2014-08-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Chudy Wawrzyniec 2014 (czytano: 3647 razy)
Długo zastanawiałem się co mogę tu napisać o Chudym Wawrzyńcu. Jedno słowo, które by to wszystko podsumowało: WYGRAŁEM!!!
Coś o czym nie śmiałem nawet marzyć stało się po kilku godzinach walki faktem. Wpisałem się na krótką listę osób, które dane było jako pierwszym przebiec linię mety w Ujsołach.
Chudy Wawrzyniec 80+ przechodzi do historii, a ja czuje, że do tej historii dopisałem swoje nazwisko.
Ale od początku...
Sierpień to taki miesiąc, w którym nie ma zbyt wiele do robienia na zawodach biegowych. Po maratonie w Bostonie postanowiłem zgłosić się do biegu elity Św. Dominika w Gdańsku na dystansie 10 km. Pomyślałem sobie, że da mi to motywacje do szybszego biegania. Zgodnie z regulaminem zgłosiłem swój udział e-mailowo jednak pozostał od bez odpowiedzi.
W międzyczasie biegałem. Biegałem głupio, bez sensu ale dużo. Starałem się robić minimum 100 km tygodniowo i czerpałem z tego niesamowitą (niespodziewaną) przyjemność. Prędkości były słabe, a wychodząc na trening nigdy nie wiedziałem co będę robił. Takie tam wakacje :)
Na początku lipca wyklarowały się plany startowe na wakacje, o których dosyć często pisałem. Pobiec koleżeński bieg Gąsiorowo 33, Chudy Wawrzyniec oraz setka w Zamościu.
Wszystkie te biegi były konsekwencją dobrego samopoczucia i miały być bieganie typowo dla zabawy i zdobycia doświadczenia.
Bieganie górskie to nie moje miejsce na świecie. Przynajmniej nie teraz. Zawsze pasjonowały mnie biegi ultra w górach. Widoki, wolność, taktyka, przestrzeń, nierówne tempo... Wiedziałem jednak, że w takich imprezach liczy się doświadczenie zdobyte wraz z wiekiem dlatego realizując długofalowy plan - raz na jakiś czas starałem się startować w jakimś biegu ultra ale bez szaleństw.
W 2011 roku przebiegłem Rzeźnika (78 km). W 2012 roku pobiegłem Rzeźniczka (28 km). Rok 2013 postanowiłem spróbować pościgać się w Rzeźniku w parze z Kamilem Leśniakiem i odebrałem dużą lekcję pokory zajmując 8 miejsce.
W tym roku w ramach przygotowań do Bostonu pobiegłem w marcu Zimowy Ultramaraton Karkonoski 52 km gdzie zająłem wysokie 3 miejsce.
Na tym kończy się moje doświadczenie górskie. Niewiele.
Chciałem pobiec w Chudym Wawrzyńcu z racji tego, że organizowała to fajna ekipa ludzi, którzy dają gwarancję dobrze przeprowadzonej imprezy biegowej. Udało mi się zapisać i nie ukrywałem, że chce pobiec sobie to średnio rekreacyjnie by się nie zajechać ale by zebrać doświadczenie z tej trasy i wrócić tu może za 5 lat pościgać się na serio. Wiedza o trasie oparta na doświadczeniu jest tu bezcenna.
Nastawiałem się na dystans 50+ jednak im bliżej było startu tym bardziej w głowie krążyła myśl spróbowania biegu na dystansie 80+. Niestety tydzień przed startem w Gąsiorowie zmasakrowałem sobie stopy. Rany miałem tak duże, że w środę miałem problemy z ukończeniem treningu...
Postanowiłem, że decyzje o dystansie podejmę na 42 km kiedy będę wiedział jak wygląda rywalizacja i jak będę się czuł.
Do Rajczy wyjechałem dopiero po pracy w piątek czyli ok 17. Droga - mimo, że daleko - została dosyć sprawnie pokonana i już o 23 na parkingu przed szkołą w Rajczy piłem piwo na parkingu z Piotrem Karolczakiem i Tarzim.
To właśnie ludzi tworzą biegi ultra i to ma swój urok. Spaliśmy w jednej sali szkolnej w Rajczy i po pogadaniu na sen (przerywany dzwonami kościoła w Rajczy) zostało ok 2,5 h.
Lekkie śniadanie w postaci 2 bananów, odpakowanie i napełnienie plecaka z wodą Pumy (w końcu po 4 latach próśb do działu produktu udało się je wyprodukować) i spakowaniu żeli (8 sztuk żeli Vitargo) i dwóch fiolek magnezu Nutrendu ruszyliśmy cała ekipą na start.
Kamil Leśniak, Szmajchle, Słonik, Dybol mieli w planach bieg na 50+; Piotr Karolczak i ja deklarowaliśmy 80 +.
Na starcie luźna atmosfera. Raczej nie ma stresu. Nie ma rozgrzewki bo przecież i tak jest szansa rozgrzać się na pierwszych kilometrach. Sporo pozytywnego humoru szczególnie, że spotkaliśmy się z Kamilem, którego nie widziałem miesiąc kiedy siedział w Alpach.
Po godzinie 4 rano nastąpił start. Pierwsze 6 km prowadzi asfaltem po Rajczy. Już tutaj czołówka biegu uciekła znacznie. Ciężko było mi policzyć ilu zawodników tam biegnie. My stworzyliśmy grupę pościgową.
Karolczak, Szmajchel, Kamil, ja i dwóch biegaczy rozmawiając w spokojnym tempie 4:20 pokonywaliśmy trasę. Po 6 kilometrze na pierwszych górkach uciekł Kamil. Nie było sensu go gonić.
Trochę się rozerwaliśmy. Starałem się nie biec zbyt szybko wiedząc, że przyjdzie mi spędzić ok 9 h na trasie. Stopy dawały się we znaki. Miejsca, w których miałem rany po prostu bolały. Dyskomfort nie był zbyt optymistycznym znakiem.
Już po 8 km w tyle zostaje Karolczak. Bardzo lubię skurczybyka. Przeinteligentny koleś wyraźnie wybijający się na tle społeczeństwa. W ultra dostaje od niego łomot. Na krótkich dystansach ma życiówki podobne do moich. Posturę obaj mamy "niebiegową" :) Zachęcam go do wspólnego biegu ale odpowiada, że nie jest wybiegany i wie, że jestem w formie więc mam uciekać.
Uciekam więc doganiając Szmajchela, któremu spina mocno łydkę mimo, że jest dopiero 10 km. Mijam go z łatwością, a on daje mi ostrzeżenie, żebym nie szarżował.
Czuje się bardzo pewnie. Bo zbiegu stokiem do Zwardonia biegniemy odcinek asfaltem. Mija nas... Piotr Karolczak. Tak szybko, że nie zamieniam z nim nawet pełnego zdania. Poza moim zasięgiem! Stwierdzam w głowie, że pewnie zdecydował się biec krótszy dystans i goni czołówkę...
Na 23 km biorę pierwszy żel. Chwilę później gdy zaczyna działać biegnę po 4:30 na płaskich odcinkach. Szmajchel mówi "Jesteś ciotą jak ścigając się nie jesteś w stanie biec po 4:30 na odcinkach biegowych". Siedzi mi to w głowie :)
Na 37 km punkt odżywczy, na który dobiega się ok 800 m ze szlaku robiąc agrawkę i meldując na punkcie pomiary czasu.
Przegibek: 3:33 h
To ważny punkt, gdyż aż do 60 km nie ma już punktu odżywczego więc przede wszystkim napełniam na maksa bukłak (pojemność 1,5 l) i wypijam dwa kubki wody. Nic nie jem. Mam przecież żele. Szybko wybiegam.
Mijam się na tej agrawce - czyli powrotnego dobiegu do ścieżki - Szmajchela krzycząc by go zdopingować i wskakuje na czerwony szlak.
ok 38 km nagle cała woda z bukłaka wylewa mi się na plecy. Próbuje ją ratować, myśląc że to wina złego zakręcenia. Niestety jest zbyt późno. NIE MAM WODY. Tym będę martwił się później.
Lecę dalej. Nie widzę oznaczeń czerwonego szlaku. Nie widzę wstążek. Widzę niebieski szlak. Coś jest nie tak. Chyba źle biegnę? Jestem wkurzony!
Zawracam i już wiem, że źle skręciłem. Nadrobiłem ok 1 km. Wracam na ścieżkę dwie pozycję dalej niż byłem za plecy... Szmajchela. Na podejściu szybko go łapie i opowiadam historię o bukłaku. Daje mi pusty bidon 0,5 l, który ma w plecaku. Zawsze coś...
Uciekam dalej. Szybko mijam kolejnego rywala i wbiegam na Rycerzową. Jest 43 km. Liczę na to, że mają wodę i się ze mną podzielą. Wpadam niemal równocześnie z innym biegaczem. Zdaje dwa pytania: Ile osób pobiegło na 80 km oraz czy macie może wodę.
Rycerzowa: 4:11 h
Dostaje odpowiedź, że tylko jedna osoba. Jest to Robert Faron i nie mają wody. Trochę się dziwią pytaniu o wodę. Biegacz, który tam stał podzielił się ze mną połową swojego bidonu. Dzięki!
Ruszam na trasę 80 km. Po ok 500 m spotykam biegnącego z naprzeciwka Roberta Farona, który mówi, że chyba źle biegniemy bo nie ma wstążek. Cofam się do punktu gdzie dowiaduje się, że mamy biec niebieskim szlakiem wzdłuż granicy. Stoimy z Robertem analizując mapę gdy podchodzi turystka. Dolewa mi wody do bidonu i ruszamy dalej.
Tylko chwilę biegniemy razem i dobiegamy do pierwszego pionowego podejścia. Jest 46 km. Przy zrobieniu dużego kroku czuje jak w udo łapie mnie skurcz. Pierwszy raz w życiu podczas zawodów!
Mam w plecaku dwie fiolki magnezu. Kupiłem je raczej z przekory i całkowicie przypadkowo. Teraz maja uratować mi życie. Łykam praktycznie dwie na raz i próbuje wdrapać się na szczyt. Mogę robić tylko małe kroki aby nie ryzykować skurczów.
Faron podchodzi wolniej. Gdy jestem na samej górze widzę kolejnego biegacza. Zatem walka o podium rozstrzygnie się miedzy nami - tak myślę.
Uciekam. Widzę, że przewaga nad Faronem się zwiększa. Ok 48 km... zatrzymuje się i czekam na Roberta bo uważam, że zgubiłem trasę. Po ok 2 minutach dogania mnie i potwierdza, że biegniemy dobrze. Rzucam zdanie, że wygrana byłaby dla mnie najlepszą rzeczą na świecie, odpowiada, że dla niego również.
Szybko zwiększam przewagę gdy nagle pojawia się Oszust. Sam jego widok powoduje u mnie zawrót głowy... staram się podchodzić ale sytuacja ze skurczami się powtarza. napieram i widzę, że dogania mnie Faron. W bidonie brakuje wody. Jakoś udaje mi się wdrapać na szczyt gdzie siedzą dwie wolontariuszki Pokojowego Patrolu i mają wodę. Dolewam do bidonu, pije trochę na miejscu i uciekam. Jest 52 km. Do mety ponad 30 km, ja mam dosyć...
Teraz odcinek biegowy ale już na 55 km na małym podbiegu musze przejść do marszu. Nie trwa od długo bo ok 2-3 minuty. Skurcze łapią mnie w oba uda naraz.
Szybko dogania mnie Faron. Pyta o żel. Odpowiadam, że mam tylko dwie sztuki, a przed sobą 30 km walki. Mam tutaj rozdarte serce. Nie dziele się z nim. On zbytnio nie naciska i szybko ucieka.
Nie jestem w stanie go trzymać. W głowie ostateczna myśl - To koniec marzeń o wygranej. Koniec biegu. Trzeba dożyć do mety.
Staram się biec i w mniej niż 1 km doganiam go po czym bez problemu mijam. Nie odwracam się. Po jakimś czasie nie słyszę go już za plecami. Jest 57 km. Jestem w stanie biec po 5:00 wzdłuż granicy ze Słowacją. Przewaga chyba rośnie. Chyba bo przecież nikogo na trasie nie ma więc nie mam pewności... Spotykam tylko przebiegające co jakiś czas jelenie...
Dobiegam do Glinki. To ostatni punkt kontrolny z wodą. To 60 km. Myślę tylko o tym, że muszę z niego wybiec tak szybko by Faron mnie nie widział. Da mi to przewagę psychologiczną. Pije dwa bidony wody i napełniam go na maksa. Szybko wybiegam.
Glinka: 6:23
Do mety zostało ok 25 km. Wiem, że cały czas jest szansa na rekord trasy no i wygranie. Zaczyna się podejściem. Tutaj spotykam turystów. Na szczycie pierwszego podejścia nie mam już praktycznie wody i niczym halucynacja (do niej jeszcze wrócę) pojawia się rowerzysta górski. Proszę o wodę. Dzieli się bez problemu...
Jest 64 km. Do mety daleko.
Tutaj mam największy kryzys. Analizuje sytuacje. Widząc trasę myślę...
- Czy Faron tu będzie biegł? - jeśli tak to ja też musze by nie nadrabiał dystansu
- Po ile biegnie Faron? - pewnie po ok 5:00. Musze takie tempo trzymać to mnie nie dogoni...
- Czy może ktoś inny oprócz Farona mnie goni?
Przy kolejnym podejściu widzę po prawej stronie ok 10-15 m od ścieżki biegające dziecko. Samo w lesie! Ubrane w beżową koszule włożona w beżowe spodenki. Wygląda jak postać z filmów o II Wojnie Światowej...
Jestem pewny, że mam halucynacje. Kamil Leśniak opowiadał mi o tym jak widział ludzi z taczkami na trasie biegu, postacie wychodzące z drzew czy ludzi o twarzach świń...
Temperatura dochodzi do 30 stopni C. Nie mam prawie wody. Za mną 6 h biegu, a ja mam halucynacje....
Po tej analizie wychodzę za wierzchołek podejścia i spotykam.. rodzinę tego dziecka. To nie była halucynacja! Nie możecie uwierzyć jak kamień spadł mi z serca.
Pod górki kilometry lecą powoli. Na Garmina patrzę co chwilę by tylko ilość dystansu wskazywała mi informacje zbliżające do mety... Zegarek jednak nie kłamie!
GPS może zakłamać ale czas już nie. Wiem, że rekord trasy to 8:58 h. I spodziewam się pobiec w okolicach tego wyniku. Tak wynikało z międzyczasów. Zatem jeśli widzę na zegarze, że mija 7 h rywalizacji to chcąc nie chcąc mam jeszcze 2 h walki!
Nie zatrzymuje się.
Marze o 75 km. Wiem z profilu trasy, że od tego miejsca jest już tylko w dół. Przeżyć i zbiec!
71 km to schronisko na Rysiance i... znowu gubię drogę. Człowiek wyłącza myślenie i w tak ważnym momencie ta chwila dekoncentracji może spowodować porażkę...
Nie ma żadnych organizatorów. Nie ma potrzeby ich tu być. Tu nie biegnie trasa. Leżą ludzie odpoczywający po podejściach. Nie ma tłoku. Może ok 10-15 osób. Niemal krzyczę czy widzieli wstążki i znają trasę biegu...
Wszyscy niemal przeczą oprócz jednego chłopaka, który mówi, że zboczyłem z trasy. Podbiegam do stolika gdzie siedzi z rodziną. Razem 4 osoby... Tłumacza mi, że do trasy niedaleko i pokazują wstążkę, która jest może 150-200 m ode mnie. Na stoliku leży niemal pusta butelka po Pepsi. Widać, że te osoby końca już odpoczynek. Butelka jest śmieciem a dla mnie zbawieniem. Pytam czy mogę wziąć...
Są w szoku. Ja też :) Jedna z tych osób miała kupioną drożdżówkę z jagodami. Akurat trafił im się brzeg od blachy. Lekko przypalony więc zrezygnowali z jedzenia (tak mi się wydawało). Dosłownie dwa kęsy. Biorę to odruchową w rękę i pytam czy mogę kawałek (jak debil. Przepoconymi rękoma trzymam już to więc co mogli mi odpowiedzieć). Pozwalają. Wciskam cały do buzi. Dają jeszcze wody do bidonu i ruszam na szagę do ścieżki. Biegnę bardzo szybko - nie wiem skąd mam siły.
Dobiegam szybko do ścieżki i to co zbiegłem musze teraz znowu podchodzić. Ale już wiem, że w dobrym kierunku.
Podbiegam. Zbliża się 75 km. Ludzi trochę więcej. Pytam czy zbiegał ktoś przede mną bo byłem pewny, że Faron już mnie minął. Nikt nie biegł - słyszę w odpowiedzi.
75 km. Za plecami na rowerze pojawia się chłopak od drożdżówki i coli. Dopinguje mnie mocno. Mówi, że teraz już tylko z górki. To właśnie w tym momencie byłem pewny, że to ja będę zwycięzcą Chudego Wawrzyńca. Teraz już tylko zbiec do Ujsoł.
Zwiększam tempo. Lecę po 4:30 - 5:00. Na długich zbiegach odwracam się by zobaczyć czy nie widać sylwetek biegaczy. Nie widać. Szybko analizuje, że musieli by biec po 3:30-4:00 by nadrobić taką stratę na ostatnich kilometrach. Niemożliwe!
Mija 80 km. Do mety niedaleko. Zbieg ciągnie się niemiłosiernie. Mijam 82 km tak szybko, że dziewczyny siedzące na tym punkcie kontrolnym nawet nie zdążyły wstać :)
Na 83 km widzę Kamila Leśniaka. On swój bieg na dystansie 52 km skończył na drugiej pozycji. Stoi z kamerką Go Pro i mówi, że wszyscy już na mnie czekają.
Zbiegam do mety. Na 500 m do mety dostaje w rękę racę (potem dowiaduje się, że od Michała Jędroszkowiaka, który rok wcześniej był drugi na tej trasie).
Wyrzucam bidon, który nie jest mi już potrzebny. Meta jest za mostkiem. Sporo ludzi. Zatrzymuje się na moście i skacze z radości!!!
To co wydawało się niemożliwe właśnie stało się faktem. Wygrałem. Byłem dziś najlepszy na dystansie 80+.
Na mecie nie jestem w stanie spamiętać z kim wpadam w objęcia. Szmajchel, Dybol, Arti, Piotrek Karolczak, Magda Dołęgowska, Justyna...
Nikt chyba w to nie wierzył.
Dostaje medal, piwo i zbieram gratulacje. Opowiadam jak się biegło. Za chwilę kontrola obowiązkowego ekwipunku przez organizatorów. Na szczęście wszystko mam i mogę być pewny umieszczenia mojego nazwiska w liście zwycięzców.
Ok 11 minut za mną na metę wbiegła Ewa Majer, a za nią Robert Faron. Podszedł do mnie by pogratulować i zapytać jak się nazywam...
To był zdecydowanie najlepszy dzień w moim dotychczasowymi życiu.
Ile osób na świecie ma szanse wygrać bieg ultra? Gdy za 30 lat wejdę na stronę Chudego Wawrzyńca to moje nazwisko nadal będzie tam widniało...
Ujsoły: 9:14
Kilka liczb biegowych:
- dystans: 84,4 km
- średnie tempo: 6:34 km/min
- kalorie: 4968
- 8 zjedzonych żeli
- dwie fiolki magnezu
Pobiegłem w ulubionym stroju w butach PUMA Faas 500 TR. Zero pęcherzy czy obtarć. Ból mięśni podobny do tego po maratonie.
Oto link do całej trasy:
https://www.endomondo.com/workouts/388719955/27364
Wyniki:
http://www.maratonypolskie.pl/wyniki/2014/chuwaw4k80.pdf
Nie wiem co może przynieść każdy kolejny bieg...
Nie jest to na pewno początek mojego biegania w górach. Dalej jestem leszczem. Wygrałem przez łut szczęścia, słabsza dyspozycje rywali. Styl w jaki to zrobiłem był słaby. Ostatnio odcinek umierałem...
W dalszym ciągu biegu ultra górskie są dla mnie abstrakcją i melodią przyszłości. Chcę w zdrowiu zdobywać doświadczenie. Na razie sporo startów ulicznych :)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Krzysiek_biega (2014-08-12,19:42): Gratuluję, inaczej jednak się biega biegi typowo amatorskie gdzie organizatory nie zapraszają zawodników elity, ale może kiedyś..:) Mi się marzy stanąć na podium w Davos, to byłoby już coś. Z drugiej zaś strony góry zarówno u nas jak i te wyższe są tak przepiękne że szkoda je pokonywać zbyt szybko..:) owoc (2014-08-13,10:30): Gratuluję Piotrek jeszcze raz! Twój bieg to było mistrzostwo i tyle!
Nie rozumiem tylko takich komentarzy jak Krzysztof_Biega o amatorskim biegu, bez elity... To jest wielki sukces. Zwycięstwo smakuje zawsze tak samo! Wygrał po walce, a nie przy zielonym stoliku. dario_7 (2014-08-13,11:16): Pięknie Piotrek! Dla takich chwil warto żyć!!! Wielkie gratulacje raz jeszcze Mistrzu!!! :))) GrandF (2014-08-13,12:04): Gratulacje! Nie tylko za zwycięstwo. Również za to, że podążasz śladami prawdziwych idei, które z założenia powinny stanowić sens sportu. Nie wszyscy to rozumieją. Nie wszyscy traktują sport jako zjawisko samo w sobie. No i przede wszystkim - nie wszyscy potrafią grać fair. Fantastyczny wyczyn! paulo (2014-08-13,14:29): Darek nazwał Cię Mistrzem i ja sie też pod tym podpisuję :) Gratuluję tak świetnej kondycji, wytrzymałości, woli walki do końca. To są chyba najprawdziwsze radości w życiu, jakie można sobie "zafundować". Admin (2014-08-13,17:27): Uwaga hejt: objeść turystów z resztek przypakonej jagodzianki to nie fair :-) izamoskal (2014-08-14,09:59): Piotrek, gratulacje :) Świetnie się czyta. Miałeś dużo szczęścia z tymi spotykanymi ludźmi, którzy dali coś do picia i jedzenia. Do zobaczenia za rok??? Ja tam będę na pewno :)
|