A szkoda. Ten bieg na pewno długo pozostanie w mojej pamięci. My (ja i Henio) przyjechaliśmy z Sopotu, po drodze zabierając z Gdańska Piotra Gładkiego. Zostaliśmy zaproszeni do rezydencji państwa Grabowskich (rodzice Wasyla), znajdującej się na uroczym ryneczku w Trzemesznie. Kamienica owa liczy ok. 100 lat. Zawsze mam sentyment dla takich starych miejsc, co to niejedno przeżyły. Kiedy wysiedliśmy z samochodu zaraz zjawił się gospodarz (stary Wasyl) chętny do niesienia pomocy w przetransportowaniu naszych bagaży na I piętro.
Przywitano nas bardzo serdecznie i miło. Oprócz uśmiechniętych członków rodziny(rodzice i wujostwo z dziećmi) była też Gaja- duża sznaucerka koloru pieprzu z solą- rasowa księżniczka, machająca przyjażnie krótkim ogonkiem.
I tak jak przystało na wiekowy dom, wysokie pokoje wyposażone były w stylowe meble, obrazy, zegar, a w naszym pokoju stał wielki aż pod sufit, przepiękny, jedyny w swoim rodzaju piec kaflowy- kafle z ornamentem kwiatowym. W pokoju przydzielonym Piotrowi znajdował się stary fortepian. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że ktoś zrobi z niego użytek. Ale o tym potem.
Atmosfera tego mieszkania wpłynęła na nas tak, iż poczuliśmy się swojsko i swobodnie. Niedługo potem przyjechały Krakusy, na których z niecierpliwością czekał stary Wasyl ( to ludzie z jego rodzinnych stron ) No i się zaczęło. Wasylewo przeżywało prawdziwy najazd. Zrobiło się tłoczno i gwarno jak w ulu. Krakusy zamieszkały na II piętrze. To mieszkanko Grzegorza. Tam czuło się atmosferę sportu. W dużych gablotach wiszą trofea Wasyla- rozmaite medale. Jest tam również wiele pamiątkowych zdjęć.
Potem wszyscy zeszli na I piętro i zasiedliśmy do kolacji. Smaczny bigos, kiełbaski, rybka, wódeczka i wino własnej roboty o niepowtarzalnym bukiecie i smaku. Było wesoło i naprawdę przyjemnie. I tylko Wasyl wciąż gdzieś gnał. Takie to życie organizatora. Muszę przyznać, że dopiero teraz wiem skąd Grzegorz ma takie poczucie humoru - to rodzinne. W tak serdeczne przywitanie nas biegaczy zaangażowana była niemal cała rodzina.
A podczas kolacji z drugiego pokoju docierały do nas dźwięki gry na fortepianie - to Darek, jeden z Krakusów umilał nam czas wygrywając piękne melodie. Po kolacji pojechaliśmy pobrać numery startowe. Tam rej wodził Wojtek Gruszczyński z wystawą swoich medali. W czerwcu z wielką pompą będzie obchodził jubileusz swojego 100 ego maratonu. Na miejscu było oczywiście już sporo biegaczy z całej Polski, wśród których spotkaliśmy naszych starych dobrych znajomych. Porozmawialiśmy, porobiliśmy trochę pamiątkowych zdjęć. Zdjęcia zrobione z Piotrem Gładkim będą dla wielu cenną pamiątką. Przecież to olimpijczyk. Potem wróciliśmy w gościnne progi naszych gospodarzy i przy salwach śmiechu wytrwaliśmy do 23. Nazajutrz bowiem mieliśmy walczyć na 15 km trasie. Trasa była bardzo śliska, ale krajobrazowo piękna. Zima w całej swojej krasie. Po biegu gorąca herbata, kiełbaski, drożdżowki, grochówka.
Na sali udekorowano zwycięzców i odbyło się losowanie dużej ilości upominków, co zawsze cieszy biegaczy.
Podczas tej imprezy osobiście poznaliśmy Artiego - organizatora 10 w Poznaniu, Jansa, Zygę, Hirka i wielu innych, których znaliśmy wcześniej tylko z internetowego forum (Maratony Polskie).
My jesteśmy bardzo zadowoleni z wyjazdu, a Piotr Gładki wygrał bieg i dostał telewizor, który przywieźliśmy przypięty pasami na przednim siedzeniu. Piotr wrócił do Gdańska z Andrzejem Stepowskim z Pom.Klubu Weteranów L.A. Sympatyczni biegacze z Krakowa wyjechali ok 21. Wasyl pojechał do Warszawy. My zaś (już tylko dwoje) zostaliśmy do niedzieli. Rano z Basią i Gieniem (rodzice Wasyla) zjedliśmy śniadanko, no i z żalem opuściliśmy gościnne progi. Przed nami była bowiem daleka droga do domu.
Dziękujemy Ci Wasylu za gościnę i udany weekend. |