2014-10-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Pierwszy maraton - moc wrażeń! (czytano: 1448 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://travelan.pl/2014/10/moj-pierwszy-maraton/
Pierwszego maratonu chyba nigdy się nie zapomina.
Mija już czwarty dzień, a ja dalej żyję wspomnieniami z trasy warszawskiego biegu.
Ale od początku.
Bieganie w zawodach rozpocząłem w tym roku od Półmaratonu Warszawskiego. Spotkałem się już z kilkoma reakcjami ludzi, których bardzo nakręcały naklejki znajdujące się w pakiecie startowym. Odznaczony na niej był dystans 21 kilometrów, a obok pole z długością biegu maratońskiego wraz z hasłem „Nie zatrzymuję się…”.
To dało silnego bodźca i wraz z kolejnymi wiosennymi biegami dojrzewała myśl do sprawdzeniu swoich sił w maratonie. Oczywiście miejsce debiutu również nie mogło być inne.
Zapisałem się dość szybko, od razu wnosząc opłatę startową, by tym bardziej motywowała do sumiennych przygotowań. Nie mam tu na myśli żadnego planu treningowego, gdyż z takowego w ogóle nie korzystałem. Biegałem kiedy mogłem – trzy, czasem cztery razy w tygodniu, starając się w każdym z nich robić długie wybieganie, przynajmniej w okolicach 21 – 24 kilometrów. Standardowe treningi uzupełniałem udziałem w zawodach, głównie na krótkich dystansach.
Nie myślałem o żelach, ani innych patentach wykorzystywanych podczas biegu, a na testowanie podczas samego maratonu było już za późno. Nie myślałem o zakładanym tempie czy czasie, postawiłem wszystko na znajomość swojego organizmu.
Tydzień przed maratonem stres i myśli o tym, czy aby na pewno dam radę. Zwłaszcza, że w ostatnim czasie dokucza ból lewej nogi… Obawy dotyczące pogody. Bliżej weekendu wszystko wydawało się optymistycznie układać, więc przyszła pora wyjazdu do Warszawy.
Sobota – czas na odbiór pakietu, przygotowanie ciuchów i rzeczy na śniadanie, a także spacery po mieście.
Niedziela – wczesna pobudka i odpowiednio wczesne, syte śniadanie. Sprawdzony z treningów oraz innych zawodów zestaw, czyli mleko, płatki, rodzynki, a także kanapki okraszone obficie miodem. Maksymalnie zasłodzony postanowiłem pokonać drogę na stadion częściowo autobusem, a częściowo na nogach, by rozładować stres i przygotować nogi do ruchu…
Mimo, że pod stadion dotarłem bardzo wcześniej, nawet nie wiem gdzie tak szybko zleciał mi czas. Delikatna rozgrzewka i ustawienie się w strefie czasowej, start.
Piękna pogoda, malownicza trasa, dopingujący ludzie, liczne zespoły muzyczne na trasie oraz bardzo częste punkty odświeżania. Czy można chcieć czegoś więcej? Adrenalina niosła, pogoda idealna do biegania, kolejne kilometry leciały w spokojnym tempie.
Dzięki spokojnemu tempu, udało się ominąć wszelkie ściany, skurcze oraz inne nieciekawe dolegliwości, o których można było przeczytać rozczytując się w materiałach przed samym startem. Co prawda na ulicy Puławskiej niecierpliwie wypatrywałem już Wisły oraz stadionu, jednak uważam za swój spory sukces to, że udało się bez żadnej przerwy biec.
Finisz na Narodowym dla każdego debiutanta jest z pewnością nie lada gratką. Sił od razu przybyło i w dobrym tempie można było przekroczyć metę.
Po zatrzymaniu za linią mety ugięły się na kilka sekund nogi, ale po chwili udało się utrzymać równowagę.
Maraton skończony, medal zawisł na szyi, a wrażeń z całego biegu z pewnością szybko się nie zapomni.
Jestem pełen podziwu dla organizatorów za wzorowe ogarnięcie tak dużej imprezy. Lata doświadczeń robią swoje. Sam dyrektor imprezy sprawia wrażenie dobrze ogarniętego w temacie oraz dobrego zarządzającego. Największy respekt na trasie budziła u mnie praca wolontariuszy. Mimo tak dużej liczby uczestników nikt nie ma prawa skarżyć się na dostępność wody, izotoników czy bananów.
Cztery dni po, a w głowie rodzą się plany na kolejne maratony oraz lepsze wyniki!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |