którzy dotarli do mety we Wrocku po 4 i więcej godzinach są godne szacunku pozostawiam otwartym. Dla mnie odpowiedź jest oczywista. Po drugie oddam głos Jeff’owi Galloway’owi: "Znam ponad 100 osób, które nie potrafiły sobie poradzić z granicą 3 godzin biegnąc bez przerw. Kiedy zaczęły stosować moją metodę - wszyscy oni poprawili swoje wyniki o 5 do 10 minut i złamali 3 godziny. Znam kilkadziesiąt osób, które tą metodą zeszło poniżej 2:50. Najszybszy "galloway" to 2:28 - młody człowiek poprawił życiówkę o 5 minut, co milę maszerując przez 15 sekund. Co tu jeszcze udowadniać?” No właśnie 2:28 - ja chętnie mogę być taki „niehonorowy” :)
Pozdrawiam serdecznie
PS. Deklaruję publicznie - w niedzielę startuję w Radomiu i planem jest poprawienie życiówki. Zrobię wszystko żeby się udało. A zatem cdn.
| | | Autor: marek100384, 2011-11-02, 17:08 napisał/-a: Zgadzam się. Nie każdy biega dla wyników,a dla przyjemności. Nikt nie powiedział,że każdy biegacz musi wejść na start i ukończyć maraton wkładając wszystkie swoje siły. Niektórzy biegają sobie np dystans 10km treningowo np powyżej 50 min,żeby 2 tygodnie pózniej startowo przebiec w np 35 min. | | | Autor: mzuk, 2011-11-07, 21:01 napisał/-a: Plan trzeba mieć, ale plan nie zawsze się realizuje :( Z pokorą przyznaję, że poległem w Radomiu. Miało być pięknie, a wyszło słabo. Czas 4:38:30 to najlepszy wynik w tym roku i o 13s lepiej jak w Poznaniu czyli najszybszy maraton Galloway"em, ale życiówka niestety pozostanie do wiosny na poziomie 4:29:40. Po 30 kilometrze nie starczyło już sił. Jego Wysokość Maraton pokazał że jestem jeszcze Pikusiem. No cóż, trenujemy i walczymy dalej. Jeszcze raz dzięki za wyrazy wsparcia i komentarze pod artykułem. Cdn Pozdrawiam wszystkich. | | | Autor: mzuk, 2011-11-11, 23:35 napisał/-a: To co nie udało się z maratonem udało się z dychą - dziś w Biegu Niepodległości w Warszawie złamałem 50 minut - dokładnie 49.40. Na koniec sezonu PB. Kolejny motywator do zimowych treningów jest :) | | | Autor: jak74, 2011-11-21, 21:07 napisał/-a: Marcin - gratulacje! Nie zwracaj uwagi na kąśliwe komentarze "prawdziwych sportowców i maratończyków". Każdy, kto próbuje zmierzyć się ze swoimi słabościami zasługuje na brawa! Po prostu rób swoje i "nie zardzewiej"! | | | Autor: mzuk, 2012-03-26, 23:18 napisał/-a: Publicznie zapowiedziałem, więc słowo się rzekło. W środę 28 marca rozpoczynam realizacje projektu Korona Maratonów Ziemi - wylatuję z Okęcia w celu ukończenia maratonu w Azji. Do tematu podszedłem dość praktycznie i chcąc minimalizować koszty i skrócić czas lecę prawie najbliżej jak się da czyli do Izraela. 30 marca w piątek odbędzie się Gillette Tel Aviv Marathon 2012. Trzymajcie kciuki! Oczywiście dam znać jak mi poszło - ba, obiecuję jeszcze przed Wielkanocą relację/fotorelację na portalu. A zatem cdn. Pozdrawiam | | | Autor: mzuk, 2012-03-26, 23:26 napisał/-a: Podjąłem decyzję, że do Dębna nie pojadę. 15 kwietnia zamiast do Dębna jadę do Łodzi aby pobiec ze Spartanami. powody są 2 - 1. skoro Tel Aviv 2 tygodnie wcześniej to trudno walczyć na serio po tak krótkim odpoczynku, 2. mój mały prywatny ptotest w sprawie Pawła Jacha. Skoro zatem 4 godziny nie w Dębnie to pobiegnę 5 tygodni później, czyli 20 kwietnia w Toruniu. mam nadzieję że tam się uda i wyjdzie fajny prezent bo 21 maja mamy 7 rocznicę ślubu. Oczywiście na maraton jadę z żoną :) | | | Autor: zgrzecho, 2012-03-28, 11:13 napisał/-a: Powodzenia.
A czy protest jest słuszny? to już Twoja sprawa. Regulamin z Dębna jest jasny i przejrzysty, w tym punkcie nie był łamany do tej pory przez 39 lat. | |
|
| |
|