3 marca 2002 roku zgodnie z wieloletnią tradycją odbyła się w Wiązownie impreza biegowa, w której poza biegami dla młodzieży szkolnej rozegrano bieg na dystansie 5 km oraz słynny, rozgrywany już po raz 22 półmaraton wiązowski na trasie posiadającej atest PZLA. Głównym organizatorem imprezy była Rada Gminy Wiązowna, zaś zasadniczym sponsorem firma MEGAL doskonale znana ze sloganu reklamowego "Bezpieczny świat bez krat". W półmaratonie wzięło udział ze trzy setki zawodników, w tym spora reprezentacja zawodników niepełnosprawnych, do których zaliczali się niewidomi i niedowidzący biegacze. Rzecz jasna bieg ten został przez organizatorów podobnie jak przed rokiem zgłoszony do Pucharu "Maratonów Polskich".
Korzystając z forum Biegania.pl zorganizowaliśmy kolumnę trzech samochodów (należących do Joycat, Mifora i mnie), którą na miejsce startu dostali się z Warszawy także Janek Stasiczek (który przenocował u mnie przyjechawszy poprzedniego wieczoru z Chorzowa), Paweł Publisiewicz (na forum Biegania.pl znany jako Kingeri), Rysiek Sawa, Piotrek Jankowski, Grześ Powałka i Boguś Myszkiewicz (który jak zwykle biegł pod krawatem i w meloniku). Bez przeszkód dotarliśmy w pobliże szkoły w Wiązownie (po krótkiej dyskusji ze strażakiem udało mi się uniknąć opłaty parkingowej przez zaparkowanie samochodu na poboczu drogi, a nie na polnym parkingu), w której dopełniliśmy w niezłym tłoku formalności zapisowych.
Ustaliliśmy, że w półmaratonie Jacek Popko (Mifor) poprowadzi Grześka Powałkę a ja Ryśka Sawę. Piotrek Jankowski zdecydował się na samodzielny bieg, więc Kingeri wyrażający gotowość poprowadzenia niewidomego biegacza tym razem nie znalazł podopiecznego. Szkoda, że w ostatniej chwili, kiedy role zostały już podzielone i zapisy dokonane, chęć wzięcia udziału w półmaratonie, a nie w biegu na piątkę, wyraził przywieziony przez Zygmunta Grzelaka Janek Michalik. Niestety w strasznym tłoku Kingeri był już nie do znalezienia, a do startu zostało już tylko pół godziny. Janek nie chciał biec bez przewodnika w półmaratonie, więc pomogłem mu zapisać się do biegu na 5 km. Ludzi wokół była masa, co chwila spotykam znajomych z różnych krańców Polski, ale nie bardzo mam czas na rozmowy, gdyż trzeba znaleźć jakiś w miarę luźny kawałek szkoły na przebranie się. Jeszcze kilka minut w kolejce do szatni, gdzie rzeczy zawodników zostały zdeponowane w dużych czarnych foliowych workach i oznakowane numerkami, i wychodzimy na zewnątrz.
Pod szkołą widać olbrzymi transparent sponsora wskazujący miejsce jednoczesnego startu biegu na 5 km i półmaratonu. Pogoda nie może się zdecydować - jest dość sucho, czasem popada trochę drobnego śniegu, czasem zaświeci słońce, ale dominują ołowiane chmury. Widzę przepychających się przez tłum chłopaków z Lublińca: Pawła i dzisiejszego solenizanta Kazika, dźwigających oczywiście niebieski transparent Mety. Witamy się i zamieniamy kilka słów. Kilka minut po dwunastej słychać wystrzał startera i ruszamy dopingowani przez niewielką grupę kibiców. Trasa jest ta sama co zwykle, gdzieś po dwustu metrach skręcamy w lewo, a po kolejnych kilkuset docieramy do szosy lubelskiej, by znaleźć się na niej skręciwszy w prawo. Jest ciągle bardzo gęsto, Ryszard od samego początku wyrywa ostro do przodu mimo moich prób uspokojenia tempa, dochodzi więc do kilku niewielkich kolizji z sąsiadami. Stopniowo coraz łatwiejsze staje się wyprzedzanie, robimy to slalomem. Fakt, że jest tu trochę faliście tylko pobudza Ryśka do podkręcania tempa.
Frament po szosie lubelskiej ma jakieś dwa kilometry, co jakiś czas widać zabezpieczających trasę żołnierzy, ale nie jest ich tak wielu jak przed rokiem. Wreszcie po dość długim zbiegu skręcamy w prawo i wracamy w stronę Wiązowny. Podbiega do nas Aleksander Prokopiuk z Hajnówki, by zaprosić Ryśka na półmaraton u siebie w końcu kwietnia. Gadamy chwilkę po czym nasz rozmówca rozpływa się wśród licznych jeszcze towarzyszy biegu. Zamykamy pętlę, znowu zakręt w prawo i ponownie jesteśmy na szosie lubelskiej. Rysiek twardo ciągnie i twierdzi, że nie mogę mu dotrzymać pary bo za dużo gadam. Ja z kolei na to, że podobno przy dłuższych dystansach trzeba biec w takim tempie, w którym można swobodnie mówić. Zakręt w prawo z szosy lubelskiej, kilkaset metrów w stronę Wiązowny, do której nie dobiegając skręcamy w lewo. Na zakręcie nie jest zbyt równo, jest też trochę kałuż. Jakość asfaltu od tego momentu jest już różna. Dochodzimy do Zbyszka Duszyńskiego a po jakimś czasie także do Kingeriego. Obaj towarzyszą nam przez jakiś czas, tasujemy się trochę przy przystanku na herbatę.
Z ulgą stwierdzam, że tempo nam trochę siadło. Mijamy oznaczenie dziesiątego kilometra, czas 50:15. Słyszę z tyłu sporą grupę dochodzącą do nas. Kiedy nas mija okazuje się, że na czele biegną wyprzedzeni przez nas z pół godziny wcześniej Dorotka Smarkala i Leszek Poławski. Jak mówię o tym Ryśkowi to przyspiesza, doklejamy się na chwilę do nich, gdy nagle na jakiejś drobnej nierówności asfaltu Ryszard potyka się i wywraca. Upadek nie okazuje się poważny, choć Rysiek obtarł sobie dłoń do krwi. Nie ma mowy o dotrzymaniu kroku peletonowi, który znika w przodzie. Przebłyski słońca odchodzą już do historii, ostro zawiewa śniegiem z lewej. Mijamy kolejne wsie, ale teren jest raczej odkryty i wiatr jest dość mocny. Co kilka kilometrów możemy się napić wody lub ciepłej i słodkiej herbaty (wolimy to drugie). Wypatrujemy już zawrotki, którą przepowiadają coraz gęściej biegnący już w drugą stronę szybkobiegacze. Wreszcie jest nawrót i możemy pozdrawiać tych wolniejszych od nas. Po kilku minutach widzimy Jacka i Grzesia zmierzających do zawrotki. Z czasem ok. 1:16 mijamy piętnasty kilometr. Wyglądało na to, że wiatr wiał z boku, ale kiedy zawróciliśmy okazało się, że wieje nam śniegiem całkiem mocno w oczy. Mija nas Ania Łapińska, Bronek Kobrzyński i jeszcze jakiś biegacz. Rysiek przyspiesza, a ja już nóg nie czuję. Ale trudno, trzeba się dostosować. Jak mu powiem, że ktoś jest do dogonienia, to od razu dociska. Wypatrujemy już zakrętu w lewo, ale jakoś go nie ma. Wreszcie zaraz za oznaczeniem dwudziestego kilometra skręcamy i mamy niewielkie podejście. Rysiek gna coraz szybciej i pyta o rywali. Jeszcze jednego wyprzedzamy przed kolejnym zakrętem w lewo, za którym mamy już finisz po trochę zabłoconym asfalcie. Słyszymy doping Zygmunta Grzelaka, odliczam Ryśkowi orientacyjną odległość do mety: sto pięćdziesiąt... sto... pięćdziesiąt, czterdzieści, trzydzieści, dwadzieścia, dziesięć, meta! Koniec męki. Sędziowie czytnikiem odklikują kody paskowe z naszych numerów startowych, zawieszone też zostają na naszych szyjach medale. Całkiem ładne na wąskiej, biało-czerwonej wstążce.
Odstajemy swoje w kolejce do szatni, ze zmęczenia pomyliłem boksy. Dziewczyny roznoszą wśród biegaczy plastikowe kubeczki z herbatą, korzystamy oczywiście. Biorę prysznic z umiarkowanie zimną wodą po czym idziemy do bufetu (kolejna długa, ale szybko posuwająca się kolejka) na faszerwaną rybkę w galarecie i sałatkę. Dziewczyn
y rozlewające herbatę mają na sobie koszulki z napisami: półmaraton wiązowski, Megal, no i ... www.maratonypolskie.pl (!). Dowiadujemy się, że dla wszystkich zawodników niepełnosprawnych przeznaczono nagrody, więc błądzimy po szkole w poszukiwaniu biura nagród. Kiedy je znajdujemy, okazuje się że dla przewodników też są upominki - dostałem reklamówkę z polarową bluzą. O piętnastej w pobliskiej restauracji umówiliśmy się z pozostałymi uczestnikami biegu z klubu Cross. Jacek musi już wracać, więc z pewnym opóźnieniem docieram do lokalu z Grzesiem i Ryśkiem, są tam też Sławek Jeżowski, Wiesiek Miech, Piotrek Jankowski, Zygmunt Grzelak, Janek Michalik i dwie panie chyba z szefostwa klubu. Pojedliśmy sobie nieźle, a chłopcy uraczyli się też grzanym piwem z sokiem. Wychodząc z Grzesiem i Rysiem trochę pobłądziłem na uliczkach Wiązowny w drodze do samochodu, ale w końcu dotarliśmy do Warszawy.
Organizacja imprezy na przyzwoitym poziomie, choć można było trochę sprawniej zorganizować zapisy i szatnie. Ponownie okazało się, że straż pożarną dofinansować mieli parkujący biegacze, płacący niemałe przecież wpisowe, ale jak widać przy odrobinie samozaparcia można było i tego uniknąć. Ale ogólne wrażenie z imprezy jest pozytywne, na co wpływa choćby masowe uczestnictwo biegaczy z najdalszych zakątków Polski. Choć zabrakło kilku znajomych, którzy wybrali setkę w Sławnie.